O ludziach, ludzkich i diabelskich sprawach - i wszystkim o czym chcę coś powiedzieć. M.Z. to Marek Zarębski. Strona zawiera treści ujęte w formę słowa pisanego. Wszelkie zatem pretensje przyjmuję również TYLKO W TEJ FORMIE!
poniedziałek, 23 maja 2011
Nie mam trupa, ale...
Podobno nic tak nie podnosi poziomu czytelnictwa gazety czy blogu, jak trup na pierwszej stronie. Można się śmiać – ale jest coś w tym powiedzeniu. Mój problem polega jednak na tym, że trupa wygenerować w tym miejscu nie jestem w stanie. Nie znam ani jednego, przykro mi. Dlatego dzisiaj postanowiłem powiedzieć słów kilka o poczuciu humoru. Nie ma trupa – ale są za to fajerwerki. Takie jak na zdjęciu.
Zacznę jednak od pewnego zwierzenia. Otóż większość Sylwestrów mojego życia spędziłem w domu. I jak to tego dnia, lepiej – tej nocy – bywa oglądamy z żoną telewizję. To jest dla mnie pewien szok, nie lubię telewizji i oglądam ją wyłącznie w szczególnych przypadkach. Jak ten właśnie… No bo coś trzeba zrobić przed zwyczajowym wydojeniem flaszki pseudo-szampana i ewentualnie odrobiny jakichś mocniejszych trunków. Gdzieś tam szaleńcy ze zwałami chińskich rakiet pod pachą maszerują w zimową noc – a my lecimy po kanałach. Polskich oglądać się nie da. Ostatnio występował tam bowiem facet przebrany w damskie futro. No pal sześć, że wyglądał jak stary pedał. Gorsze to co gadał i co promował. W głupich słowach dawno przebrzmiałe gwiazdy i kiepskie polskie przeboje z komunistycznych czasów. Tego się po prostu nie dało znieść… A, jeszcze gdzieś mignęły mocarne uda i schaby pani Rodowicz. Czarna rozpacz!
No to my ciach, jedziemy do Francuzów. Znacznie mniejsza sala, kilka osób przy centralnym stole, sądził by ktoś, że zaraz będzie paryski szyk i w ogóle elegancja – Francja. Nic z tego. Gość w kaszkiecie opowiada dowcipy sprzed drugiej wojny światowej, pręży się dama, której młodość minęła jeszcze za Amenhotepa, grubas pokazuje karciane sztuczki, a dwoje szaleńców wspina się na drążek zawieszony pod sufitem. Tyle mają do pokazania? Widać tyle. A ponieważ co rok jest mniej więcej to samo – znaczy publice podoba się. Cholera z nimi. Chcę coś weselszego!
I tu trafiamy do Niemców. Sala duża, stroje specjalnie niechlujne, część gości poprzebierana za prosiaczki albo ptaszki, wszystko zależy od roku. Muzyka za to prostsza. Ktoś powiedział by: prostacka. No ale takie przeboje minionych lat bywały, nic się nie poradzi. Niemcy cieszą się jak dzieci, są wspólne śpiewy, staruszki maślanymi oczyma wpatrują się w byłych młodzianków, staruszkowie stroją miny do jakichś małolatek. Wprost orgia zrozumienia i dobrego samopoczucia. Zwykle zostajemy tam do północy, potem flaszka już pusta, czas spania.
Brzmi to jak pochwała niemieckiej otwartości, prawda? Szczerzy są tacy, cieszą się spontanicznie i bez skrępowania… No cóż, obrazek przy tytule pochodzi z ich programu rozrywkowego. Tak mają w środku roku. Chciał facet zdobyć miłość publiki, włożył racę w dupę, wyszedł przed kamery, odpalił ładunek i było śmiesznie. Sylwestrowy opis jest wyjątkowy. Fajne mają poczucie humoru, prawda? No Wojewódzki się nie umywa! Nawet ten szaleniec Ącki nie ma szans. Choć przynajmniej widać w jakim kierunku podążają.
M.Z.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarz:
No jak nie oglądasz telewizji, to dużo tracisz. Ja też oglądam sporadycznie, a co zerknę to odkrycie.
Jeśli o noworocznych telebalach mowa, jedna z ogólnopolskich telewizji reklamowała swoją imprezę sloganem:
Najlepszy Sylwester w Roku!
Fajne prawda. Nie wiem, czy u nich czy w dwójce kilka minut było naprawdę piękne. Tylko nie pamiętam już w którym roku, Kayah zaśpiewała całkiem nową piosenkę. Nigdy wcześniej i później jej nie słyszałem. Znakomita, pewnie dlatego ukryta.
Pozdrawiam.
Prześlij komentarz