niedziela, 3 sierpnia 2008

Divide et impera, czyli darmowy kurs języków obcych dla władców i biznesmenów

Divide et impera to przekładając z łaciny na polski: dziel i rządź. Skłócaj ze sobą przeciwników, dolewaj oliwy do ognia, kręć i kombinuj tak, byś nawet jako słabszy wyszedł na swoje. Właściwie dalej należało by dopowiedzieć, że ten, który rządzi jest po prostu władcą. Chcesz mieć władzę nad innymi? To uprzykrzaj im życie, stawiaj bariery, zapory, twórz nieżyciowe przepisy, wytyczaj idiotyczne szlaki i ścieżki. Że niby znienawidzą Cię? Ano znienawidzą! Tylko cóż to władcę obchodzi…

Giełda samochodowa na Żeraniu ma dwa wejścia. Pierwsze od strony oficjalnych, płatnych parkingów przy ulicy Płochocińskiej. Drugie od strony zaplecza. Obydwa miejsca postojowe niestrzeżone, z tą tylko różnicą, że oficjalne płatne prawie dychę. Przytomni zajeżdżają zatem od tyłu. I władze giełdy, żyjące zresztą z gości, którzy ją odwiedzają, postanowiły połowę tych niesfornych podszkolić w sztuce przetrwania. Zaplecze odgradzane jest blokami betonowymi, zasiekami z drutu kolczastego i stalowymi prętami zbrojeniowymi wbitymi w ziemię. Teoretycznie nikt nie ma prawa się prześliznąć. Ale co niedziela jakoś tak się dzieje, że już około szóstej rano betonowe klocki niesione niewidzialną ręką odsuwają się na bok, niektóre pręty „nieznani sprawy” wyrywają z korzeniami, w błocie cieknącej z pobliskiej toalety pojawiają się drewniane kładki ze znalezionych przez kogoś szczątków płytek chodnikowych, dykty i tekturowych opakowań.

Słowem: narobił się ten giełdowy władca, narobił, a i tak dał dupy. Wniosek z tego taki, że rozkazy należy jednak wydawać przytomnie, komu trzeba i kiedy trzeba. Czy wiecie Państwo, że tę wiedzę można było zdobyć nie pijąc piwa od siódmego roku życia, tylko czytając literaturę dziecięcą? Tak, tak, w „Małym Księciu” Antoine’a de Saint Exupere’ego występuje ważna dla wszystkich potencjalnych władców postać Króla, który dzięki własnemu rozsądkowi i zupełnie bez magii potrafił wydawać rozkazy Słońcu. Rozsądny ów władca rozkaz „Wzejdź” wydawał po prostu o świcie. „Zachodź” – o zachodzie. Złoty dysk nie tylko słuchał go w skupieniu – Król nie tracił wobec poddanych ani grama swego wrodzonego majestatu…

Zabawę z betonem uprawia również „dyrektor” administracyjny domu, w którym moja firma wynajmuje pomieszczenia. Otóż postanowił on centrum miasta (niemal naprzeciw Dworca Centralnego) uczynić oazą spokoju, świeżego powietrza i harmonii spacerujących przed południem par. Oczywiście przeszkadzają mu w tym zbożnym dziele właściciele samochodów. Odważają się otóż ci barbarzyńcy jeździć swymi pojazdami, ba, nawet parkować je w miejscu, które Jaśnie Panu Dyrektorowi pasuje jako pasaż dla pieszych i wychodek dla psów. Miejsce nie podlega dyrektorskiej jurysdykcji, ale to przecież duperela, myśl o powodowaniu zachowaniem innych jest tak przemożna, że wręcz nie można się opanować… W związku z tym dureń ten barabancki postawił w miejscach, którymi zmotoryzowani poruszali się przedtem kilka betonowych koszy. Nic się nie przemknie! Czy aby na pewno? Bo przemyka się jednak, każdego dnia i bez końca. Homo sovieticus sponiewierany? Nie wiem. Morda zadowolona z siebie jak przedtem, więc może do rozumu nic nie dotarło. Do rozmu? Co tez ja głupi gadam…

A na giełdzie jak na giełdzie: nadal dominuje podstawowe pytanie „Za ile i dlaczego tak drogo?” No cóż, jak zwykle „za pół ceny”, a „drogo, bo to luksus dla wybranych ekspertów”. I któż potrafi oprzeć się magii tego fundamentalnego w interesach dialogu?

Marek Zarębski

Brak komentarzy: