niedziela, 9 listopada 2008

Swobodne myślenie

Jest to kategoria delikatnie abstrakcyjna, ponieważ polega na tym, że owo myślenie nie jest ograniczane zasadami doraźnie wybranych praw, czy innych kodeksowych bzdur, jakich namnożyło się u nas ostatnio bez liku, więc każdą głupotę da się jakoś uzasadnić. Swoboda jednak nie może być pozbawiona rozsądku – wówczas takie myślenie byłoby nie swobodnym, ale po prostu głupim.

A o czym ja tak naprawdę? Najpierw o politycznych meandrach, które każą coraz większej grupie polskich polityków nawoływać do rychłego wprowadzenia w Polsce waluty euro. Że jest to czynność głupia można się przekonać czytając te same gazety i słuchając tych samych stacji radiowych i telewizyjnych. Wszystkie donoszą otóż, że strefa euro jeśli nie obumiera, to na pewno ma kłopoty większe od innych stref. Czemu więc zatem swobodnie myśląc dochodzę do wniosku, że rząd rżnie głupa i zachowuje się jak banda małolatów, którym tyle rozumowo brakuje do matury, ile mnie do wczesnej młodości? Jak pożenić jedno z drugim nie obrażając rozumu? Po grzmota włazić tam, gdzie bez dania racji biją? Po co ściągać na siebie i bliskich kłopoty?

Kolejny problem wynika z analizy pewnego ogłoszenia, które uparcie od wielu dni przewija się przez wszystkie stacje radiowe. Słuchaczy namawia się otóż do systematycznego jedzenia ryb. Samo w sobie głupie to nie jest, lubię i solę i łososia. Reklama zestawione z unijnym nakazem likwidacji dwóch dużych polskich stoczni każe się jednak zastanowić nad wymową całości. Bo niby jak to: ryby bez statków, które je złowią? A może tylko ryby złowione przez Niemców i Francuzów nadają się do jedzenia, przez co zakład produkujący takie wypasione kajaki, jak trawlery Polakom wcale nie jest niezbędny? Coś tu wyraźnie zgrzyta, stocznie mają zwrócić państwowe dotacje ino migiem, to jest do czerwca przyszłego roku. Pewien publicysta, Stanisław Michalkiewicz rozsądnie przeto wpadł na pomysł, by natychmiast stocznie przemianować na banki – te bowiem chętnie i za pozwoleństwem wielkich unijnych komisarzy dotacje mogą połykać. Nikt nikogo za to nie gani.

W drzwiach mojej klatki schodowej kolejny żywy dyskurs na temat porządków, pardon, burdelu, jakie ekipa remontująca „jedynkę” zarządziła w windzie i jej okolicach. Oczywiście natychmiast znajduje się ten upierdliwy facet, który twierdzi, że żadne prawo nie zostało naruszone, ”jakoś” i „kiedyś” trzeba to robić – więc się robi. To jest trzecia forma prawdy, czyli gówno prawda. Bo istnieje jeszcze coś takiego, jak zasady współżycia społecznego, przyznaję, że kodyfikacja jest tu mętna – ale jest. Nie można zatem najmować ekip remontowych, które kują i wiercą bez zmiłowania co najmniej do dziewiętnastej (ale częściej do dwudziestej), gruz wsypują żywcem na windową podłogę, a o przetarciu ścian z cementowego pyłu nigdy pewnie nie słyszały. I nie ma znaczenia, że przyszły lokator chce mieć marmurowe parapety (jeśli chce) i brylantowy salon, zaś administracja udaje, że nic złego się nie dzieje. Robole psują reszcie lokatorów dni powszednie i niedziele, tych lokatorów jest więcej, niż wielbicieli elektrycznego młota, nikt brudny być nie musi w piętnaście sekund po wyjściu z własnego domu. Więc może już dość tych manewrów?

M.Z.

Brak komentarzy: