Tak, tak, proszę Państwa, wreszcie dotarł do mnie głos merytoryczny, a związany z sytuacją na tronie prezydenta naszego miasta. Autor zastrzega jak zwykle poufność jego danych, w związku z czym skupię się na treściach, te mi ujawnić wolno. A w skrócie sprowadzają się one do tego, by miast narzekać na nieudolność Bufetowej zaproponować innego kandydata, znanego warszawiakom, budzącego ich zaufanie, nie pochodzącego z Gorzowa jak nieszczęsny Przystojny Kazimierz i gwarantującego stabilny rozwój całego miasta, nie tylko jego najbogatszych mieszkańców pracujących w TVN-ie. Pyta mnie respondent czy znam takich – bo on zna dwóch. Ja też znam dwóch doskonale nadających się do tej roboty. Myślę, że w sumie z tych czterech dało by się wybrać najlepszego.
Niestety po ustaleniu, że żaden nie jest dostatecznie wysoko w hierarchiach największych partii politycznych – opadły nam skrzydełka.
Bo otóż, proszę drogich Czytelników, obecna ordynacja wyborcza do samorządów jest tak skonstruowana, że żaden głos „ludu” wysłuchany być nie może, koniec, kropka. Kandydaci MUSZĄ pochodzić z którejś z wielkich partii politycznych! Póki zwolennicy ordynacji proporcjonalnej nie ustąpią pola pod naciskiem jakiejś nieznanej dziś, a potężnej siły można sobie w Polsce wybierać w miarę swobodnie wójta gminy tysiącosobowej – ale prezydenta dużego miasta już nie. Siła przebicia partii politycznych startujących w dowolnych wyborach i prywatnej osoby, opłacającej kampanię z własnych pieniędzy da się wyrazić stosunkiem jeden do miliona. Konstytucjonaliści, którzy na początku lat 90-tych skonstruowali i wdrożyli ten system doskonale wiedzieli, co czynią, wdzięczność partii politycznych wobec nich do dzisiaj trwa. A przez cały ten czas zwolennicy jednomandatowych okręgów wyborczych uważani są za nieszkodliwych idiotów. Jako tacy opisywani, przemilczani i zbywani co najwyżej wzruszeniem ramion. Można pozwolić im co prawda na czasowe wypowiadanie się, zorganizowanie jakiejś niewielkiej manifestacji – byle szum nie rozszedł się zbyt daleko.
Słowem: stworzona w owych początkowych latach 90-tych ordynacja zakłada, ze można wybierać tylko tego, który zależny jest od potężniejszej siły, jest dalej łatwo sterowalny zewnętrznie i posłuszny partyjnej dyscyplinie. Przykłady z ostatnich lat dowodzą tego ponad wszelką wątpliwość. Tu oczywiście nie ma co płakać nad losem nieposłusznych: Przystojnemu Kazimierzowi Gorzowskiemu żadna krzywda po wyrwaniu spod pupy premierowskiego stołeczka się nie stała. Zaś przegrana w wyborach warszawskich też politycznie nie dobiła gościa – wałęsa się gdzieś po peryferiach wielkiej polityki ot i tyle. Moim zdaniem i na to nie zasłużył…
Co więc może uczynić człek świadomy tego wszystkiego! Niewiele – ale jednak. Może na przykład głośno mówić, że dwa lata przed wyborami najwyższy czas, by PiS wystawił już pod publiczny osąd swego kandydata. ZAAKCEPTOWANEGO przez przyszłych wyborców – a więc nie specjalistę od „filipinek” Gosiewskiego, mieszkańca miasta, które ma najwspanialszy w świecie peron, ale też miasta, o którym mało kto wie gdzie leży na mapie Polski. Dlaczego PiS – partia, której zwolennikiem nie jestem i której prezydent miasta robił wszystko, by nic nie robić, za sprawą czego takie na przykład lokale komunalne na Marii Kazimiery czekały na lokatorów kilka lat? Ano dlatego, że w obecnym systemie wyborczym nie ma innej alternatywy. W naszym mieście są bowiem tylko DWIE PARTIE LICZĄCE SIĘ W PRZYSZŁYCH WYBORACH. No chyba że ktoś z czytających uwielbia Millera, magistra Golenia, Napierniczaka et consortes… Ale wtedy zalecam leczenie, naprawdę lewactwo jest wstrętne.
W tak często polecanych przeze mnie internetowych dyskusjach na Salonie24 (różnej są one jakości, ale niech tam) najbardziej hałaśliwa jest tymczasem postawa, wmawiana ogółowi właśnie przez lewaków: zrób coś dla swego miasta, ile miastu przysparzasz dochodu, jak duże płacisz miastu podatki. Zupełnie zapominacie, lewaczki, że samorząd terytorialny, nawet w tej kulawej formie z początku lat 90-tych, to organizacja, która ma zadośćuczyniać swym członkom, nie samej sobie. Zatem jeśli w ogóle płacę podatki to mam pełne prawo głośno pytać, cóż takiego mianowicie miasto uczyniło dla mnie.
M.Z.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz