piątek, 7 listopada 2008

Święto czy spór o bal?

11 listopada 1918… Cóż takiego stało się tego właśnie dnia? Wprawni historycznie wiedzą doskonale, że Rada Regencyjna przekazała cała władzę cywilną i wojskową w ręce Józefa Piłsudskiego. No i w Compiegne pod Paryżem, w słynnym potem wagonie kolejowym Niemcy podpisały akt kapitulacji. Dla Polaków wszakże ta data miała już zawsze znaczenie, może niekoniecznie oficjalne przez wszystkie minione lata – ale symboliczne na pewno. Pierwszy dzień prawdziwej wolności… Na Pilsudskiego naciskano podczas tworzenia pierwszego rzadu z lewa i z prawa. Skwitowal to krotko: nie chodzi o lewice czy prawice, mam to w dupie, chodzi o calosc (cytat oryginalny). Na nic zdały się pozniejsze o wiele lat manewry komunistycznych nuworyszy, udających, że w listopadzie to nic, tylko Rewolucja Październikowa, czyli masowa grabież zarządzona w Rosji przez pewnego niemieckiego agenta. Gdzieś w roku 1978 nieco odpuszczono: pamiętam z jakim zdziwieniem przyjąłem dyspozycję mojego ówczesnego szefa, który w gazetce dla dzieciaków, była taka i nazywała się „Świat Młodych”, zarządził zorganizowanie obchodów tego właśnie listopadowego zdarzenia. Się zorganizowało… Partyjni lektorzy – no bo tylko takich wolno nam było zaprosić do tłumaczenia historycznego faktu – nie mogli wyjść ze zdziwienia ile też tamta szkolna młodzież wie o tej dacie i związanych z nią okolicznościach. Niektórych „tłumaczy” za sprawą tej wiedzy wprost wdeptano w glebę. A rzecz nie działa się wcale w żadnych prywatnych, sowicie opłacanych szkołach, takowych w ogóle naonczas nie było – ale gdzieś w widłach Wisły i Sanu, w marnym dość budyneczku opodal dumnie obwieszonego transparentami PGR-u. Dzieciaki wiedziały więcej, niż to kiedykolwiek w komuszych pałach mogło się zmieścić. I potrafiły z tej wiedzy korzystać.

Minęło trzydzieści lat. Niektórzy uparcie utrzymują, że odzyskaliśmy prawdziwą wolność. Osobiście w to wątpię – ale pal sześć moje poglądy, których jak diabeł święconej wody boi się spora grupa sąsiadów. Rzecz w tym, iż wielokrotnie więcej stacji telewizyjnych, dostęp do nieznanego kiedyś medium, jakim jest Internet i w ogóle „zadekretowany postęp” doprowadziły do takiego odmóżdżenia, które na hasło „11 listopada” automatycznie wywołuje rezonans: kłótnia o bal u prezydenta! Kłócą się oczywiście ci sami, co zwykle, rację także mają wskazani. O co? A kto by tam sobie głowę zawracał takimi duperelami… Wracajac do Pilsudskiego: czy to nie on wlasnie stwierdzil z pewna ostro podana zaduma, że Polska to wielka rzecz, tylko ludzie kurwy?

Nie ma się co przejmować. Odmóżdżeni jak to odmóżdżeni – udają mądrych i szczęśliwych. Zawiadowcy rozumów mają w odwodzie poważne rozważania na temat opalenizny nowego amerykańskiego prezydenta, rajd bulteriera Pis-u za policyjnym konwojem (a propos: to w końcu w owym konwoju przewożono gangsterów, czy kolegów ministra Ćwiąkalskiego, czyli prawników?) i spór o ciążę pewnej pani wiceminister, tak szkaradnej, że aż dziw bierze, iż… no mniejsza o to. Prawdziwa niepodległość jest ciągle tematem wstydliwym. No bo jakże tu mówić o sznurku w domu wisielca?

M.Z.

Brak komentarzy: