wtorek, 25 listopada 2008

REMONCIK czy raczej MANDACIK?



Wyłożę to wprost: do tej pory miałem nieszczęście rozmawiać tylko z tymi sąsiadami, którzy generalnie remonty w naszej klatce traktowali jako pewne zło, ale zło konieczne. Ja twierdziłem, że to, co dzieje się przez ostatnie tygodnie to zwykłe barbarzyństwo, chamstwo i burdel na kółkach. Szkodliwy dla otoczenia, a jakże, proszę wjechać windą na dowolne piętro, łoskot zanieczyszczonych prowadnic kabiny może przyprawić o drobne stany lękowe. Pisałem już o tym. Zwracałem uwagę ochroniarzom, ci zwracali uwagę remontowcom – NIC! Jedynym odzewem był raz tylko ten, że „zleceniodawcy płacą i wymagają tempa”. Naszym do cholery kosztem?

Dzisiaj wywieszka w windzie. Cieszę się, że nie jestem już jedynym „opozycjonistą”. Jeszcze bardziej będę się cieszył, jeśli przy powtarzających się hukach elektrycznych młotów w niedzielę i tumanach gipsowego kurzu każdego dnia na korytarzach i w pomieszczeniach wspólnych zleceniodawcy i wykonawcy poczęstowani zostaną przez Straż Miejską solidnym mandatem. Gdyby zaś jeszcze wpisano im do długu koszt czyszczenia windowych prowadnic (spory, oj spory!) – moje zadowolenie nie będzie miało granic. I daję słowo, że nie chodzi mi tu o żadne osobiste animozje, ale o poczucie sprawiedliwości w mikro-społeczeństwie, jakie żyje na każdej klatce schodowej i w całym domu. Bo dalej tak trwać w huku i kurzu nikt nie zamierza, coraz więcej osób w nosie ma prywatne plany tego lub owego. Jeśli bowiem chce się coś realizować, to nie kosztem bliźnich, których owe plany interesować nie muszą.

PS. Nie jestem autorem windowej wywieszki. Moje inseraty zawsze podpisuje pelnym imieniem i nazwiskiem.

M.Z.

Brak komentarzy: