środa, 18 maja 2011

Rozterki

Ostatnio rozpisałem się o ogonkowych stronach ludzkiej niedoskonałości. Dzisiaj o polityce i innych przypadłościach.






Brytyjski pisarz, dziennikarz i autor programów telewizyjnych Malcom Muggeridge zauważył kiedyś i tę uwagę zapisał: “Człowiek w naszym stuleciu uruchomił przepotężną machinę wyobraźni, jakiej dotychczas nie znano. Gdziekolwiek się obrócić, wszędzie wmawiają ci, że szczęście można osiągnąć za pomocą ciała, pełnię życia zaś – przez sukces (...). Człowiek wzniósł pomnik najstraszliwszego bożka, przed którym pada na twarz i którego jedynie uwielbia: siebie samego”.

Właściwie nie wiem dlaczego tę skądinąd słuszną obserwację przypisuje się Brytolowi. Może dlatego, że utarło się, iż coś, co pochodzi stamtąd jest pewniejsze, niż gdyby powstało tutaj? A tutaj, w Polsce, podobne treści słyszałem na własne „ucha dwa” po wielokroć. Nic to… Widzę tu pewne podobieństwo z innym znanym, może nawet bardziej znanym w Polsce dziennikarzem brytyjskim. Jeremy Clarkson prowadzi telewizyjny program Top Gear i wypowiada różne „prawdy”, niekoniecznie słuszne, tonem tak napuszonym i pewnym siebie, że większość widzów łyka to bez popicia i wyje z radości. Gdyby ktoś zadał sobie jednak trud obejrzenia kilku po kolei wystąpień Clarksona bez wątpienia dostrzeże, że dowcipy są stosunkowo płaskie, a obserwacje z drugiej lub trzeciej audycji już nie zwalają z nóg tak jak z pierwszej. Po prostu inny styl – ale w sumie normalka i standard. Przy czym skoro nie ma takiego uniwersalnego prawa, które nie obejmowało by rodaków twórcy tego prawa – łacno zauważyć, że Clarkson poziom samouwielbienia ma naprawdę wysoki. Co oczywiście zasadę Muggeridge’a tylko potwierdza.

No dobra, popastwiłem się nad dżemojadami, pora na polską merytorykę. Chodzi mi o arogancję jako zjawisko. Nie tylko tę znaną z ulicy czy biura – ale też tę, której doświadczamy pisząc komentarze pod niektórymi wpisami zakochanych w sobie blogerów. Aroganci blogerscy dzielą się w gruncie rzeczy na dwie grupy: tych, którzy świetnie piszą na różne tematy, mają specyficzną i nie do podrobienia frazę. I tych, którzy piszą kiepsko, ale mają rozległą wiedzę w jakiejś tajemnej dziedzinie. Na przykład biblistyce.

Właściwie winno się ich cenić. Choćby z powodu zdefiniowanego kiedyś przez takich psychologów, jak Fromm czy Maslow: nie będziesz umiał lubić innych jeśli nie polubisz, nie zaakceptujesz siebie. Jest w tym jakaś racja, prawda? Ale już następna teza musi być tak postawiona, by próbować wyznaczyć rozsądne granice tej samoakceptacji. Bo samoakceptacja to wcale nie samouwielbienie. A to drugie nie jest żadną legitymacja do twierdzenia: tu i teraz ja rządzę, reszta ma się dostosować. Tak to sobie może pogadywać paru zakapturzonych szczyli, silnych w grupie i molestujących samotną panienkę na przystanku. Ale pisać takie teksty… Wstyd, po prostu wstyd!

Źle się czuję w towarzystwie takich osób, na ogół staram się unikać miejsc, gdzie bywają. I to nie ze strachu czy obawy – raczej z powodu tego, że do pewnej chwili jestem niesamowicie cierpliwy, potem wybucham. Płomiennie – i dość nieprzyzwoicie. Po cóż więc w życiu pełnym zasadzek narażać się na dodatkowe tego typu atrakcje?

Sukces z pierwszego akapitu to rozpaczliwa pogoń niektórych blogerów za tzw. klikalnością. Co im to daje, jeśli z góry można przyjąć, że pieniędzy nie? Władzy też nie. Sławy? Może trochę. W dość wąskim środowisku, nie oszukujmy się, platformy typu Salon24 czy Nowy Ekran to dość skromne narzędzia wpływu. Reszty nie potrafię przekonująco wyjaśnić. Ludzie najwidoczniej lubią spalać się w płomieniach własnych odbić w lustrze. Narcystyczne natury bardzo szybko zapominają, że winni Czytelnikom Prawdę, nadto smacznie podaną. Liczą się już tylko oni sami. Niektórzy podstępnie utrzymują, że wydalany z własnych trzewi bełkot jest właśnie tą Prawdą – i tylko idioci oraz mali duchem nie potrafią się połapać. Powiem wprost: sądzę, że tacy właśnie blogerzy są większym zagrożeniem dla Polski, niż wszyscy tajni agenci razem wzięci. Bo oto potrafią porwać za sobą określoną grupę. Bo wytwarzają wokół siebie aurę nieomylności i niemal działania w imię Boże. Po czym prowadzą tę swoją grupę na skraj urwiska – i jazda w dół, cóż z tego, że to bolesna podróż?

I plan kolejny: upadek fałszywych bożków rodzi najczęściej niechęć do autorytetów w ogóle. Do prawdy serwowanej na odkrytym talerzu. Zawiedzeni mają prawo odczuwać dyskomfort psychiczny: poprzedni przewodnik też mówił smacznie i pozornie do rzeczy, po czym jak to się powiada uwiódł i porzucił… Kto dzisiaj jest w stanie prócz niewielkiej grupki wysłuchać uważnie tego, co mówi Nigel Farage? O Unii, o rządach narodowych, o klasie politycznej, równie zepsutej u nas, jak w każdym innym państwie europejskim… Czy nie jest przypadkiem tak, że bezsensowne popisy Clarksona deprecjonują Farage’a? Czy nie jest tak, że „elokwentni” od Kluzik-Rostkowskiej zrobili co zrobili tylko dlatego, by posiać zamęt w ludzkich głowach i rozumach?
Po cóż nam dzisiaj niekończące się dysputy o możliwości powrotu do PiS-u Bielana, człowieka bardziej znanego z tego, co spieprzył, niż z tego co zbudował? W panopticum politycznym Polski stale te same twarze, coraz pulchniejsze lub wręcz nalane, te same durnowate miny i lekko wypowiadane brednie rzekomo podnoszące słupki. Jakie słupki? Przecież już dziecko wie, że leninowska organizatorska funkcja prasy najdzielniej podtrzymywana jest właśnie w tak zwanych ośrodkach badania opinii publicznej. Zatem: oni niczego nie badają, oni organizują, kształtują i wskazują. Słupki są życzeniami. Może dosadniej: rozkazami, które durnowaty wyborca ma wykonać. Bo jeśli nie to zamknie mu się stadion, wylegitymuje, zatrzyma, osadzi, skarze na grzywnę. Albo sądownie nakaże powielanie kłamstwa – jak to się właśnie przydarzyło Krzysztofowi Wyszkowskiemu. Na marginesie – bardzo ciekawi mnie jakie będą losy tego sędziego (lub sędziny), który wydał kuriozalny wyrok nakazujący głoszenie za potwornie wielkie pieniądze ewidentnej nieprawdy. Czy jako urzędnik państwowy będzie musiał z własnej kieszeni pokryć straty? Czy też na tumana kazuistycznego złożymy się znowu wszyscy?

Trochę to wszystko nieskładne, wiem. Jak rozterki. Przecież nie przychodzą w rytm z góry nakreślonego planu. Wczoraj nie było, dzisiaj są. A potwory trzeba nazywać, wtedy mniej znaczą.

M.Z.

1 komentarz:

Juliusz Wnorowski pisze...

Przeczytałem z przyjemnością.


Pozdrawiam.