niedziela, 20 lipca 2008

Myśli niskie loty

Myśli ludzkie raz wzniosłe są i właściciela swego skłaniają do walki o miliony (lub nie przesadzając: o dziesiątki) – innym razem nurkując w toń rzeczywistości dotyczą spraw małych i przyziemnych. Jak powszechnie wiadomo w okresie swego dolce far niente zajmowałem się doradzaniem niektórym sąsiadom jakie auto kupić, by kasy całej nie wydać, a szczęścia motoryzacyjnego dostąpić. I to się udawało, w mniejszym czy większym stopniu, tu rzecz zależała od temperamentu i umiejętności (czy rozwagi) nowego właściciela. Niekiedy auto było tak długo wspaniałe, póki nie nastąpiło spotkanie z betonowym słupem. Albo „bezdusznym” urzędnikiem podczas rejestracji dokonanej bez pojęcia i rozumu. Albo co gorsza patrolem niebieskich misiów każących chuchać w odpowiedni przyrząd. Wtedy doradca okazywał się jak najfatalniejszy.

Właściwie zawsze był jak najgorszy. Nawet wówczas, gdy pojazd jeździł bez pudła, wszystko w nim działało i nic się nie psuło. Doradca po prostu musiał być do bani - w przeciwnym wypadku gdzież by się manifestowała doskonała rozwaga i trafny wybór właściciela?

Jakby jednak tę rzecz nie komentować nigdy nie zajmowałem się doradzaniem przy sprzedawaniu pojazdu już nie chcianego. Brała się owa niechęć z pewnej obserwacji, poczynionej podczas bez mała trzydziestu lat poruszania się w obszarze motoryzacji: otóż z ceny uzyskanej podczas sprzedaży NIKT NIE JEST ZADOWOLONY NIGDY! Uważa mianowicie, że należy mu się więcej, jest przecież wyjątkowy i godzien fortuny. Jest? Nie mam pojęcia. Ale stara prawda, że dobra cena to ta, którą zaoferuje największy szaleniec, a właściciel zgodzi się ją przyjąć - z wielkimi oporami dociera do ludzi wówczas, gdy mają czegoś się pozbyć. Wtedy świat ich po prostu oszukuje…

Statystycznie rzecz ujmując jest nieźle: auta kupione z mojej poręki jeżdżą wszystkie. W niektórych wypadkach poczytuję to sobie za wielki sukces, ponieważ ten i ów samochód tak dostał od nowego właściciela w skórę, że nie byłbym specjalnie zdziwiony, gdyby wymówił mu tę służbę. Na razie nic się takiego nie stało. Pojazdy niechciane, a wycenione zbyt wysoko stoją jak stały, chętnych brak. Staram się trzymać od nich z daleka - rynek jest bowiem taki, że za miesiąc warte będą jeszcze mniej. I znów ma być na mnie?

M.Z.

Brak komentarzy: