środa, 24 grudnia 2008

WIGILIA 2008

Dzień szczególny. Rozmywano nam to, ba, nawet dalej rozmywają w mozole, z którego niejedna elektrownia atomowa by powstała – ale gdzieś w podświadomości, gdzieś w głębi duszy wiedzą Państwo, że dzisiaj jest INACZEJ. Jeśli tak – to dla każdego podobnie czującego jest nadzieja. I im słów kilka chciałbym powiedzieć.

Moim dobrym przyjaciołom, sprzymierzeńcom, a nawet niezbyt zajadłym polemistom: wszystkiego dobrego. I wiecie, że nie kłamię, nie kręcę i nie zmyślam, dobre ma być dobre, a nie jakieś tam takie sobie…

Wewnętrznej rozwagi, harmonii i spokoju ducha. Od dzisiaj każdy dzień nie będzie już krótszy, pamiętajcie o tym. I zróbcie coś dla innych – jaka Wigilia taki cały rok, a dary wracają do darczyńców, ja stary chłop Wam to mówię…

Marek Zarębski

piątek, 5 grudnia 2008

Oponentom do sztambucha

Podobno chłop jest najszczęśliwszym z ludzi: „leży se w domu wentylem do góry, a żyto mu samo rośnie”. Ja mam jeszcze lepiej: piszę sobie co mam do napisania, a oponenci lęgną mi się jak króliki. Nie wiem czy w kapeluszu, wiem, że są to króliki anonimowe, żaden mail nie jest podpisany, choć treści jakieś zawiera. Pierwsza, z którą dzisiaj się zapoznałem utrzymuje oczywiście, że „rządowi i jego funkcjonariuszom należy się szacunek”. Trzecia to forma prawdy, czyli gówno prawda. Nic im się nie należy, zwłaszcza za ostatnie poczynania. Dalej oponenci utrzymują, że na ekonomii się nie znam, piszę zbyt ostro i nieprzyjaźnie, a mojego zdania nikt, ale to nikt nie podziela. Też g… prawda. Dlatego wybrałem kilka poniższych cytatów z właśnie opublikowanego na Salonie24 felietonu niejakiego Rewidenta. Doradzam uważną lekturę, to będzie dla wielu cenne przeżycie.

Cytat 1: „…Dla każdego jest jasne, ze podnoszenie ceny wódki sprzyja przemytowi z zagranicy oraz większej produkcji bimbru. Mamy już zresztą ciekawy precedens, bo kilka lat temu rząd eseldowski obniżył (nie podwyższył) akcyzę na gorzałkę, co dało wtedy większe wpływy do budżetu. Rostowski (min. Finansów dla niegramotnych – przyp. aut.) najwyraźniej musiał być wtedy za granicą, zupełnie odcięty od informacji z kraju…” Zatelefonowałem przed paroma minutami do sklepu, który specjalizuje się w dostawach części do samochodów typu „Żuk” starej i nowej maści. Wszystkie tylne przewody hamulcowe rozeszły się jak świeże bułeczki. Co to ma wspólnego z ekonomią? Otóż bardzo wiele, a nawet jeszcze więcej. Owe przewody są mianowicie wyrabiane z materiału odpornego na alkohol, plyn hamulcowy to alkohol. Umiejętnie zwinięte w rodzaj wężownicy doskonale pełnią rolę chłodnicy domowej bimbrowni. Tym bardziej, że zakończone są właściwymi, nagwintowanymi końcówkami…

Cytat 2: „…Drugi filar „funduszu solidarności" czyli podwyższona akcyza na - cytuję za działaczami PO - „samochody luksusowe" jest już dowodem skrajnego debilizmu władzy i braku zrozumienia elementarnych procesów gospodarczych. W sytuacji kiedy przemysł samochodowy leży jak długi w Europie i Ameryce, a rządy krajów rozwiniętych robią co mogą, aby podtrzymać popyt, Rostowski z Tuskiem fundują nam podatek od „towarów luksusowych". Tego typu pomysły mógłby wprowadzać Gomułka albo Minc, a nazywanie samochodów klasy średniej dobrami luksusowymi i opodatkowanie ich jest już jakąś formą sabotażu. Sabotażu, który zresztą się nie powiedzie, bo w niemieckich komisach na polskich klientów czeka pełno dwuletnich Opli, Toyot i Fordów…” Nic tu dodawać nie należy. Chociaż nie – może to jeszcze, że część z tych pojazdów została już przewieziona na polską stronę, wstępnie opłacona i czeka na chętnych. Niekiedy po kilka miesięcy, a nawet powyżej roku. Proszę sobie wyobrazić desperację ich właścicieli, którym pieniądze zablokowały się na tak długi czas…

Cytat 3: „…Elita PO postanowiła na siłę wprowadzić Polskę do euro. Ta chora koncepcja jest sprzedawana naiwnym Polakom, jako część "planu modernizacji". To, że strefa euro przez cały okres swojego istnienia rozwijała się wolniej niż pozostałe kraje europejskie (nie mówiąc o USA, które zdystansowało całą Europę), nie jest już tematem rozmów na salonach. To, że Portugalia i Włochy trwały w stagnacji już kilka lat przed wybuchem obecnego kryzysu jest pieczołowicie skrywane przed opinią publiczną. Liczą się tylko chwytliwe hasełko i piarowski plan, który zakompleksionym Polakom pozwoli płacić w tej samej walucie co bogatszym Niemcom czy Francuzom…” Czyż nie pisałem w jednym z poprzednich felietonów, że tylko idiota pcha się tam, gdzie jest gorzej? Czy tylko ja jeden uznałem ten pomysł za chory, a więc zrodzony w chorych głowach? Jasno to powiedziane? Czy dalej, oponenci najdrożsi moi, uważacie, że chorym, durniom, niedołęgom i szkodnikom należy się jakikolwiek szacunek?

M.Z.

czwartek, 4 grudnia 2008

Nowi Czytelnicy

Pojawili się na mojej stronie nowi Czytelnicy. Skąd wiem? Wiem i już. Witam. Może zgodzicie się ze mną w tym co piszę – może nie zgodzicie. To jakby trochę nie mój problem. Moim problemem jest bowiem jak ubrać myśli w jak najskładniejsze zdanie. Pomyśleć jak do tego zdania przekonać nieprzekonanych. Pewnie, zawsze jest nieco pod górkę. Ale to praca do wykonania – więc wykonuję. Idzie teraz tym łatwiej, że nikt już nie podejmuje prób uciszenia piszącego, siłowej zmiany jego poglądów czy innych sztuczek, pozornie prawnie dopuszczalnych i europejskich, w istocie niczym nie różniących się od stalinowskiej cenzury czy ubeckiego zamordyzmu.

Nie, nie wchodzę w dyskusje o celowości pewnej gruzińskiej podróży i lodzie na mongolskim lotnisku. Przedstawiciele tej partii i partii rządzącej to w gruncie rzeczy dwie połówki tego samego jabłka. Zły i dobry policjant. Różnią się nieco metodami, ale przecież cel jeden: udowodnić siedzącemu pokornie klientowi, że jednak musi założyć metalowe obrączki i kilka następnych dni spędzić w mało przytulnej, za to okratowanej piwnicy. Oczywiście dla jego dobra, bezpieczeństwa i tak dalej… No więc o czym tu gadać? Pojechał to pojechał. Paru towarzyszących grubasów powiedziało co powiedziało. I wystarczy komentarzy.

Znacznie ciekawsze jest to, co lewaczki wyprawiają w nurcie podskórnym, na wielu internetowych forach, skąd pouczają maluczkich, że tego i tego nie należy, to i to trzeba, a o pewnych ich pryncypiach to w ogóle bez sensu gadać, należy wprowadzić i już. Przykro mi to mówić w tym miejscu, ale dla mnie każdy lewaczek jest przedstawicielem ideologii w sumie zbrodniczej. A ten, który dowodzi, że Polakom w dobie kryzysu najbardziej potrzebna jest podwyżka akcyzy na to czy tamto, oraz utrzymanie najwyższego VAT-u – jest tumanem i szkodnikiem, wszystko jedno jaką pozycję służbową w rządzie czy administracji zajmuje. Opisywałem niedawno doraźne sposoby radzenia sobie z kryzysem w Wielkiej Brytanii, gdzie socjalistyczny było nie było rząd Browna rozważa właśnie obniżenie VAT-u z poziomu 17,5 procenta do 15. Uświadomienie sobie tego faktu dowodzi, że w Polsce mamy do czynienia z najgorszą formą lewactwa pazernego. Wieczne gadanie o tym, że należy się kochać i szanować to taki dym w oczy, może paru indolentów myślowych da się oszukać…

Nie wiem co mam Państwu napisać przed Świętami. Pewnie moi przyjaciele uwierzą, że życzę im wszystkiego najlepszego. Ale bardziej postaram się to uczynić osobiście, niż na tej płaszczyźnie. Bo wielu innym w ogóle niczego nie życzę, to i tak akt pokory, przecież chciałoby się powiedzieć coś nieuprzejmego. Bo oto dzisiaj rano znów szef kiepskiej firmy budowlanej (jeśli nie umie się zachować standardów czystości i terminów kucia w betonie – to jest to kiepska firma) zwiózł swych podwładnych, najwyraźniej w celu dokonania jakiegoś nowego, heroicznego czynu budowlanego. Jeżeli unieruchomią nam windę, zepsują szyb tejże, naświnią na klatkach schodowych – to daję słowo, że tym razem ja wezwę Straż Miejską i pokażę temu gnojowi, który napisał na kartce przyklejonej do lustra windowego „gówno możecie…”, że jednak coś z tą samowolą budowlaną zrobić można, a nawet trzeba.

M.Z.

środa, 26 listopada 2008

Nie jestem autorem…

Tak napisałem wczoraj. Teraz chcę coś do tego dodać: otóż nie będąc autorem wywieszki w kabinie windy w całej rozciągłości POPIERAM jej treść i podpisuję się pod nią. Dlaczego? To proste. Dzisiejsza wizyta ekipy naprawiającej dźwigi osobowe dowiodła, że nad ekipami remontującymi mieszkania w naszej klatce schodowej NIKT i nigdy nie miał żadnej kontroli – a jeśli chce powiedzieć, że miał to łże jak pies. Wnętrze szybu gruntownie zasypane jest miałkim gruzem pochodzącym z tychże remontów (no chyba że Marsjanie gruz przywieźli nocą…) Uszkodzone zostały drzwi wejciowe do kabiny pasażerskiej, w skórę dostały prowadnice tejże kabiny, cała elektronika i drobne detale mechaniczne, sterujące przesuwem urządzeń wewnątrz szybu. Serwisanci nie potrafili podać nawet przybliżonych kosztów tej naprawy, będą jednak spore. Nikt nie może oszacować strat, jakie ponieśli lokatorzy górnych pięter nie mogąc wybrać się do pracy, lekarza, sklepu, czy choćby tylko na spacer (bo taka ich wola).

Gdyby zleceniodawca remontu lub ktokolwiek inny chciał tłumaczyć się, że nie ustaliłem ponad wszelką wątpliwość pochodzenia zanieczyszczeń w szybie windy oświadczam: osobiście widziałem jak robotnicy wsypywali gruz do kabiny, raz bezpośrednio na podłogę, następnym razem na cienką folię położoną na podłodze – co oczywiście guzik dało, folia wyciągana z ładunkiem na parterze natychmiast pękła i wszystko wysypało się gdzie popadnie. Zatem to, co tu pisze ma walor ŚWIADECTWA.

Za nadzór – a za brak nadzoru w szczególności – odpowiada inwestor, którego obowiązkiem jest uczynić to samodzielnie, albo poprzez wskazaną, a kompetentną osobę czy firmę. Pracownicy administracji, pośród których są także inżynierowie budowlani wiedzą to doskonale. Wiedzą, co im za zaniechanie wykonywania swych obowiązków grozi. Jesli zas inwestorem byl inny lokator - to jego odpowiedzialnosc obejmuje rowniez, choc inny na to jest paragraf.

I na koniec, bo pisanie o takich rzeczach doprowadza mnie do szewskiej pasji (ileż to durnoty, samozadowolenia i bezmyślności kręci się wokół…) sprawa dopisku do oryginalnego tekstu, który sfotografowałem i zamieściłem przy tekście poprzedniej notatki - pewien MUNDROL dopisał tam „tchórz”. Wielce „szanowny” autorze dopisku! Skoroś taki mądry, skoroś taki piekielnie odważny to po pierwsze ujawnij się sam. Po drugie zabierz wszystkie śmieci, brudy i huk elektrycznych młotków w soboty i niedziele do swojego oddzielonego od otoczenia domu – i tam trwajcie w wiecznej szczęśliwości, sam będziesz wiedział najlepiej do czego tych rzeczy można użyć i co sprawi ci przyjemność. Nas natomiast zostaw w jako takich cywilizowanych warunkach, to nasze prawo.

PS. Na konkurencyjnej stronie domu Abramowskiego 9 ukazal sie wpis lokatora "oburzonego" nieporzadkiem na sasiedniej posesji Instytutu Techniki Budowlanej. Prosze Czytelnikow o zestawienie obu tych informacji: zamieszczonej dwukrotnie przeze mnie na tej stronie, a traktujacej o skrajnej ludzkiej bezmyslnosci - i tamtej, dowodzacej jakoby wysokiego poczucia estetyki. Kolega "Lokator z naruszonym poczuciem ladu" zupelnie nie chce przy tym przyjac do wiadomoci, ze nie burdel za parkanem jest tym, z czym powinnismy wojowac - ale trucizny lotne, wydzielane przez kominy podczas spalania roznych materialow budowlanych w tymze Instytucie. Gdyby spalali zwiazki cyjanku, ale dbali o okoliczne krzewy i nowa farbe na plocie - to byloby wszystko OK, prawda?


Marek Zarębski (też lokator)

wtorek, 25 listopada 2008

REMONCIK czy raczej MANDACIK?



Wyłożę to wprost: do tej pory miałem nieszczęście rozmawiać tylko z tymi sąsiadami, którzy generalnie remonty w naszej klatce traktowali jako pewne zło, ale zło konieczne. Ja twierdziłem, że to, co dzieje się przez ostatnie tygodnie to zwykłe barbarzyństwo, chamstwo i burdel na kółkach. Szkodliwy dla otoczenia, a jakże, proszę wjechać windą na dowolne piętro, łoskot zanieczyszczonych prowadnic kabiny może przyprawić o drobne stany lękowe. Pisałem już o tym. Zwracałem uwagę ochroniarzom, ci zwracali uwagę remontowcom – NIC! Jedynym odzewem był raz tylko ten, że „zleceniodawcy płacą i wymagają tempa”. Naszym do cholery kosztem?

Dzisiaj wywieszka w windzie. Cieszę się, że nie jestem już jedynym „opozycjonistą”. Jeszcze bardziej będę się cieszył, jeśli przy powtarzających się hukach elektrycznych młotów w niedzielę i tumanach gipsowego kurzu każdego dnia na korytarzach i w pomieszczeniach wspólnych zleceniodawcy i wykonawcy poczęstowani zostaną przez Straż Miejską solidnym mandatem. Gdyby zaś jeszcze wpisano im do długu koszt czyszczenia windowych prowadnic (spory, oj spory!) – moje zadowolenie nie będzie miało granic. I daję słowo, że nie chodzi mi tu o żadne osobiste animozje, ale o poczucie sprawiedliwości w mikro-społeczeństwie, jakie żyje na każdej klatce schodowej i w całym domu. Bo dalej tak trwać w huku i kurzu nikt nie zamierza, coraz więcej osób w nosie ma prywatne plany tego lub owego. Jeśli bowiem chce się coś realizować, to nie kosztem bliźnich, których owe plany interesować nie muszą.

PS. Nie jestem autorem windowej wywieszki. Moje inseraty zawsze podpisuje pelnym imieniem i nazwiskiem.

M.Z.

niedziela, 9 listopada 2008

Swobodne myślenie

Jest to kategoria delikatnie abstrakcyjna, ponieważ polega na tym, że owo myślenie nie jest ograniczane zasadami doraźnie wybranych praw, czy innych kodeksowych bzdur, jakich namnożyło się u nas ostatnio bez liku, więc każdą głupotę da się jakoś uzasadnić. Swoboda jednak nie może być pozbawiona rozsądku – wówczas takie myślenie byłoby nie swobodnym, ale po prostu głupim.

A o czym ja tak naprawdę? Najpierw o politycznych meandrach, które każą coraz większej grupie polskich polityków nawoływać do rychłego wprowadzenia w Polsce waluty euro. Że jest to czynność głupia można się przekonać czytając te same gazety i słuchając tych samych stacji radiowych i telewizyjnych. Wszystkie donoszą otóż, że strefa euro jeśli nie obumiera, to na pewno ma kłopoty większe od innych stref. Czemu więc zatem swobodnie myśląc dochodzę do wniosku, że rząd rżnie głupa i zachowuje się jak banda małolatów, którym tyle rozumowo brakuje do matury, ile mnie do wczesnej młodości? Jak pożenić jedno z drugim nie obrażając rozumu? Po grzmota włazić tam, gdzie bez dania racji biją? Po co ściągać na siebie i bliskich kłopoty?

Kolejny problem wynika z analizy pewnego ogłoszenia, które uparcie od wielu dni przewija się przez wszystkie stacje radiowe. Słuchaczy namawia się otóż do systematycznego jedzenia ryb. Samo w sobie głupie to nie jest, lubię i solę i łososia. Reklama zestawione z unijnym nakazem likwidacji dwóch dużych polskich stoczni każe się jednak zastanowić nad wymową całości. Bo niby jak to: ryby bez statków, które je złowią? A może tylko ryby złowione przez Niemców i Francuzów nadają się do jedzenia, przez co zakład produkujący takie wypasione kajaki, jak trawlery Polakom wcale nie jest niezbędny? Coś tu wyraźnie zgrzyta, stocznie mają zwrócić państwowe dotacje ino migiem, to jest do czerwca przyszłego roku. Pewien publicysta, Stanisław Michalkiewicz rozsądnie przeto wpadł na pomysł, by natychmiast stocznie przemianować na banki – te bowiem chętnie i za pozwoleństwem wielkich unijnych komisarzy dotacje mogą połykać. Nikt nikogo za to nie gani.

W drzwiach mojej klatki schodowej kolejny żywy dyskurs na temat porządków, pardon, burdelu, jakie ekipa remontująca „jedynkę” zarządziła w windzie i jej okolicach. Oczywiście natychmiast znajduje się ten upierdliwy facet, który twierdzi, że żadne prawo nie zostało naruszone, ”jakoś” i „kiedyś” trzeba to robić – więc się robi. To jest trzecia forma prawdy, czyli gówno prawda. Bo istnieje jeszcze coś takiego, jak zasady współżycia społecznego, przyznaję, że kodyfikacja jest tu mętna – ale jest. Nie można zatem najmować ekip remontowych, które kują i wiercą bez zmiłowania co najmniej do dziewiętnastej (ale częściej do dwudziestej), gruz wsypują żywcem na windową podłogę, a o przetarciu ścian z cementowego pyłu nigdy pewnie nie słyszały. I nie ma znaczenia, że przyszły lokator chce mieć marmurowe parapety (jeśli chce) i brylantowy salon, zaś administracja udaje, że nic złego się nie dzieje. Robole psują reszcie lokatorów dni powszednie i niedziele, tych lokatorów jest więcej, niż wielbicieli elektrycznego młota, nikt brudny być nie musi w piętnaście sekund po wyjściu z własnego domu. Więc może już dość tych manewrów?

M.Z.

piątek, 7 listopada 2008

Święto czy spór o bal?

11 listopada 1918… Cóż takiego stało się tego właśnie dnia? Wprawni historycznie wiedzą doskonale, że Rada Regencyjna przekazała cała władzę cywilną i wojskową w ręce Józefa Piłsudskiego. No i w Compiegne pod Paryżem, w słynnym potem wagonie kolejowym Niemcy podpisały akt kapitulacji. Dla Polaków wszakże ta data miała już zawsze znaczenie, może niekoniecznie oficjalne przez wszystkie minione lata – ale symboliczne na pewno. Pierwszy dzień prawdziwej wolności… Na Pilsudskiego naciskano podczas tworzenia pierwszego rzadu z lewa i z prawa. Skwitowal to krotko: nie chodzi o lewice czy prawice, mam to w dupie, chodzi o calosc (cytat oryginalny). Na nic zdały się pozniejsze o wiele lat manewry komunistycznych nuworyszy, udających, że w listopadzie to nic, tylko Rewolucja Październikowa, czyli masowa grabież zarządzona w Rosji przez pewnego niemieckiego agenta. Gdzieś w roku 1978 nieco odpuszczono: pamiętam z jakim zdziwieniem przyjąłem dyspozycję mojego ówczesnego szefa, który w gazetce dla dzieciaków, była taka i nazywała się „Świat Młodych”, zarządził zorganizowanie obchodów tego właśnie listopadowego zdarzenia. Się zorganizowało… Partyjni lektorzy – no bo tylko takich wolno nam było zaprosić do tłumaczenia historycznego faktu – nie mogli wyjść ze zdziwienia ile też tamta szkolna młodzież wie o tej dacie i związanych z nią okolicznościach. Niektórych „tłumaczy” za sprawą tej wiedzy wprost wdeptano w glebę. A rzecz nie działa się wcale w żadnych prywatnych, sowicie opłacanych szkołach, takowych w ogóle naonczas nie było – ale gdzieś w widłach Wisły i Sanu, w marnym dość budyneczku opodal dumnie obwieszonego transparentami PGR-u. Dzieciaki wiedziały więcej, niż to kiedykolwiek w komuszych pałach mogło się zmieścić. I potrafiły z tej wiedzy korzystać.

Minęło trzydzieści lat. Niektórzy uparcie utrzymują, że odzyskaliśmy prawdziwą wolność. Osobiście w to wątpię – ale pal sześć moje poglądy, których jak diabeł święconej wody boi się spora grupa sąsiadów. Rzecz w tym, iż wielokrotnie więcej stacji telewizyjnych, dostęp do nieznanego kiedyś medium, jakim jest Internet i w ogóle „zadekretowany postęp” doprowadziły do takiego odmóżdżenia, które na hasło „11 listopada” automatycznie wywołuje rezonans: kłótnia o bal u prezydenta! Kłócą się oczywiście ci sami, co zwykle, rację także mają wskazani. O co? A kto by tam sobie głowę zawracał takimi duperelami… Wracajac do Pilsudskiego: czy to nie on wlasnie stwierdzil z pewna ostro podana zaduma, że Polska to wielka rzecz, tylko ludzie kurwy?

Nie ma się co przejmować. Odmóżdżeni jak to odmóżdżeni – udają mądrych i szczęśliwych. Zawiadowcy rozumów mają w odwodzie poważne rozważania na temat opalenizny nowego amerykańskiego prezydenta, rajd bulteriera Pis-u za policyjnym konwojem (a propos: to w końcu w owym konwoju przewożono gangsterów, czy kolegów ministra Ćwiąkalskiego, czyli prawników?) i spór o ciążę pewnej pani wiceminister, tak szkaradnej, że aż dziw bierze, iż… no mniejsza o to. Prawdziwa niepodległość jest ciągle tematem wstydliwym. No bo jakże tu mówić o sznurku w domu wisielca?

M.Z.

niedziela, 19 października 2008

No i kto ma rację?

Ale zanim o tym kto tę rację ma i dlaczego – finał treści poprzedniego felietonu. Otóż większość głosów wnosi, iż jednak przegrał premier. Powiem więcej: głosy te pojawiły się już nawet na sprzyjających mu dawniej forach sieciowych i w zaprzyjaźnionych stacjach TV. Czyżby parasol ochronny zdjęty? Mniejsza o to, mamy problem z wkraczającym powoli także do nas kryzysem finansowym. Czymże więc pozostają te polityczne kukiełki wobec problemów, jakie wyłażą z cienia każdego dnia, czy tknąć się energetyki, czy budownictwa?

A rację mają ci lokatorzy klatki pierwszej, którzy przeróbek budowlanych w lokalu „jeden” mają już powyżej uszu. I nie chodzi nawet o huk elektrycznych młotków – bardziej o brud, jaki pojawił się, gdy dzielni rękodzielnicy poczęli gruz z pierwszego piętra wywozić windą bez zachowania jakichkolwiek środków ostrożności tak w windowej kabinie, jak wszędzie wokół. 18 października na podłodze windy pojawiła się co prawda folia. Ale zaraz potem na tę folię najwyraźniej szuflami poczęto wsypywać pozostałości sufitów i ścian. Brud, kurz i zaraza taka, że trudno wytrzymać. Wszystko zostawiono oczywiście i na niedzielę, częste windy mycie komuś skraca życie… Co za idiota remontuje w ten sposób lokal w zamieszkałym przez ludzi budynku? Nie tak dawno niektórych zapewniano, że tym razem remonty w prywatnych mieszkaniach dokonane zostaną jak najbardziej fachowo, z zachowaniem należytej staranności wobec otoczenia. I „niektórzy” nawet w to uwierzyli. No to teraz mają jak na dłoni co znaczą podobne zapewnienia i co znaczy fachowość wzięta z przetargu, czyli za jak najmniejsze pieniądze. Nic się proszę Państwa nie zmieniło od chwili, kiedy to dzielni budowlańcy dom nasz stawiali pod nadzorem innych dzielnych budowlańców. Ciekawe co się stanie, gdy „fachowcy” wezmą się za naprawianie tynków, które odpadły z sufitu klatki schodowej pierwszej. Tak, tak, znów kilkadziesiąt kilogramów gruzu poleciało w dół, dobrze, że nie trafiło w kogoś, trup na miejscu jak amen w pacierzu.

Inwokacja do lokatorów, którzy winą za wszystko obarczyli… ochronę! Panowie: dajcie sobie spokój. To nie ochrona rzecz cała wymyśliła, nie pod jej skrzydłami rzecz owa się toczy. Zgodnie ze standardową umową ochrony (jej wzór omawiałem swojego czasu pisując jeszcze na stronę www.abramowskiego9.waw.pl) ochroniarz NIE MA PRAWA do legitymowania kogokolwiek, nadzorowania czynności remontowych i skutecznego wzywania do uprzątnięcia burdelu, jaki ktoś chce nam zaprowadzić w publicznych ciągach komunikacyjnych.

Do czego zatem służy ochrona? Cóż, nigdy jasno tego nie zwerbalizowano. Ale tak naprawdę nie służy wcale do ochrony Państwa przed zewnętrznym złym światem – bardziej już do ochrony urzędników przed potencjalnymi pretensjami lokatorów wobec tychże urzędników. „Mienie miasta” to nie Państwo. „Mienie miasta” to wszystko, na co macie płacić bez marudzenia – i co raczej z Państwem żadnego związku nie ma. Sądziłem, że jako dorośli ludzie dawno to wiecie. Nie wiecie? No cóż, szkoda…

M.Z.

środa, 15 października 2008

Więcej kultury - do cholery!

Jest w pewnym miejscu, gdzie ostatnio często i długo bywam facet apelujący o kulturę. Samo w sobie nic złego, prawda? Ale gdy w zażartej dyskusji o polityce miast sformułować własne wnioski gość woła „Więcej kultury!” – to zupełnie nie o miłości do kultury to świadczy. Raczej o zidioceniu i braku argumentów.

Dotychczasowi gorliwi czytelnicy michnikowi („Słuszna, bo Wybiórcza”), jak zresztą większość michnikoidów większych i mniejszych wydają się ostatnio tracić grunt pod nogami. Nie wiedzą mianowicie jaka jest ostateczna i nieodwracalna wykładnia ostatnich meandrów związanych z wojną na górze i wycieczką do Brukseli dwóch postaci naczelnych polskiej sceny politycznej. TVN podaje, że Kaczyński jechać nie może, ponieważ właśnie zabrakło identyfikatorów, a bal dawno zamknięty. Chwilę potem okazuje się, że znaczki jednak są, ale z fotelami na sali obrad klapa. Taki raport składa korespondentka zagraniczna. PAP odwołuje: znaleziono dostawne krzesełko. Rządowy samolot wróci więc po Prezydenta. Ale ktoś przestrzega: a co będzie gdy nie wystartuje z powodu grypy pilota, albo awarii silników? Prezydencie – wołają – leć maszyną rejsową, ta się nie spóźni i nikt jej nie odwoła!

Coś sięgnęło bruku. Nie żaden tam ideał, używanie tego kwantyfikatora w odniesieniu do postaci polskiej sceny politycznej dawno straciło jakikolwiek sens. Wkradło się w miejsce tego sensu przedziwne ciemniactwo. I coś mi się zdaje, że wiara Tuska w omnipotentną władzę mediów tym razem zawiodła. Ludzie mają po prostu dość. Media nie są już w stanie czegokolwiek wytłumaczyć tak, by na rzecz miłośników rudego wyszło. Czyżby jego nadzieje na Pałac Namiestnikowski powoli stawały się senną marą? Coś jest na rzeczy – bo gdyby było inaczej czyż na ten temat zabierał by głos TW Must, jak wiadomo specjalista wywiadu gospodarczego, dotychczas posłusznie pozostający w cieniu?

No więc opisany na wstępie miłośnik kultury wołając o jej pojawienie się nadaje prosty sygnał: przestańcie gmatwać i mówcie do nas prostszym językiem! Nadal posłusznie będziemy wykonywali rozkazy – musimy jednak wiedzieć jakie one dokładnie są, w którym kierunku nacierać i jakie wznosić w natarciu okrzyki…

M.Z.

niedziela, 12 października 2008

Nareszcie merytoryka!

Tak, tak, proszę Państwa, wreszcie dotarł do mnie głos merytoryczny, a związany z sytuacją na tronie prezydenta naszego miasta. Autor zastrzega jak zwykle poufność jego danych, w związku z czym skupię się na treściach, te mi ujawnić wolno. A w skrócie sprowadzają się one do tego, by miast narzekać na nieudolność Bufetowej zaproponować innego kandydata, znanego warszawiakom, budzącego ich zaufanie, nie pochodzącego z Gorzowa jak nieszczęsny Przystojny Kazimierz i gwarantującego stabilny rozwój całego miasta, nie tylko jego najbogatszych mieszkańców pracujących w TVN-ie. Pyta mnie respondent czy znam takich – bo on zna dwóch. Ja też znam dwóch doskonale nadających się do tej roboty. Myślę, że w sumie z tych czterech dało by się wybrać najlepszego.

Niestety po ustaleniu, że żaden nie jest dostatecznie wysoko w hierarchiach największych partii politycznych – opadły nam skrzydełka.

Bo otóż, proszę drogich Czytelników, obecna ordynacja wyborcza do samorządów jest tak skonstruowana, że żaden głos „ludu” wysłuchany być nie może, koniec, kropka. Kandydaci MUSZĄ pochodzić z którejś z wielkich partii politycznych! Póki zwolennicy ordynacji proporcjonalnej nie ustąpią pola pod naciskiem jakiejś nieznanej dziś, a potężnej siły można sobie w Polsce wybierać w miarę swobodnie wójta gminy tysiącosobowej – ale prezydenta dużego miasta już nie. Siła przebicia partii politycznych startujących w dowolnych wyborach i prywatnej osoby, opłacającej kampanię z własnych pieniędzy da się wyrazić stosunkiem jeden do miliona. Konstytucjonaliści, którzy na początku lat 90-tych skonstruowali i wdrożyli ten system doskonale wiedzieli, co czynią, wdzięczność partii politycznych wobec nich do dzisiaj trwa. A przez cały ten czas zwolennicy jednomandatowych okręgów wyborczych uważani są za nieszkodliwych idiotów. Jako tacy opisywani, przemilczani i zbywani co najwyżej wzruszeniem ramion. Można pozwolić im co prawda na czasowe wypowiadanie się, zorganizowanie jakiejś niewielkiej manifestacji – byle szum nie rozszedł się zbyt daleko.

Słowem: stworzona w owych początkowych latach 90-tych ordynacja zakłada, ze można wybierać tylko tego, który zależny jest od potężniejszej siły, jest dalej łatwo sterowalny zewnętrznie i posłuszny partyjnej dyscyplinie. Przykłady z ostatnich lat dowodzą tego ponad wszelką wątpliwość. Tu oczywiście nie ma co płakać nad losem nieposłusznych: Przystojnemu Kazimierzowi Gorzowskiemu żadna krzywda po wyrwaniu spod pupy premierowskiego stołeczka się nie stała. Zaś przegrana w wyborach warszawskich też politycznie nie dobiła gościa – wałęsa się gdzieś po peryferiach wielkiej polityki ot i tyle. Moim zdaniem i na to nie zasłużył…

Co więc może uczynić człek świadomy tego wszystkiego! Niewiele – ale jednak. Może na przykład głośno mówić, że dwa lata przed wyborami najwyższy czas, by PiS wystawił już pod publiczny osąd swego kandydata. ZAAKCEPTOWANEGO przez przyszłych wyborców – a więc nie specjalistę od „filipinek” Gosiewskiego, mieszkańca miasta, które ma najwspanialszy w świecie peron, ale też miasta, o którym mało kto wie gdzie leży na mapie Polski. Dlaczego PiS – partia, której zwolennikiem nie jestem i której prezydent miasta robił wszystko, by nic nie robić, za sprawą czego takie na przykład lokale komunalne na Marii Kazimiery czekały na lokatorów kilka lat? Ano dlatego, że w obecnym systemie wyborczym nie ma innej alternatywy. W naszym mieście są bowiem tylko DWIE PARTIE LICZĄCE SIĘ W PRZYSZŁYCH WYBORACH. No chyba że ktoś z czytających uwielbia Millera, magistra Golenia, Napierniczaka et consortes… Ale wtedy zalecam leczenie, naprawdę lewactwo jest wstrętne.

W tak często polecanych przeze mnie internetowych dyskusjach na Salonie24 (różnej są one jakości, ale niech tam) najbardziej hałaśliwa jest tymczasem postawa, wmawiana ogółowi właśnie przez lewaków: zrób coś dla swego miasta, ile miastu przysparzasz dochodu, jak duże płacisz miastu podatki. Zupełnie zapominacie, lewaczki, że samorząd terytorialny, nawet w tej kulawej formie z początku lat 90-tych, to organizacja, która ma zadośćuczyniać swym członkom, nie samej sobie. Zatem jeśli w ogóle płacę podatki to mam pełne prawo głośno pytać, cóż takiego mianowicie miasto uczyniło dla mnie.

M.Z.

czwartek, 9 października 2008

O czym mówić wolno - a o czym nie wolno

Kiedy napisalem slow kilka o pieniadzach wplaconych przez rajcow PO na rzecz stadionu Legii, jak wiadomo zarzadzanego przez ITI, wlasciciela stacji TVN - doszlo kolejne "powazne" ostrzezenie mailowe od jednego z sasiadow. Oczywiscie mam je w nosie, to parlamentarna wersja. Bardziej chodzi o to, ze nie ja jeden wiem co napisalem, nie mnie jednemu to sie nie podoba. Sladow krytycznych w sieci mozna znalezc co niemiara, dzisiaj przywolam slad najswiezszy, zamieszczony na stronie www.salon24.pl doslownie kilkanascie minut wczesniej.

"...A pół miliarda dla ITI to nie afera? Gdybym ja chciał robic biznes to najpierw miasto zdarłoby ze mnie skórę opłatami za dzierżawę lokalu czy terenu, potem musiałbym zainwestowac w infrastrukture do robienia interesu, zatrudnic pracowników, opłacic wszystkie skladki i dopiero zacząc prace w nadziei, ze za rok czy dwa wyjdę na swoje. A Walter i spółka? Za groszę dzierżawią na 25lat teren, na którym miasto za pół miliarda wybuduje całą infrastrukturę dzieki wynajmowi której ITI bedzie zarabiało kilkanaście milionów rocznie. Do miasta trafią ochłapy a ITI zbije kokosy. Jesli to nie jest korupcja polityczna to co nią jest? TVN pompuje PO beż najmniejszej żenady, jak widac z wzajemnością. Skandal..."

2008-10-09 10:17Clark Nova11146
Raport z Międzystrefy
www.clarknova.salon24.pl

No wiec jak to jest, drogi oponencie: wolno mowic, czy nie wolno? I czemu to wlasnie ty, anonimowy barabancki duren, masz byc straznikiem czegokolwiek?

M.Z.

niedziela, 5 października 2008

Nowinki

W ostatni czwartek Rada Miasta podniosła czynsze minimalne w kamienicach komunalnych Warszawy. Powodów tu nie przytoczę, tradycyjnie dla tej formacji politycznej są pokrętne jak diabli, zatem w propagowaniu bzdur nie zamierzam brać udziału. Widać zdaniem dzielnych rajców miejskich dobrobyt wylewa się już z każdego komunalnego okna, w sam raz, by zagarnąć nadwyżkę przecież już zmarnotrawioną dofinansowaniem słynnego stadionu „Legii”, własności miasta, ale dzierżawionej przez kogo innego. Transmisja podwyżki do naszego domu? Myślę, że długo czekać nie będziemy, prawnicy na miejskim pasku już grzeją zwoje mózgowe, szydło wyjdzie z worka mniej więcej w kwietniu przyszłego roku. Oby nieprzygotowani nie byli mocno zdziwieni…

Oczywiście apologeci PO mają wytłumaczenie sytuacją krajową, europejską, a ostatnio ogólnoświatową. Krach na rynkach finansowych USA dotarł już rzeczywiście na Stary Kontynent. I Kontynent zareagował. Nasze państwo jak wyżej w opisie - dokręcając śrubę obywatelom dla dobra obywateli. Na Wyspach Brytyjskich, na które zdążyło zwiać mnóstwo naszych rodaków także w określony sposób skwitowano amerykańskie kłopoty z dolarem i wirtualnym pieniądzem. Królowa mianowicie obniżyła we wrześniu podatki dla swych poddanych równo o 55 funtów od łebka. Zdaniem rządu Jej Wysokości nie może być tak, by na wykup masy towarowej pozostającej na rynku nie było wystarczającej ilości pieniędzy. Mogły by przecież upaść firmy, iluś obywateli udało by się do ośrodków pomocy społecznej – słowem dokręcanie śruby okazało by się wielokrotnie większym złem, niż nadzwyczajna obniżka podatków.

W tej sytuacji pewna rozmowa, w której zasugerowano mi jakobym był za wszystko odpowiedzialny jako wyborca PO powoduje, że muszę powtórzyć jeszcze raz: i cóż takiego złego w tym, że czasami przedstawiam się jako monarchista?

M.Z.

sobota, 27 września 2008

Sztuka propagandy

W ostatnich dniach na drzwiach klatek schodowych i w gablotach informacyjnych Wielce Szanowna Administracja wywiesiła ozdobne kartki, głoszące Nowinę: otóż ogloszenie sugeruje, jakoby rozpoczęto tak niechcianą przez gremium lokatorskie kampanię remontów w prywatnych mieszkaniach. Identyfikacja lokali (z podaniem ich numerów), podpis, stempel, elegancja-francja. Tyle że kłamliwe „toto” jak wiele innych inseratów z tego samego źródła pochodzących.

Rzecz bowiem polega na czymś tak prostym, jak… dobrowolna zamiana lokali. Wymienione zamieniają się miejscami. I oczywiście żądają doprowadzenia pomieszczen do stanu właściwego. Czyli bez spadających sufitów, odpadających kafli i ruszających się podłóg. Obserwując zakres prac prowadzonych w jednym z tych lokali dochodzę do wniosku, że i dzisiaj prawdziwa okazuje się pewna scena z polskiego filmu, w którym dziennikarz pyta lokatora co wymienił by w swym mieszkaniu. Pada wówczas krótka odpowiedź: MIESZKANIE! W chwili, gdy pisze te słowa skuto właśnie kompletną ceramikę podłogową. WSZĘDZIE!! Zdaniem ekip remontowych nie dało się inaczej – albo wszystko, albo nic. Spokojnie: młoty będą pracować dalej. A gruntowania i malowania ścian to już nie słychać…

Co opisuję ku przestrodze tych, którzy pytali mnie ostatnio co się dzieje, czyżby przeoczyli zebranie ogólne, na którym lokatorzy zmienili swe zdanie na temat kolejnosci robót naprawczych w naszym domu? Nic podobnego proszę Państwa się nie dzieje. Wspominam o calej sprawie tylko dlatego, by wyjasnic dezinformacje (niepelna informacja to wlasnie DEZINFORMACJA), jaka sie w ogloszeniu posluzono. To wiedza zdobyta jak najoficjalniej, winna byc powtorzona dla dobra ogolnego - o ile zgodza sie Panstwo z tym, ze pelna wiedza jest takim wlasnie dobrem ogolnym. Robotnicy na zlecenie urzednikow robią co powinni, choc ci ostatni stwarzaja wrazenie, ze powody zlecenia sa zupelnie inne. Czyżby zatem w ADM-ie pojawili się spece od propagandy? Pewnie tak. Tymczasem jesli komercja, która wymaga tak gruntownego remontu jest komercją, to ja melduję posłusznie, że nieprawdą jest jakobym urodził się w kieleckim, pochodzę z Mozambiku. Ale co tam, nie będę Państwa dalej okłamywał: z Mozambiku i z kieleckiego też nie…

PS. Kartki z ogloszeniem i numerami mieszkan, o ktorych wyzej zniknely z drzwi klatek schodowych. Kto je usunal, po co i kiedy - nie wiem, w gruncie rzeczy nie ma to juz zadnego znaczenia. Co mialem Panstwu do powiedzenia - powiedzialem. Jest moim niezbywalnym prawem rejestrowanie zmian w otoczeniu. Mam rowniez prawo mowic o tym, co oficjalnie wiadomo. Dlatego po raz kolejny nauczycielom-amatorom dziekuje za dobre checi, nie skorzystam z ich porad. I bede zajmowal sie tym, co sam uznam za stosowne, ciekawe i prawdziwe - a nie tym, co oni uwazaja dla mnie za wlasciwe.

M.Z

sobota, 20 września 2008

Ogłoszenia drobne

Opowiadałem kiedyś Wiernym Czytelnikom, że specyfiką tego blogu jest fakt, iż mało kto i rzadko kiedy chce wpisywać się ze swym komentarzem pod kolejnym tekstem – sporo osób natomiast stosuje metodę korespondencji na prywatnego maila, co to kiedyś był publiczny, ale już nie jest.

Właściwie to nawet nie mam im tego za złe, chcą pisać niech piszą. Ostatnio otrzymałem jednak stanowcze wezwanie, brzmiące w skrócie tak: „Czemu draniu nie piszesz jaśniej? Kogo znowu atakujesz?” Rozumiem, że głos to osoby, która albo czegoś nie doczytała, albo nie zrozumiała. Więc spieszę z wyjaśnieniem.

Otóż w komunikacji międzyludzkiej jest tak, że przed zrozumieniem musi nastąpić połączenie. Czyli komunikat winien być nadany na fali, do której dostrojony jest odbiorca, fali, którą może odebrać. Potem ów odbiorca komunikat analizuje, połyka albo nie połyka, odpowiada, nie zgadza się albo chwali.

Teoretyczne założenie, iż gdy jeden mówi po polsku i poprawnie to drugi powinien to pojąć jest oczywiście stanem idealnym i pożądanym. Ale co tu gadać: coraz rzadziej też spotykanym. Bo po polsku napisałem słów kilka o wolnych dniach w Polsce, o sposobach spędzania wolnego czasu tu i tam. Ani to manifest zainteresowań, ani propozycja dla obcych. Takie tam sobie felietonowe omawianie małej sprawki, z nieśmiałym wskazaniem, że gdzie indziej rozrywki organizują sprawniej, niż u nas.

Jaśniej się nie da. Skończyłem dokładnie w tym miejscu, w którym chciałem skończyć. Podteksty proszę sobie odtwarzać samemu. Interpretacje też. Nadal nie cenię PO. Nie ufam politykom i politykierom. I ciągle facetowi z walizką, który w centrum miasta nagabuje mnie jak dostać się do Filharmonii odpowiadam: ćwicząc, bratku, ćwicząc!

Z jesienno-nostalgicznym pozdrowieniem
M.Z.

czwartek, 21 sierpnia 2008

Krajobraz po bitwie z rozumem

Obejrzałem dzisiaj pomieszczenia zajmowane przez ochroniarzy w naszym domu. Dokładniej: stan, w jakim owe pomieszczenia pozostawili dzielni stróże z firmy „Juwentus”. Szczerze mówiąc, a nie jestem „obrzydliwy” – chce się wymiotować na sam widok, nie wspominam tu o efektach zapachowych, nie da się ich przekazać dosłownie na piśmie, zresztą i dobrze. Tak zwana szatnia, w której ochrona winna zmieniać ubrania cywilne na służbowe nie nadaje się do użytku nawet po tych kilku tygodniach prób, jakie obecna ekipa przeprowadza z wietrzeniem i spryskiwaniem ścian preparatami anty-smrodowymi.

Jak nisko może upaść człowiek? Tak, wiem, retoryka, upaść można nieskończenie głęboko, żal do świata za winy prawdziwe i urojone plus opary gorzały znieczulają skuteczniej, niż współczesna medycyna. Kto do tego doprowadził? Czyżby bandą śmierdzących leni i nieudaczników nikt z ich dowództwa się nie interesował? Okazuje się, że po raz kolejny kolejna firma potraktowała nasz dom jako miejsce zesłania paru ludzkich dewiantów (a może to tylko jeden?) – i gdyby nie śmierć jednego z nich, nigdy zresztą lokatorom nie wyjaśniona, znosilibyśmy spokojnie tę firmę co najmniej do stycznia roku następnego. A kto wie czy nie dłużej – „Juwentus” wystartował w kolejnym przetargu i przegrał o włos. Powinien rzecz jasna przegrać SROMOTNIE – ale gdy administrator czy organizator przetargów patrzy wyłącznie w dokumenty, a wizje lokalne uznaje za czyn zbędny dzieje się tak, jak się działo. No i jest jeszcze wytłumaczenie ostateczne: zamówienia publiczne. Wygrywa nie najlepszy, ale najmarniejszy i najtańszy. Nikt nikogo nie pyta czy płatnik chce mieć w ochronie bandę śmierdzących i niesprawnych dziadów… Płatnik jak wiadomo ma podstawowy obowiązek – płacić.

Czy poruszaliśmy problem ochrony? Owszem. Poruszały go obydwie organizacje lokatorskie. Były oficjalne i prywatne pisma. I była woda w ustach adresatów tych pism. Ile forsy poszło w błoto? Nikt nie wie. Publiczne to jakby niczyje… Gdybyśmy mieli wspólnotę lokatorską pijak i śmierdziel nie zagrzał by u nas miejsca dłużej, jak dwie służby. I czy to nie jest aby przyczynek do rozmowy o marnotrawstwie, jakiemu podlega wszystko, co nie wykupione?

M.Z.

piątek, 15 sierpnia 2008

Stronniczy sierpniowy przegląd "dokumentów"

Na konkurencyjnej stronie odpowiedź na pismo, o którym było tyle słów miesiąc i półtora miesiąca temu. Jak to już pisałem dokument wysłany przez naszą lokatorkę-reprezentantkę uważam za merytorycznie słuszny. Także dzisiaj. O odpowiedzi powiem w tym miejscu tyle, że mętna, ale już nie tak napastliwa. Zaprasza do prowadzenia dialogu w urzędniczym stylu, co jest oczywiście pułapką. Podobnie jak analizowanie punkt po punkcie tego, co w odpowiedzi JEST. To też pułapka. Moim zdaniem ważniejsze to, czego w odpowiedzi NIE MA. Nie ma ani słowa o prawach samorządnych gmin do ustalania praw, jakie uznają za słuszne – nawet jeśli zdaniem jednostki nadrzędnej (Miasto Warszawa) wprowadza to tak rzekomo nie lubiany przez urzędników chaos. Nie ma ani słowa o statutowych obowiązkach gmin wobec obywateli, działalność komercyjna akurat do fundamentalnych w tym ujęciu nie należy, a pismo „raczy” o tym zapominać. Zapewne licząc na to, że normalny obywatel nie czyta przed snem samorządowych podstaw w wydaniu dla sennych i leniwych.

Co dalej? Niestety powrót do mojej teorii. Podobne treści (co w odpowiedzi) rozbija ona już na początku twierdzeniem, że w chwili podpisywania umowy najmu wobec każdego lokatora dokonano oszustwa, podstawiając mu towar pokrętny prawnie, marny, wcale nie komercyjny, popadający w ruinę co roku bardziej i bardziej. Więc należy pisać, wskazywać, fotografować i składać zażalenia. Każdego miesiąca, roku, ba, każdego dnia, w którym wystąpi nowa usterka. Oczywiście ktoś to najpierw musi przyjąć do wiadomości, następnie inteligentnie i konsekwentnie realizować. Ale… Na tamtej stronie to już nie moja działka.

A nadęte urzędy były w Polsce zawsze, zawsze też wydawało im się, iż produkują dokumenty głęboko słuszne, kompletne i zamknięte. W ostatnim swoim felietonie Stanisław Michalkiewicz pisze o tym tak:

„…apel o udzielenie Gruzji pomocy przypomina popularne w sferach kupieckich telegramy, kiedy Poczta Polska zwolniła z opłat depesze związane z akcją ratowania ekipy generała Nobile, która nieoczekiwanie wylądowała na zamarzniętym Oceanie Lodowatym: „Panie Piperman, pan jedź na ratunek generałowi Nobile, a jak pan nie możesz, to przyślij mnie pan te zamówione dziesięć tuzinów koszul”.”

M.Z.

niedziela, 3 sierpnia 2008

Divide et impera, czyli darmowy kurs języków obcych dla władców i biznesmenów

Divide et impera to przekładając z łaciny na polski: dziel i rządź. Skłócaj ze sobą przeciwników, dolewaj oliwy do ognia, kręć i kombinuj tak, byś nawet jako słabszy wyszedł na swoje. Właściwie dalej należało by dopowiedzieć, że ten, który rządzi jest po prostu władcą. Chcesz mieć władzę nad innymi? To uprzykrzaj im życie, stawiaj bariery, zapory, twórz nieżyciowe przepisy, wytyczaj idiotyczne szlaki i ścieżki. Że niby znienawidzą Cię? Ano znienawidzą! Tylko cóż to władcę obchodzi…

Giełda samochodowa na Żeraniu ma dwa wejścia. Pierwsze od strony oficjalnych, płatnych parkingów przy ulicy Płochocińskiej. Drugie od strony zaplecza. Obydwa miejsca postojowe niestrzeżone, z tą tylko różnicą, że oficjalne płatne prawie dychę. Przytomni zajeżdżają zatem od tyłu. I władze giełdy, żyjące zresztą z gości, którzy ją odwiedzają, postanowiły połowę tych niesfornych podszkolić w sztuce przetrwania. Zaplecze odgradzane jest blokami betonowymi, zasiekami z drutu kolczastego i stalowymi prętami zbrojeniowymi wbitymi w ziemię. Teoretycznie nikt nie ma prawa się prześliznąć. Ale co niedziela jakoś tak się dzieje, że już około szóstej rano betonowe klocki niesione niewidzialną ręką odsuwają się na bok, niektóre pręty „nieznani sprawy” wyrywają z korzeniami, w błocie cieknącej z pobliskiej toalety pojawiają się drewniane kładki ze znalezionych przez kogoś szczątków płytek chodnikowych, dykty i tekturowych opakowań.

Słowem: narobił się ten giełdowy władca, narobił, a i tak dał dupy. Wniosek z tego taki, że rozkazy należy jednak wydawać przytomnie, komu trzeba i kiedy trzeba. Czy wiecie Państwo, że tę wiedzę można było zdobyć nie pijąc piwa od siódmego roku życia, tylko czytając literaturę dziecięcą? Tak, tak, w „Małym Księciu” Antoine’a de Saint Exupere’ego występuje ważna dla wszystkich potencjalnych władców postać Króla, który dzięki własnemu rozsądkowi i zupełnie bez magii potrafił wydawać rozkazy Słońcu. Rozsądny ów władca rozkaz „Wzejdź” wydawał po prostu o świcie. „Zachodź” – o zachodzie. Złoty dysk nie tylko słuchał go w skupieniu – Król nie tracił wobec poddanych ani grama swego wrodzonego majestatu…

Zabawę z betonem uprawia również „dyrektor” administracyjny domu, w którym moja firma wynajmuje pomieszczenia. Otóż postanowił on centrum miasta (niemal naprzeciw Dworca Centralnego) uczynić oazą spokoju, świeżego powietrza i harmonii spacerujących przed południem par. Oczywiście przeszkadzają mu w tym zbożnym dziele właściciele samochodów. Odważają się otóż ci barbarzyńcy jeździć swymi pojazdami, ba, nawet parkować je w miejscu, które Jaśnie Panu Dyrektorowi pasuje jako pasaż dla pieszych i wychodek dla psów. Miejsce nie podlega dyrektorskiej jurysdykcji, ale to przecież duperela, myśl o powodowaniu zachowaniem innych jest tak przemożna, że wręcz nie można się opanować… W związku z tym dureń ten barabancki postawił w miejscach, którymi zmotoryzowani poruszali się przedtem kilka betonowych koszy. Nic się nie przemknie! Czy aby na pewno? Bo przemyka się jednak, każdego dnia i bez końca. Homo sovieticus sponiewierany? Nie wiem. Morda zadowolona z siebie jak przedtem, więc może do rozumu nic nie dotarło. Do rozmu? Co tez ja głupi gadam…

A na giełdzie jak na giełdzie: nadal dominuje podstawowe pytanie „Za ile i dlaczego tak drogo?” No cóż, jak zwykle „za pół ceny”, a „drogo, bo to luksus dla wybranych ekspertów”. I któż potrafi oprzeć się magii tego fundamentalnego w interesach dialogu?

Marek Zarębski

środa, 23 lipca 2008

Płynie woda płynie po cudów krainie...

23 lipca w godzinach wieczornych otrzymałem dokument zatytułowany „Rozliczenie wodomierzy”. Po jego dokładnej lekturze zmuszony byłem napisać pismo o następującej treści:

„Dotyczy: druku Rozliczenie Wodomierzy.
Proszę o przyjęcie poniższych uwag dotyczących tego dokumentu:
1. Rozliczenie jest niezgodne ze stanem faktycznym w pozycji „ciepła woda” – gdzie wykazano odczyt 188 m. sześc., oznaczający zużycie 76 m.sześc. cieplej wody w okresie rozliczeniowym.
2. Zgodnie z moim ustaleniem stan licznika ciepłej wody na dzień 30.06.2008 r. wykazywał wartość 134 m. sześc. – co oznacza zużycie 22 m. sześc. ciepłej wody od ostatniego odczytu.
3. W dniu 23 lipca 2008 r. to jest dniu otrzymania wzmiankowanego w tytule mojego pisma dokumentu licznik ciepłej wody wskazuje wartość 139 m. sześc. Proszę zauważyć: NADAL NIE JEST TO WARTOŚĆ 188,00 m. sześc.!!! Ze wskazań licznika w dniu 23.07. 2008 r. sporządzona została dokumentacja dowodowa.
4. Różnica 54 m. sześć. pomiędzy błędnym, nierzetelnym zapisem wskazań licznika ciepłej wody, a zużyciem FAKTYCZNYM (188,00 – 134,00 = 54) oznacza pomyłkę na moją niekorzyść w wysokości 54 x 8,07 = 435,78 zł licząc w cenach obowiązujących do 1 czerwca 2008. W istocie to kwota większa z powodu zmiany (podwyżki) cen właśnie tego dnia.

W związku z powyższym wnoszę o sporządzenie nowego, prawidłowego rozliczenia. Wnoszę o spowodowanie, by w przyszłości osoby dokonujące odczytów liczników dokonywały zapisów rzetelnych, prawdziwych. Jednocześnie informuję DOM Wierzbno, że do chwili dostarczenia mi uznanego przez urzędników i biegłych rachmistrzów DOM rozliczenia posługiwać się będę rozliczeniem własnym, dokładnie przedstawionym w tym piśmie. Dokument odebrany 23 lipca 2008 r. w opisanym zakresie uznaję za WADLIWY.

Marek Zarębski”

Powie ktoś: prywatna sprawa, incydentalne zdarzenie, po cóż nadawać temu wymiar w pewnym sensie medialny… Otóż ta sprawa nie jest wcale incydentalna, historia naszego domu i naszych wodomierzy notuje już podobne zdarzenia, niektóre na znacznie większą skalę. Omawialiśmy to swojego czasu na zebraniach ogólnych. Jeżeli teraz założę, iż tylko w tym „rozdaniu” nierzetelnych odczytów było pięć (a mam pełne prawo takie założenie uczynić w oparciu o doświadczenia minionych lat), to kwoty pobrane nienależnie rosną, podejrzewam, że do niebezpiecznej granicy. Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego prostego wskaźnika podającego wynik w postaci ciagu cyfr nie można odczytać prawidłowo? Pomyłka rzędu ponad czterystu złotych jest pomyłką DUŻĄ.

M.Z.

niedziela, 20 lipca 2008

Myśli niskie loty

Myśli ludzkie raz wzniosłe są i właściciela swego skłaniają do walki o miliony (lub nie przesadzając: o dziesiątki) – innym razem nurkując w toń rzeczywistości dotyczą spraw małych i przyziemnych. Jak powszechnie wiadomo w okresie swego dolce far niente zajmowałem się doradzaniem niektórym sąsiadom jakie auto kupić, by kasy całej nie wydać, a szczęścia motoryzacyjnego dostąpić. I to się udawało, w mniejszym czy większym stopniu, tu rzecz zależała od temperamentu i umiejętności (czy rozwagi) nowego właściciela. Niekiedy auto było tak długo wspaniałe, póki nie nastąpiło spotkanie z betonowym słupem. Albo „bezdusznym” urzędnikiem podczas rejestracji dokonanej bez pojęcia i rozumu. Albo co gorsza patrolem niebieskich misiów każących chuchać w odpowiedni przyrząd. Wtedy doradca okazywał się jak najfatalniejszy.

Właściwie zawsze był jak najgorszy. Nawet wówczas, gdy pojazd jeździł bez pudła, wszystko w nim działało i nic się nie psuło. Doradca po prostu musiał być do bani - w przeciwnym wypadku gdzież by się manifestowała doskonała rozwaga i trafny wybór właściciela?

Jakby jednak tę rzecz nie komentować nigdy nie zajmowałem się doradzaniem przy sprzedawaniu pojazdu już nie chcianego. Brała się owa niechęć z pewnej obserwacji, poczynionej podczas bez mała trzydziestu lat poruszania się w obszarze motoryzacji: otóż z ceny uzyskanej podczas sprzedaży NIKT NIE JEST ZADOWOLONY NIGDY! Uważa mianowicie, że należy mu się więcej, jest przecież wyjątkowy i godzien fortuny. Jest? Nie mam pojęcia. Ale stara prawda, że dobra cena to ta, którą zaoferuje największy szaleniec, a właściciel zgodzi się ją przyjąć - z wielkimi oporami dociera do ludzi wówczas, gdy mają czegoś się pozbyć. Wtedy świat ich po prostu oszukuje…

Statystycznie rzecz ujmując jest nieźle: auta kupione z mojej poręki jeżdżą wszystkie. W niektórych wypadkach poczytuję to sobie za wielki sukces, ponieważ ten i ów samochód tak dostał od nowego właściciela w skórę, że nie byłbym specjalnie zdziwiony, gdyby wymówił mu tę służbę. Na razie nic się takiego nie stało. Pojazdy niechciane, a wycenione zbyt wysoko stoją jak stały, chętnych brak. Staram się trzymać od nich z daleka - rynek jest bowiem taki, że za miesiąc warte będą jeszcze mniej. I znów ma być na mnie?

M.Z.

poniedziałek, 14 lipca 2008

Blog Pana M.

Na stronie konkurencji ukazała się notatka „Blog Pana Marka”. Zanim cytatami fachowców odpowiem na jej niektóre treści i wlasnymi slowy skomentuję resztę, zadam autorowi pytanie podstawowe, dotyczące ostatniego zdania tekstu: „my nie chcemy” to znaczy kto nie chce? My, Administrator? Bo jeśli tak - to informuję Pana, że forma pluralis maiestatis zupełnie Panu nie przysługuje, królem Pan nie jest i raczej już nie będzie. Jeśli miał Pan na myśli tak powszechną w socjalizmie formę „my, dójki, suwnicowi, wytapiacze i w ogóle klasa robotnicza” to spieszę donieść, iż przynajmniej teoretycznie jesteśmy w innych realiach, zatem taka inwokacja jest nieco bez sensu. Chyba że jest jeszcze coś innego, ukrytego, o czym nie mam pojęcia. Pewnie zechce Pan to objaśnić któregoś dnia. Na razie wróćmy do Pańskiej notatki. Oto ona w całości:

Napisał: Administrator
poniedziałek, 14 lipiec 2008
Pan Marek opublikował na swoim blogu nazwiska naszych sąsiadów bez ich uprzedniej zgody. W związku z protestem wielu osób usunąłem link do jego blogu z www.abramowskiego9.waw.pl.

Wielbiciele stylu Pana Marka muszą teraz wchodzić bezpośrednio na jego adres internetowy, aby móc poczytać blog. My nie chcemy mieć nic wspólnego z kontrowersyjnymi i wyjątkowo obraźliwymi tekstami, które wypisuje Pan Marek na tymże blogu.

Powinienem czuć się winny? Jak drink Jamesa Bonda wstrząśnięty, choć nie zmieszany? Rozczaruję Pana - ani to, ani tamto! Od lat poruszam się bowiem w materii praw i zwyczajów, o których fachowcy wyrażają się tak:

Źródło - http://wybory.onet.pl/...
Prof. EWA NOWIŃSKA, dyrektor Instytutu Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej UJ: - "Według kodeksu cywilnego, tajemnica korespondencji jest jednym z dóbr człowieka, które podlegają ochronie. Kolejny zapis regulujący tę kwestię znajduje się w Ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych. Precyzuje on, że osoba, do której korespondencja została skierowana, ma prawo nią dysponować.

Źródło - Google - tajemnica+korespondencji+ nadawca
Tajemnice korespondencji chroni w Polsce Konstytucja - akt prawny najwyższego rzędu. Konstytucja zapewnia pełen immunitet dla myśli i poglądów wyrażonych w prywatnej korespondencji. Stanowią one nienaruszalna sferę intymna obywatela, nie podlegającą ingerencji ze strony władzy, dopóki nie ujawni ich uprawniony adresat lub sam nadawca.

Źródło - http://witch.sggw.waw.pl/...
Często spotykanym nieporozumieniem odnośnie ochrony tajemnicy korespondencji (nieważne jakim medium papier czy e-mail) jest przekonanie, że ma ona chronić głównie nadawcę. Chroni ona jedynie przed wglądem osób trzecich. Np. wbrew obiegowej opinii adresat listu ma prawo treść otrzymanego listu upublicznić nie pytając o zgodę nadawcy - chronić tu może jedynie kultura i przyzwoitość, w pewnych przypadkach może to być przecież świństwo np. publikacja listów miłosnych od byłej żony.

Źródło - Groups Google.pl - adresat+tajemnica+korespondencji
korespondencja jest własnością adresata. Zatem adresat wykonał swoje prawo i opublikował zawartość korespondencji której jest właścicielem.

Źródło - http://www.wsp.krakow.pl/...
List należy przede wszystkim do adresata, a w drugiej kolejności do nadawcy.

Źródło - Groups Google.pl - adresat+jest+korespondencja
Generalnie rzecz biorąc, adresat listu staje się jego właścicielem, a właściciel jeżeli przyjdzie mu taka ochota, może treść listu opublikować. Prawo najczęściej tego nie zabrania. Chyba ze są to informacje uprzywilejowane. Zabraniają tego dobre obyczaje w sytuacji kiedy list zawiera osobiste zwierzenia etc.
=====================================

No i co Pan na to, Panie Administratorze? Jak dowodnie widać ja dobrze orientuję się w przedmiocie mych praw. Pan jakby mniej. W mailowej korespondencji nie dyskutowaliśmy o sprawach tajnych, osobistych czy uprzywilejowanych. Listy nie zawierały prywatnych zwierzeń, obarczonych klauzulą poufności, czy prostym zastrzeżeniem „nie powielaj, nie powtarzaj”. Omawialiśmy sprawy publiczne, do takich zaliczam problemy naszego domu. Dość dalszego tłumaczenia, nic się tu dodawać nie powinno.

Osobną kwestią jest Pańska ocena tego co robię, mówię i piszę. Czy mocno zdziwi się Pan, jeśli powiem, że mało mnie interesuje co Pan o tym wszystkim sądzi? Nie? No to dobrze, kamień spadł mi z serca. Jeśli jednak poszedł Pan na taką wymianę ciosów zrewanżuję się krótka analizą tego, co na Pańskiej stronie wisi od miesięcy i jakoś Pana nie razi. Nie wiem (powiedzmy, że nie wiem…) kto to napisał.

„Nie ma zgody mieszkańców na rozpoczęcie remontu mieszkań, a co za tym idzie zwiększenie czynszów, dopóki nie zostaną zlikwidowane przyczyny usterek w pierwszej kolejności…”

Zanalizujmy punkt po punkcie treść tego komunikatu, rzecz jasna na tle realiów panujących w naszej kamienicy. „Nie ma zgody…” - i tak dalej. Czy na pewno nie ma zgody? Nie ma jej o tyle, o ile remonty nie zostaną dokonane w pewnej określonej kolejności. Tak ustalili lokatorzy, którzy zechcieli pojawić się na kilku zebraniach ogólnych, przeanalizować dokładnie własne kompetencje i prawa, po czym podjąć decyzję, wyrażoną przez kogo innego (i w innym miejscu) w postaci oznajmienia woli. Znaczyło ono tyle, że najpierw mają zostać naprawione fundamenty dziurawe jak sito i generujące podciekanie wilgoci, ergo powstawanie grzyba. Później klatki schodowe, ciągi komunikacyjne, wentylacja, odprowadzenie spalin z ciepłowni, dach pokryty wbrew zasadzie, wrota wjazdowe do garaży itd. Skąd lokatorzy dowiedzieli się o tym, że te elementy są wadliwe? Z ekspertyzy technicznej, uczynionej… na zlecenie ADM-u właśnie. Później, po pokonaniu etapu pierwszego, nastąpić winna ocena wszystkich działań technicznych, może być do pomocy jaki niezależny ekspert, są takie listy „mężów zaufania”. No i debata: właściwie to wszystko i terminowo wykonane, czy nie. Jeśli nie – do poprawki. Jeśli tak: zastanawiamy się na terminem wejścia ekip remontowych do prywatnych lokali. Tu przypominam – socjalizm skończył się, nie wystarczy proste polecenie małej rangi urzędnika „bierz bracie lewe zwolnienie lekarskie i waruj!” A jakie prawo do pouczania urzędników względem czynionych kroków ? – ktoś zapyta. Prawo każdego obywatela do kontroli sensowności wydawania publicznego grosza i swobodnego ksztaltowania swego czasu wolnego. Konstytucja RP.

„…dopóki nie zostaną zlikwidowane przyczyny usterek w pierwszej kolejności…” No to mamy kolejny problem, prawda? Figlarna stylistyka miała zapewne wyrazić przekonanie, że oto najpierw A, potem B. No cóż, nie wyszło autorowi, zapętlił myśl i skomplikował. Cóż jest tą tajemniczą „przyczyną usterek w pierwszej kolejności”? Góra domu? Dół? Nie, tędy nie dojdziemy do celu, konstrukcja tego jest bowiem bezsensowna. Napiszmy zdanie inaczej, bardziej po polsku. „Dopóki nie zostaną zlikwidowane usterki, wymagające najpilniejszej naprawy…” Albo: "Dopóki nie zostana usuniete usterki, powodujace powstawanie innych usterek". Lepiej, prawda? Ale czy na pewno o to właśnie chodziło? Nie ma pewności. A jeśli nie ma – rodzą się demony wątpliwości. Lub inaczej: nasi polemiczni przeciwnicy takie wątpliwości mogą w sobie i w omawianej deklaracji odnaleźć i oczywiście wykorzystać. Ich prawo, w pismach urzędowych i oficjalnych deklaracjach należy wyrażać się precyzyjnie, dokładnie definiując rzecz omawianą. Tu precyzji zabrakło. I stylu też…

Jeżeli dobrnęliscie, drodzy Czytelnicy do tego fragmentu – rozważcie odpowiedzi na wyżej postawione pytania sami. Być może niżej podpisany jest prostym idiotą, nie znającym zasad skladni polskiej. Być może nie wie o czym mówi, praw autorskich i pokrewnych nie zna, a jakieś rzekome ekspertyzy po prostu wymyśla? Przejaskrawia wady znakomitej kamienicy, w której grzyba nikt nie uświadczy, fundamenty nie mają żadnych pęknięć (a jedynie otwory wentylacyjne) - zaś lokatorzy piętra pierwszego (jednym podłoga przemarza, innym ściana pęka z gorąca) są zwykłymi malkontentami i histerykami?

Wszystko przecież być może, prawda?

A wszystko zaczęło się przecież od tego, że Pan Administrator nie będąc formalnym reprezentantem lokatorów jednak zapragnął jako taki podpisać dobre i ważne pismo. Dlaczego nie jako zwykły lokator? Pisałem Panu, pisałem Pani Annie: nie róbcie tego, tak nie można. Udal Pan, że nic nie rozumie z prostego przekazu, jaki do Pana skierowałem. Dlaczego? I teraz opiniuje Pan teksty kogos, kogo wlasnym zdaniem Pan nie rozumie... Jak dlugo Pańscy zwolennicy bez komentarza podążać będą za takim tokiem rozumowania?

Marek Zarębski

piątek, 11 lipca 2008

Stanowisko

Stanowisko grupy osób używających nazwy Stowarzyszenia „Abramowskiego 9 – Po Drugiej Stronie” wobec pisma wysłanego dostarczonego 10 lipca 2008 r. do Prezydenta Miasta i Biura Polityki Lokalowej

1. Podzielamy opinię prawdziwych autorów rzeczonego dokumentu, wyrażony w nim niepokój z powodu nieprawnego spychania lokatorów naszej kamienicy do pozycji absolutnie nie wynikających z podpisanej z Miastem umowy cywilno-prawnej najmu. W całości popieramy treść tego dokumentu, uważając wszakże, że czas przeznaczony na lokatorskie konsultacje z nim związane BYŁ ZDECYDOWANIE ZA KRÓTKI.
2. Wyrażamy najwyższe zaniepokojenie procedurą sygnowania tego dokumentu przez osoby, które nie pełnią przypisywanych sobie funkcji - na zasadzie demokratycznej decyzji zbiorowości wyborczej, która tej funcji je pozbawila. Wszczęliśmy w tej sprawie procedurę wyjaśniającą PRZED przekazaniem dokumentu adresatom, niestety zakończyła się ona niepowodzeniem, dokładne sprawozdanie znajduje się na naszej stronie blogowej w materiale pt. „Zapis”
3. Absolutnie nie zgadzamy się na występowanie P. Artura Mikołajewskiego w roli naszego przedstawiciela czy reprezentanta (nazwy te używane są przez zainteresowanego zamiennie) z powodów opisanych na naszej stronie. Przypominamy, że P. A. Mikołajewski decyzją sąsiadów został zdjęty z przedstawicielstwa na ostatnim zebraniu ogólnym z powodu małej aktywności i deklarowanych innych zajęć osobistych, publicznie tę decyzję przyjął, zatem obecnie NIE MA PRAWA występować jako nasz reprezentant. Pozostałe uwagi wobec tej byłej reprezentacji sformułowane zostały na wspomnianym zebraniu ogólnym, wynikają również z analizy innych działań byłego reprezentanta. Wszystkie późniejsze tłumaczenia osób sygnujących dokument do Miasta odrzucamy w całości i uznajemy za bałamutne i nieprawdziwe.
4. Oświadczamy, ze sprawa fałszywej reprezentacji nie jest wbrew mniemaniom niektórych oponentów drobiazgiem niewartym wspomnienia – ale rzeczą o fundamentalnym znaczeniu w sytuacji, w której poczynania Miasta mogą się zakończyć procesem sądowym, jaki nasi sąsiedzi zmuszeni będą wytoczyć Miastu z powodu opisanych niedoskonałości postępowania urzędników miejskich wobec lokatorów Abramowskiego 9.

W imieniu Stowarzyszenia
Marek Zarębski

czwartek, 10 lipca 2008

ZAPIS

Poniższy zapis przywołuje autentyczne, zarchiwizowane w kilku miejscach maile. Jest dokumentacją korespondencji, jaką prowadziłem w ciągu minionych dni z PP. Anną Stach i Arturem Mikołajewskim. Zdecydowałem się na ujawnienie całości w chwili, w której żaden apel i żadna perswazja, dotyczyly FAKTÓW, nie zostały uwzględnione - i jak widac to z enuncjacji na stronie www.abramowskiego9.waw.pl(odczytana 10 lipca o godzinie 20.05) dokument został dostarczony do adresata w swej kulawej i nieprawnej formie. Chodzi o jeden tylko podpis, a dokladniej dopisek "Przedstawiciel". Zapewne niektórym poniższy tekst wyda się skomplikowany i nudny. Nie jest taki, zapewniam! Możecie się bowiem Panstwo dowiedzieć z niego kto, kim i jak manipuluje. I czego skutki już wkrótce mogą okazać się opłakane... Miałem ogromne wątpliwości czy publikować poniższe treści, spotkalem sie juz z sugestia, że lepiej by było, abym dobrowolnie zgodzil się milczeć. Wiec budowac na malych, rzekomo nikomu nie szkodzacych klamstewkach? Tkac materie nieformalnosci, bo jednemu uparciuchowi tak jest wygodniej? Oddawac byc moze najwazniejsza domowa batalie w rece osob, ktore dzialaja tak, jak wynika to z ponizszych, autentycznych zapisow? Zdecydowalem: NIE

Zaczęło się niewinnie, od maila, jaki otrzymałem na prywatną skrzynkę. Brzmiał:

Szanowni Mieszkańcy,Na naszej stronie www.abramowskiego9.waw.pl jest propozycja pisma do prezydenta Warszawy w sprawie projektu krzywdzącej nas uchwał rady miasta.Bardzo prosimy o zapoznanie się i o ewentualne propozycje zmian.Pozdrawiamy serdeczniea.stach, a.mikolajewski

Odpowiedź Marka Zarebskiego(sformułowana po dokładnej lekturze wzmiankowanego pisma – zatem w krótkim fragmencie poniżej występują odwołania właśnie do tego dokumentu):

Proszę Państwa: nie ma zadnej "grupy inicjatywnej", P. Artur za swoją aprobatą został odwołany z przedstawicielstwa na ostatnim zebraniu lokatorów. Cóż zatem znaczy ta reinkarnacja w podpisach? Stawiacie się Państwo na pozycji ludzi, którzy piszą, bo w Polsce wolno pisać - a szkoda, pismo jest dobre, żal dawać przeciwnikom do ręki argument, że sygnowane NIEFORMALNIE. O reszcie zastrzeżeń gotów jestem w dowolnej chwili wyczerpująco opowiedzieć P. Annie. Marek Zarębski

Anna Stach do Marka Zarębskiego:

Panie Marku,w nawiązaniu do informacji umieszczonej na stronie abramowskiego9, przesyłam wersję "uzupełnioną" i jak na razie dalej roboczą.Proszę o ewentualną opinię,pozdrawiam, Anna Stach

Odpowiedź Marka Zarębskiego:

Pani Anno: to jest DOBRE PISMO! Ale na Boga nie podpisujcie go w tej formie - Mikołajewski od ostatniego zebrania NIE JEST niczyim reprezentantem, przyjął to dobrowolnie. Pani dalsze poprawki i modyfikacje - jeszcze lepsze. Pozdrawiam Marek Zarębski

Anna Stach do Marka Zarębskiego:

Panie Marku!dzięki za opinię, trochę od siebie dodał XXX z mojej klatkijest sezon urlopowy, nie mam tez za bardzo czasu latać za podpisami - w mieście do tej pory identyfikowali nas jako grupę inicjatywna - a co to za grupa jednoosobowa, z całym szacunkiem ?Jak juz "podpaść" to na całej linii. Reszta niech zyska, nie jestem psem ogrodnika.Pozdrawiam,

Odpowiedź Marka Zarębskiego:

Pani Aniu! A jednak ważny jest również podpis, trudno, ja wiem, jaką cieszę się u Państwa opinią, ale ważny jest również podpis. Otóż jak to już w osobnych mailach powiedziałem dzisiaj A. Mikołajewskiemu: ma prawo podpisywać się pod dowolnym pismem, nie ma natomiast prawa podpisywać się tam jako reprezentant lokatorów, którym już NIE JEST od ostatniego zebrania lokatorów. Nie ja je zwoływałem, nie ja je prowadziłem - ale i ja uważam, że owo odwołanie dokonało się słusznie. Po tym zdarzeniu storpedowano naszą inicjatywę budy zewnętrznej dla strażników-ochroniarzy. Właściwie mógłbym powiedzieć, że druga strona wypowiedziała nam wojnę. Z zemsty? Nie zareagowaliśmy, choć nikt z oponentów i autorów pseudo-ankiety (ona wlasnie topedowala przedsiewziecie) nie chciał zadać sobie trudu pomyślenia, iż to nie o budę chodzi, ale o pokazanie, że możemy w ramach prawa i obowiązujących umów mieć jednak wpływ na pracę ochroniarzy. Że jesteśmy na tyle elastyczni i inteligentni, by osiągać własne cele wbrew oporowi administracji, dla dobra ogolnego. Od tamtej pory wokol ochroniarzy zdarzyło się sporo, włącznie ze śmiercią jednego z nich. P. XXX ( w tej chwili osoba niepubliczna, nazwisko wycofane na jej prosbę) określił to jako sytuację, w której do kompletu brakuje nam już tylko znalezionego w śmietniku niemowlaka, który w finale okazał by się potomkiem mufy gazowej i kontenera.Więc dalej: to nie jest tak, że jedni (dzisiejsza korespondencja z A. Mikolajewskim jest moją własnością i mogę ją ujawnić na Pani życzenie) wbrew logice, prawu, rozsądkowi i doświadczeniu zbiorowości mogą udawać, że nie rozumieją, co do nich piszę - drudzy (ja i reszta) mają milczeć i znosić to cierpliwie. Bardzo Panią proszę o rozważenie sytuacji, w której pod pismem (SŁUSZNYM PISMEM) podpisze się Pani jako REPREZENTANTKA i np. p. XXX jako LOKATOR i A. Mikołajewski jako LOKATOR. Jak widać mnie tam NIE MA. Nie wojuję o własny prestiż i władzę! Nikogo nie wygryzam by zająć jego miejsce! Są jednak ludzie odpowiedni wiedzą o administracji i doświadczeniem do prowadzenia takich bojów, jaki Pani zainicjowala - i są ludzie, którzy kompletnie się do tego nie nadają. Na wszystko proszę: niech Pani to rozważy jeszcze raz.
Marek Zarębski

Artur Mikołajewski do Marka Zarębskiego:

Panie Marku,nic nie rozumiem z Pana listu. Na zebraniu powiedziałem, że nie mam czasu sie zajmować bieżącymi sprawami, szczególnie chodzić za jakąś budką dla strażnika. Ale to nie znaczy, że nie mogą pomóc w napisaniu listu, czy opublikowaniu go w internecie - każdy mieszkaniec może pomóc - do tego nie potrzebna jest Pańska, ani niczyja zgoda. Grupa Inicjatywna nie jest zamkniętą instytucją - każdy mieszkaniec, który chce pomóc moze się podpisać pod takim listem - po to jest strona internetowa, zebyśmy to razem robili. Ja nie widzę przeciwwskazań, aby podpisów tam było nawet trzydzieściAdres emailowy P. Ani jest na stronie - może się Pan z nią skontaktować i dawać wyczerpujące, czy jakie Pan chce odpowiedzi

Odpowiedź Marka Zarębskiego Arturowi Mikołajewskiemu:

Proszę Pana: Co Pan powiedział i co się stało na ostatnim zebraniu lokatorów wiem nie tylko ja i proszę mi nie robić wody z mózgu. Reprezentantem Pan NIE JEST - kropka. Co dla Pana jest "jakąś budką dla strażnika" dla innych było czym innym, wielokrotnie dawał Pan do zrozumienia, że w tekście X czyta Pan co chce, ale nie to, co zawarli tam jego autorzy. To rzecz jasna Pański problem interpretacji. Jeżeli wszakże liczy Pan na to, że ja to przyjmę z góry i na zawsze, to powiadam Panu: nie przyjmę! Niuanse sprawy wyjaśniałem na swojej stronie internetowej, w jednym z tekstów poświęconych kamienicy, ... tu nie będę się zatem powtarzał. Oczywiście może Pan podpisywać co Pan chce. Podobnie jak ja mogę mieć zdanie jakie chcę - i do tego również nie jest mi potrzebna ani Pańska zgoda, ani akceptacja. Wyraziłem swoją opinię, mam do tego prawo - skoro zostałem o tę opinię zapytany. Własność strony internetowej (Pańska wlasnosc) nie jest prawem do przedstawiania się wbrew stanowi faktycznemu, jaki panuje od ostatniego zebrania. A grupa inicjatywna pojmowana tak, jak Pan to przedstawia obejmuje w tym układzie również Darka Kluskę, Tomasza Grefkowicza, Teresę Mirowską, XXX i wielu innych, w tym także mnie. Dlaczego zatem nie czuję się reprezentantem nikogo, poza swoją grupą i samym sobą? Krótko: z powodu innej, niż Pańska logiki postępowania... Zatem moim zdaniem może Pan podpisać się jak chce, byle nie jako przedstawiciel. Co Pan uczyni - Pańska sprawa. Nie jest Pan moim zdaniem właściwym przedstawicielem wszystkich lokatorów. Ja również nim nie jestem - między innymi dlatego kiedyś zrezygnowałem z tej funkcji. Na tłumaczenie całej reszty nie mam w tej chwili ochoty, od bardzo dawna reprezentując różne poglądy i różne temperamenty nie możemy się dogadać, widać tak już musi zostać.
Marek Zarębski

Artur Mikołajewski do Marka Zarebskiego:

Panie marku, chętnie bym z Panem pogadał, ale nie rozumiem ani słowa. Tak więc proponuję, abyśmy uroczyście zakończyli korespondencje między sobą, bo mi na to szkoda czasu.życzę powodzenia

Marek Zarębski niniejszym w tym miejscu do Artura Mikołajewskiego:

Prosze Pana! Jest Pan mistyfikatorem - i zasłanianie się niezrozumieniem stosunkowo prostego tekstu tylko bardziej kontrastowo Pana opisuje. Zdjęto Pana z przedstawicielstwa lokatorów, uczynili to Pana sąsiedzi w obecnosci innych sąsiadów, cóż tu ma do rzeczy Pańska niepamięć? Dlatego jesli o mnie chodzi wątku „braku czasu” proponuję trzymać się już stale, bardzo mi on odpowiada – istotnie nie mam już dla Pana ani czasu, ani woli do dalszego dialogu o niczym.
M. Z.

sobota, 28 czerwca 2008

Bo paraliż postępowy...

...najzacniejsze trafia głowy. Najzacniejsze? Czy aby na pewno? Czy nie durnowate i skłonne do kombinowania jakby tu pod pretekstem działania dla publicznego dobra dopiec niektórym, wyzuć ich z posiadanych dóbr i przejąć je za psie pieniądze po to, by najpewniej sprzedać komuś tam, być może nie z tego kraju, za to z nowym polskim paszportem?

Myślę rzecz jasna o notatce, jaka ukazała się, niestety bez komentarza i ukazania kontekstu sprawy, na konkurencyjnej witrynie www.abramowskiego9. Rzecz dotyczy planu podwyżek czynszów w lokalach komunalnych, także w naszym domu. Rada miasta wniosła pod obrady taki właśnie pomysł. Pomysł przepadł: PO-wcom sprzeciwili się PiS-owcy i SLD-owcy. Notatka nie wspomina wszakże o kontekście całej sprawy - albowiem wbrew sprytnie sterowanym "głosom ludu" z Wybiórczej (a treść notatki odsyła Czytelników do tego właśnie źródła) nie chodzi rzecz jasna o slumsy na obrzeżach, ale o takie budynki, jak nasz. O łasy kąsek, na który lokalowe władze miasta od lat ostrzą sobie zęby, z niewiadomych powodów uważając, że mają do czynienia z idiotami, którzy w biały dzień dadzą się "załatwić bez mydła". Wybiórcza zastosowała stary, sprawdzony za czasów komuny patent: do ataku ruszyli obywatele, którzy przed wieloma laty kupili sobie drogie mieszkania własnościowe, a dzisiaj pozostają rzekomo skrzywdzeni tym, że ktoś mieszka w innych. Stara metoda polowania z nagonką jak widać sprawdza się następcom Maleszki i dzisiaj. W założeniu rzecz jasna - albowiem idiotów niegramotnych i pozbawionych źródeł informacji coraz mniej, nawet jeśli jest się przeciwnikiem internetu i komputerów to powinno się o tym wiedzieć...

Dlaczego w ogóle o tym wspominam? Otóż zbyt dobrze pamiętam rzecz, którą oznajmiła (w swym oficjalnym piśmie) lokatorom mojego domu niejaka Beata Freudenheim. Jej zdaniem czynsz na Mokotowie może wynosić aż 52 zł za metr kwadratowy. Czy już zaczynacie Państwo kojarzyć całość działań rajców? Czy już widzą Państwo, ze to nie żaden incydentalny wybryk, ale celowo i długofalowe działanie?

Co z tym uczynić? Zmieść ich wszystkich w najbliższych wyborach miejskich. Nie wiem, czy następni będą lepsi.Ważne natomiast jest dla mnie to, że będą już na czynsze uważać. Nawet politycy nie lubią parzyć sobie łapek stale na tym samym.

A propos enuncjacji na konkurencyjnej stronie: MY NAPISZEMY - to znaczy KTO NAPISZE? Reprezentantkę frakcji ogólnej mieszkańcy Abramowskiego 9 mają jak na razie jedną. Reszta zdjęta decyzją ogółu.Pamiętacie?

M.Z.

czwartek, 19 czerwca 2008

Co można kochać jak Irlandię?

Przed laty strony umówiły się, że wszystkie rzeczy ważne dla nowej zbiorowości rozstrzygane są jednogłośnie - a niezgoda jednego tylko członka zbiorowości kasuje zamiary reszty. Mówię rzecz jasna o Unii i referendum irlandzkim w sprawie przyjęcia traktatu lizbońskiego, ergo nowej konstytucji super-tworu quasipaństwowego, jaki miał powstać pod światłym zarządem Niemiec i Francji. Irlandzkie "NIE" wywaliło rzecz na aut. Taka była umowa, a umów dotrzymywac należy, Unia zastopowana. Na pewno? He, he, he... Posłuchajcie co trąbią wszystkie polskojęzyczne publikatory (polskich jako takich od dawna już nie ma). Co gada nasz prezydent. Do czego zmierzają politycy mniejsi i więksi. Olać Irlandczyków! Uznać ich za szalonych półgłówków, wyrzucić z Unii, skasować, zakopać i zapomnieć...
Kupilibyście pudełko zapałek od sprzedawcy, który zanim sięgnie na półkę po towar twierdzi, że kosztuje złotówkę - po czym wbija do kasy cenę pięć razy wyższą? Po stokroć nie! Irlandczycy jakimś sposobem geszeft, dokonujący się ponad naszymi głowami odrzucili. Ot, rozsądni ludzie. Jeśli ich ktoś skasuje i zakopie - zostanie wyłącznie z idiotami. Fajna perspektywa, prawda?
M.Z.

sobota, 14 czerwca 2008

Sprostowanie

Powieliłem w ostatnim felietonie zasłyszaną opinię o byłych zawodnikach polskich, grających w piłkę dla zachodnich sąsiadów. Przyznaję: to paskudna opinia. Podczas kolejnych dni zwracano mi parokrotnie uwagę, że też opinia krzywdząca. Ponoć trener reprezentacji w czasach, gdy niejaki Podolski starał się o wejście do drużyny miał mu odpowiedzieć, że jest za słaby, lepszych ma w bród itd. Jeżeli tak było - przykro mi i niniejszym wyrażam żal z powodu zamieszczonych na tej stronie epitetów. Bo oznacza to dalej, że bycie takim reprezentacyjnym trenerem nie oznacza automatycznie jakiejś szczególnej mądrości i szczególnego rozeznania w potencjach zawodników. Mam nadzieję, że sprawca tego zamieszania czuje się co najmniej durniem. Od siebie dodam jednak, iż ludzie osiągają pełnię swych możliwości fizycznych, strategicznych czy intelektualnych niekoniecznie tam, gdzie się urodzili, gdzie mali ciągnęli ich na dno, czy gdzie nie było szansy jakiegokolwiek rozwoju. Korsykanin z urodzenia, o pospolitym dość na tej wyspie imieniu Napoleon, przyniósł w końcu sławę Francji, nie Korsyce. I tak go pamiętają do dzisiaj - jako wielkiego Francuza. Co większości jego rodaków wcale nie przeszkadza twierdzić obecnie, iż kłopotliwą wysepkę mają ochotę oddać w ajencję komukolwiek, kto tylko wyrazi na to ochotę. Z czego dla mnie płynie ten wniosek, iż nawet jeden geniusz nie jest w stanie zmienić opinii na temat stada baranów...

M.Z.

niedziela, 8 czerwca 2008

Pełna wariacja

Pierwsza myśl moja była taka, że oto następni podejmują strajk - chodzi oczywiście o te setki flag przytwierdzonych do masztów anten samochodowych. Nie byłoby w tym nic zdrożnego, w końcu cena paliw i cały spór wokół tej ceny rządowych "urzędolników" pozostają w górnej strefie absurdu, więc strajk jak najbardziej na miejscu. Ale nie: w materii flag chodziło oczywiście o piłkę kopaną. Listy nie dochodzą już od dziesięciu dni, wspomniani "urzędolnicy" równo w dupie mają kłopoty milionów obywateli, kasa złupiona Kowalskiemu przy benzynowej pompie to także kasa zabrana klientom wszystkich sklepów, do których towary docierają raczej samochodami, niż pociągami... Ale przyszedł prikaz duchowego wspierania dzielnych kopaczy, więc "się wspiera". Nieskutecznie jak widać. Nawet ostatni transport "dóbr spożywczych" do jednego z sąsiadów jak widać nie pomógł. Może zbyt wiele płynów i towarzycho się pospało? Znów "z naszymi orłami wygrali volksdojcze" - taką usłyszałem najkrótszą definicję minionego meczu. Coś w tym jest. Przy okazji ktoś bardzo zmyślny załatwił jeszcze jeden problem: od dzisiaj wywieszanie flag będzie kojarzyło się bardziej z wynikiem operacji zaganiania świńskiego pęcherza pomiędzy dwa słupki, niż żądaniami płacowymi czy jakimikolwiek innymi. Swoją drogą wielce durne musi być to państwo, skoro nie potrafi dogadać się z pocztowcami. Czyżby na czele tej publicznej przecież służby postanowiono zainstalować kolejnego, tym razem wierniejszego generała? Na razie kilka moich przesyłek utkwiło na dobre w pocztowych magazynach, zaczną się teraz jak rozumiem zguby i kradzieże. Ludzie kombinują jakby tu uruchomić ponownie gońców pieszych, na pakiet z Poznania czekam już dwanaście dni, więc nawet anemik doszedł by z pewnością.

A przy okazji: jeżeli ktokolwiek myśli, że korzystanie z takiego wynalazku, jak poczta kurierska wyposażona w auta, komórki i komputery załatwia sprawę to jest w głębokim błędzie. Dziesięć dni trwa dostawa kolejnej przesyłki z Białegostoku, firma DPD. Co ciekawsze siedzę ci ja sobie w domu i obserwuję na ekranie, jak leniwy kurier wpisuje w sieci internetowej kolejne bzdury do "specyfikacji transportowej": nie było odbiorcy, nie zastałem, przekazałem do magazynu... A żeby cię szlag trafił, porąbańcu! Za królowej Bony, która jak wiadomo pierwsza puściła w trasę umyślnych dostarczycieli już byś miał łeb zakuty w drewniane dyby, goły zad i sine pręgi na dupie od pęczka trzcinek, którymi szef by cię potraktował...

M.Z.

poniedziałek, 2 czerwca 2008

Znikąd zmiłowania i pomocy znikąd...

2 czerwca 2008, godzina 17.05 - telefon. Ochroniarz wezwany przez kierownictwo firmy "Uniwersum" do pełnienia dyżuru po własnej wielogodzinnej służbie, bez zachowania statutowej przerwy, zadaje pytanie: "Co robić w tej sytuacji?" Jest sam, nie ma zmiennika, za którego jak to już wielokrotnie mówiłem możnowładcy z Irysowej płacą żywą gotówkę "z budżetu miasta". Wpisuje stosowną uwagę do dziennika służby, ja dopisuję swoje, czyli potwierdzam stan faktyczny: na dwuosobowym dyżurze o godz. 17.05 jest JEDNA OSOBA. Przestrzegam przy tym: jeśli upublicznię rzecz całą, winny znajdzie się ino migiem. "Wpisz pan, panie Marek, co mi zaszkodzi..."

Wpuszczam rzecz całą do sieci również z tego powodu, że jest archiwizowana i nikt już nikogo nie przekona, by "zaginęła". Dodatkowo dla niedowiarków z ostatniego zebrania lokatorów: naprawdę istnieją argumenty, by z obecną firmą ochroniarską rozwiązać umowę w trybie natychmiastowym.

PS. Wczoraj mieliśmy zmianę głuchą. Z komórki próbowałem nawiązać łączność z dyżurką. Stojąc obok tejże dyżurki słyszałem, jak dzwoni telefon obok - a klient rzekomo nas ochraniający nie słyszy tego dźwięku. Dla mnie bomba! Dźwięk brzęczyka alarmu pożarowego jest dwukrotnie słabszy. Tak NA UCHO RZECZ JASNA...

Z zuchowymi pozdrowieniami
Marek Zarębski

piątek, 30 maja 2008

Czy mieszkańcy powinni...

Na stronie wielbicieli ankiet (www.abramowskiego9) pojawiła się nowa: na temat przyczepy campingowej. Czy mieszkańcy powinni kupić ją dla ochroniarzy? Rozumiem, że to całkiem świeży temat, o ile mnie pamięć nie myli nikt nigdy nie występował z podobną propozycją - stąd ciekaw jestem niezmiernie kto ją wymyślił i po co. Teraz UWAGA: nie wypiłem pięciu piw za dużo i już spieszę wyjaśnić w czym rzecz. Otóż na ostatnim zebraniu lokatorów zaproponowano, by złożyć się na taką przyczepę, zarejestrować ją na lokatorów (lub dla uproszczenia procedur na zaufanego lokatora) i po dogadaniu się z ochroniarzami innej firmy, niż obecna ewentualnie ową przyczepę udostępnić czasowo i pod wieloma warunkami konkretnym osobom.

Czy już widzą Państwo różnicę? Lokatorzy chcą przyczepę kupić SOBIE, nie ochroniarzom. I dopiero po dogadaniu się WYPOŻYCZYĆ ją dobrej zmianie (zmianom) ochroniarzy w celu podniesienia poziomu bezpieczeństwa zewnętrznego naszego domu. Podstawowy warunek owego wypożyczenia zaś jest taki, że przyczepa NIGDY nie staje się częścią mienia ruchomego ochroniarzy, pozostaje w dyspozycji i władztwie lokatorów, konkretnie zaś tych, którzy się na nią złożyli. I tylko tych! W każdej chwili właściciele mają prawo zmienić zdanie, odebrać swoją własność, zabrać ją sobie na wakacje, a nawet podpalić. Podobnie jak dzisiaj mogą to uczynić z kanapami w dyżurce ochroniarskiej i szatni, telewizorem, odkurzaczem mającym służyć do tego, by panowie w granatowych ubrankach mniej łapali kurzu na epolety, ergo mniej śmierdzieli itd. Ponieważ "decydenci" z Irysowej wielokrotnie i za każdym razem równie arogancko wyłożyli nam na piśmie, co możemy zrobić z modyfikacjami umów z firmami ochroniarskimi (nic nie możemy!) - to jedyny sposób, by nie naruszając postanowień tej umowy jednak mieć wpływ na pracę kolejnych ekip, mam nadzieję, że już nie geriatrycznych, pijanych czy niezdolnych do ruchu.

Sposobiąc zatem wspomnianą ankietę jej Autor albo nie zrozumiał co mówiliśmy na ostatnim spotkaniu - albo gra w jakąś grę destabilizacyjną, uziemiającą cudze pomysły. Po co, Drogi Autorze, to czynisz?

Marek Zarębski

czwartek, 22 maja 2008

W mediach nadzieja - ciąg dalszy

Świat i otoczenie wokół nas, zdecydowanie mniej światowe, zmienia się niemal każdego dnia. Stąd zdanie sformułowane przedwczoraj dzisiaj może być uzupełnione nowymi spostrzeżeniami. Właśnie w Salonie24 ukazał się fragment blogu Ludwika Dorna. Autor postuluje powołanie do życia internetowej płaszczyzny konsolidowania się ludzi o mniej więcej podobnych poglądach, porównywalnych poziomach niezadowolenia z tego, co się wokół dzieje i celach, ku którym należy zmierzać. Słowem: rośnie zainteresowanie sieciową wymianą myśli, znacznie bardziej odporną na manipulacje dokonywane przez wielkie tytuły i ekspozytury czegoś, co Michalkiewicz nazywa "razwiedką". Racja. Mam takie samo zdanie. Nie ku zawodowej prasie winniśmy zatem dążyć - ale ku wymianie uwag na tej właśnie platformie (co nie ma nic wspólnego z oszukańczą Platformą Obywatelską!!!). Wracając wszakże do uwagi zamieszczonej na konkurencyjnej stronie: drogi autorze, czemu nie chcesz wziąć udziału w rozmowie na moim blogu? Czemu nie decydujesz się na najłagodniejszy choćby komentarz? Z jakiego powodu usiłujesz ożywić trupa, na którego już nikt właściwie nie patrzy? Czy obawiasz się, że nie puszczę tego, co mógłbyś (jeśli chciałbyś) napisać u mnie? Otóż PUSZCZĘ jak najchętniej. A jeśli nie będę się z czymś zgadzał - odpowiem w ramach parlamentarnej rozmowy, nie kastrując Twojej myśli i tekstu.


Wiadomości z linii frontu: pismo ustalone ogólnie na ostatnim spotkaniu lokatorów właśnie powstaje. Choć nie ja je pisze podpowiadam autorom co mogę podpowiedzieć. Już po zebraniu pojawiły się głosy, że jeśli coś się uda, to skorzystają na tym również malkontenci, co nie jest sprawiedliwe. Cóż, życie też nie jest sprawiedliwe, a trwa. Nie wiem jak innym, ale mnie dość łatwo jest przeboleć, że z takiej na przykład ochrony zainstalowanej w lokatorskiej przyczepie campingowej korzystać będą również ci sąsiedzi, którzy nie dołożyli się do tego finansowo, kpili z pomysłu, czy wręcz go torpedowali. Trudno. Pociesza mnie to, że wzrośnie poczucie bezpieczeństwa tych znanych z imienia i nazwiska sąsiadów, którzy jakąś tam kwotę pieniędzy jednak wyłożyli. Lubię ich jak lubię siebie - więc reszta niech siedzi cicho w kącie, licho z nimi.


Marek Zarębski

sobota, 17 maja 2008

W mediach nadzieja...

Tekst pod takim tytułem ukazał się na stronie konkurencji www.abramowskiego9. Rozumiem, że jego autor podobnie jak ja ma dość już mętnego tłumaczenia rzeczy oczywistych zarówno przez stronę administracyjną, jak przez wyżej ulokowanych sponsorów i mocodawców tych ludzi. Robienia nam wody z mózgu, pseudo-pańskich zachowań, pogrążania domu w zamęcie, z którego albo już nie można wyjść, albo wkrótce nie będzie można. Wniosek zawarty w tytule (media tylko mogą pomóc...) teoretycznie słuszny. A jednak mam dwa zastrzeżenia. Pierwsze takie, że media należą po części do tej samej bandy politycznej, która oszukała nas podczas podpisywania umowy najmu naszych lokali. Nie ma więc żadnej, ale to żadnej gwarancji, że jeśli w ogóle sprawą się zainteresują, to pociągną ją jak należy, czyli zgodnie z prawdą, a nie kłamliwie. Po drugie przed laty słusznie dokonała się introdukcja strony lokatorów, to w pewnym sensie substytut mediów. Problem polegał wszakże dalej na tym, że w domu Abramowskiego 9 niezwykle mało osób chciało pisać, jeszcze mniej publicznie się wypowiadać z sensem i logiką należytego postępowania. Po pewnym czasie nie było już zbyt wielu nawet takich, którzy chcieli czytać co kto inny napisał. Dzisiejszy głos upatrujący zbawienie i ratunek w mediach jest więc nieco... spóźniony. Mniejsza jednak o wewnętrzne wyrzuty, nie pora teraz na nie, dobrze, że taki głos w ogóle się pojawił. Ciekawi mnie bardzo co na poniedziałkowym zebraniu powiedzą ludzie, ilu ich w ogóle przyjdzie - bo to najprostszy probierz zaangażowania. Obywatelskiego i sąsiedzkiego - jeśli już kogoś boli sformułowanie "społecznego". W tym miejscu dodaję, że nie jestem ani inspiratorem, ani organizatorem spotkania, choć rzecz jasna wybieram się na nie. I nie po to, by podpierać ścianę... Kontynuując myśl: od czasu mojego odejścia z funkcji reprezentanta lokatorów (to była i jest definitywna decyzja!), poźniej przejścia do organizacji, na stronie ktorej pisuję - popełniłem ponad SETKĘ felietonów w gruncie rzeczy traktujących o nas i o tym, co się wokół nas dzieje. Co zrobili formalni reprezentanci? No tak, mieli mało czasu. Ja też mam obecnie bardzo mało czasu. Pani, Pan, wszyscy do cholery mamy mało czasu! Mnie przynajmniej wystarcza go na to, by mieć własne zdanie, artykułować je i bronić w razie potrzeby. Zamykając tę woltę myślową: lokatorom potrzeba przedstawiciela zaangażowanego, aktywnego, czy jak go (ją?) tam jeszcze nazwiemy. Podobno mieszkają tu tacy. Odważą się uaktywnić? Czy znów zostanie po staremu? I będziemy modlić się do świętego patrona żurnalistów, którzy akurat mogą mieć innego pana, więc powiedzą nam "psie głosy nie idą pod dziennikarskie niebiosy..."?

Marek Zarębski

czwartek, 8 maja 2008

Z kim mamy do czynienia

Dzisiaj około 14 do jednego z mieszkań w środkowej klatce usiłowano włamać się, podejmując nieudaną na szczęście próbę sforsowania drzwi do lokalu. Nikt niczego nie słyszał, niczego nie wiedział, prawdę mówiąc ginęliśmy zdaje się w jazgocie elektrycznych czy spalinowych kos, którymi usuwano trawę z lichych rabatek na froncie domu i z podwórka wewnętrznego. Ochrona twierdzi, że dokonała obchodu, reszta zgromadzonych twierdzi, że nie dokonała. Czy możemy dalej rozmawiać ze sobą? Czy możemy spotykać się , by ustalić jakieś rozsądne zasady współżycia? Co zrobić z ochroną, która z roku na rok jest coraz gorsza? Jak przekonać zarządców domu, że tak naprawdę najważniejszym i najcenniejszym dobrem Miasta jesteśmy my, a nie jakieś wyimaginowane bzdety, których nikt nam nawet wskazać nie potrafi? To najkrótsze komentarze z podklatkowych rozmów. A jednak wyszła podczas tych skrótowych wymian myśli rzecz jeszcze jedna, bodaj ważniejsza. Proszę uważnie przeczytać tekst notatki prasowej, jaka trzy dni temu ukazała się na łamach jednego z warszawskich dzienników. Doskonale ilustruje odpowiedź na możliwe do zadania pytanie z kim tak naprawdę mamy do czynienia. Nie zwracajcie Mili Państwo uwagi na to, że w treści wymieniona jest Praga. Na Abramowskiego przeprowadzaliśmy się z różnych dzielnic - ale wszyscy dzisiaj jedziemy na tym samym wózku. Mamy do czynienia z tymi samymi oszustami - że użyję języka notatki prasowej...

Ratusz oszukał lokatorów
Mieszkańcy kamienic czynszowych z warszawskiej Pragi oddali miastu swoje mieszkania komunalne i spółdzielcze, gdyż obiecano im, że będą mogli zamieniać mieszkania czynszowe na inne. Ale nie mogą, gdyż urzędnicy zmienili odpowiedni regulamin. O sprawie pisze "Życie Warszawy". Gazeta wyjaśnia, że pomysł pojawił się za kadencji prezydenta Marcina Święcickiego. Osoby, których nie było stać na zakup mieszkania, ale miały pieniądze na płacenie komercyjnego czynszu, mogły zamieszkać w nowych, ponad 80-metrowych lokalach zbudowanych przez miasto. Po oddaniu miastu lokali, które dotychczas zajmowały, przystępowały do przetargu. Ich mieszkania były przekazywane osobom z komunalnej kolejki, za czynsz w wysokości około 2,5 złotego za metr kwadratowy. W czynszówkach był on trzy albo czterokrotnie wyższy. Ich lokatorom obiecano, że będą mogli zamieniać swoje mieszkania na mniejsze lub większe. Tymczasem teraz urzędnicy Biura Polityki Lokalowej mówią, że nie ma możliwości zamiany lokalu. Tłumaczą, że taka procedura wiązała się z wywieszaniem ogłoszeń i angażowaniem urzędników co generowało koszty. Dlatego zapadła decyzja o zmianie regulaminu. Jedynym sposobem zmiany sytuacji jest ustalenie nowych zasad najmu przez Radę Warszawy, ale - jak pisze "Życie Warszawy" - w tej kadencji samorządu Rada nie przewiduje zmiany przepisów.

"Życie Warszawy", 5 maja 2008 r./IAR/kl/MagM

sobota, 26 kwietnia 2008

O fundamentach

Będzie zarówno o fundamentach naszego domu, jak fundamentach mojego o nim myślenia. Te pierwsze zgodnie z ekspertyzą techniczną, wykonana zresztą nie na żądanie lokatorów, ale na żądanie administracji - fundamenty domu mają szczeliny, przez które przenika do wnętrza budynku wilgoć ze wszystkimi tego skutkami. Wykonawstwo niechlujne i wbrew zasadom sztuki budowlanej. Te drugie bazują na logicznym wiązaniu skutków z przyczynami - coś na kształt rozumowania, że skoro z dziury automatu wyskoczył batonik, to przedtem ktoś niechybnie musiał do innego otworu wsunąć monetę.

Z ostatnich rozmów z lokatorami wynika, że w mieszkaniach pionów narożnych w klatce pierwszej i trzeciej pojawia się grzyb. Uparcie klasyfikowany przez kolejne komisje nie jako grzyb, ale jako proste zawilgocenie. Zostawmy na razie ten spór, najwidoczniej w ADM-ie siedzą sami wybitni mykolodzy (grzyboznawcy), oczywiście specjalizujący się w rozpoznawaniu nie tego co jest, ale tego, czego nie ma. Jak to możliwe, by w mieszkaniu pełnym ludzi, ogrzewanym prawidłowo i eksploatowanym zgodnie z przeznaczeniem (czyli poza łazienką nikt w pokojach prysznica nie używa) pojawiał się grzyb czy zawilgocenie? Otóż generalnie nie jest to możliwe, gdyby nie wspomniane szczeliny w fundamentach. Publikowaliśmy już serię zdjęć z pomieszczeń znajdujących się na poziomie minus jeden, obok stanowisk garażowych, które tak hojną ręką rozdane zostały obcym. I nic, żadnej reakcji. Trudno się dziwić - w innych sytuacjach jeśli niemądremu pokażemy dowodnie, że jest niemądry najczęściej milknie. ADM dostał również serię fotek dokumentujących do czego zaniechanie odwodnienia i zaizolowania fundamentów może prowadzić. W jednym z lokali pierwszego piętra grzybek wyrósł już na suficie, ściany mu najwyraźniej nie wystarczały. Świństwo, które pojawiło się również na ścianach klatek schodowych, przy wejściach na poziomie zero, uznane zostało przez nasłanego "fachowca" także za zawilgocenie, po czym przez ekipy mistrzów pędzla zamalowane w postaci barwnych plam, które znają Państwo z codziennych wizyt we własnych domach. Gadzina wyszła znów spod tej niby "pozłoty"... No cóż, niezbadane są drogi wilgoci. Tu niestety nie można zastosować tłumaczenia, które poddane zostało innej lokatorce: tego mianowicie, że w onym mieszkaniu pierze się zbyt wiele prześcieradeł i gaci, suszących się następnie po pokojach. Nawet gdyby tak było u pani obdarowanej tym prostym wytłumaczeniem - to historia nie notuje zdarzenia, podczas którego uparci z Abramowskiego 9 suszyli by gacie na klatkach schodowych. Sugeruję nieśmiało by zatem pokrętni "tłumacze" rzeczywistości przygotowali inne wersje serwowanych nam banialuk. Poprzednie wytarły się w praniu - po czym obaliły ze wstydu. Same!

Znowu pojawiła się tajemnicza postać - weszła do kotłowni, a w kilka godzin później w naszych kranach zabrakło ciepłej wody. Kolejny geniusz hydrauliczny na dyżurze? Może tak. Oczywiście jest sobota i do poniedziałku nie ma co liczyć na naprawę. Dobra, niżej podpisany ogoli się w zimnej. A jak wygląda sytuacja z małymi dziećmi, których ci u nas dostatek?
================================================

CUD WCIELONY!!! Sobota, 26 kwietnia, ok. 22.00 - w kranach pojawiła się ciepła woda, kaloryfery ożyły. Kto wykonał właściwy telefon?

Marek Zarębski

czwartek, 24 kwietnia 2008

Zapchana klozetka - część II

Czytelnik pierwszy raz wchodzący na tę stronę ze zdziwieniem konstatuje, że pewnie nikt jej nie czyta - skoro nie ma komentarzy... Albo trwa totalne olewactwo - albo złośliwy autor nie puszcza słusznych głosów krytyki, nie chcąc zakłócać swego dobrego samopoczucia. Oświadczam jak najuroczyściej, że jest to nieprawda! Komentarze nadchodzą, tyle że na prywatnego maila i zastrzeżeniem. Nigdy nie usunąłem żadnego komentarza zgłoszonego do opublikowania. Po drugie wszystkie te, które otrzymałem z wyraźną uwagą, że są do prywatnej wiadomości (a było ich wcale niemało) omówiłem bez cytowania in extenso, słowem skwitowałem w sposób prawnie dozwolony i zwyczajowo przyklepany. Treści z maili znalazły się więc w treściach, które produkuję.

Po co takie deklaracje? Otóż nie tak dawno pisałem o podziemnym garażu i o tym, że nie jest sprzątany częściej, niż raz w roku, z reguły latem lub późną wiosną. Ktoś to podchwycił: przeczytał na moim blogu, przekazał wynajmującym, wszystko jedno, jutro zmywanie. Dzisiaj natomiast członkowie komisji, która weryfikowała usterki w naszych lokalach wywiesili stosowne zawiadomienie na wewnętrznych drzwiach garażowych, tych prowadzących na klatki schodowe. Czy mam powiedzieć, że chwała im za to, iż w ciągu JEDNEGO dnia każą usunąć parkujące auta na czas kąpieli podłogi? Nie, bowiem takie wezwanie to czysta kpina, arogancja i bufonada. Jeśli komuś zdaje się, że jest inaczej - to tkwi w błędzie po uszy. Z jednodniowym wyprzedzeniem to w tym kraju działają grupy antyterrorystyczne, nie normalni ludzie.

Sprawa druga: dotarło do kogoś, iż moje informacje o losie ochroniarzy pozbawionych toalety pochodzą od zainteresowanych. Mnie przylać się nie da - trwa więc wendetta względem ludzi pozbawionych sracza. Że niby śmieli się poskarżyć... Dzisiaj etap komiczny. Poszukiwanie jakiegoś tajnego klucza. Wiem o nim tyle, że swojego czasu rozwiercono zamek do jednego ze schowków w podziemiu, wymieniono go na inny i poprzedniej ekipie ochroniarskiej klucza nie wydano. Zdaniem ochroniarzy tę przepustkę do raju miała dzierżyć sama Pani Gajewska. Dzisiejsza ekipa kontrolna wykonała do rzeczonej demonstracyjny telefon, oświadczyła po zakończeniu rozmowy, że P. Gajewska nic nie wie, po czym zapytała: może ja wiem? Bo jeśli nie - to ochroniarze będą płacili za rozwiercenie i nowy zamek.

Teoretycznie to słuszna metoda. Po łacinie divide et impera, po polsku dziel i rządź. Niestety w opisanym przypadku chybiona. Otóż ja nic w tej sprawie nie wiem! Wybierzcie jedno z dwóch możliwych rozwiązań: albo nie ma czego dzielić, albo macaliście na oślep i nie trafiliście. Odpowiadam dalej na piśmie: mam dość rubaszno-pańszczyźnianego stylu prowadzenia rozmów, jaki Państwo stosujecie od pewnego czasu, także podczas wizyty w moim mieszkaniu, także dzisiaj względem klucza. Szczególnie dotyczy to dżentelmena (?) inicjującego rozmowę. (Facet: pusz się i strosz w innym kurniku, tu na durniów nie trafiłeś!). Nie pilnuję Państwa bałaganu, nie odpowiadam za uchybienia i zamęt, w ogóle mnie wasze bóle nie interesują, zdaje się, że płacą wam niezłe pieniądze, byście je cierpieli. Nie wiem zatem co się stało z tajemniczym kluczem. Bez wątpienia natomiast byłem świadkiem niemiłej rozmowy administratorów z ekipą ochroniarską, śmiem nawet twierdzić, że podczas jej trwania padały groźby bezprawne. I nie ochroniarze je serwowali. W związku z tym jedno pytanie na koniec: kiedy przepchacie toaletę, Drodzy Specjaliści? Bo smród coraz większy i jutrzejsze mycie niczego nie załatwi.

Marek Zarębski