sobota, 14 maja 2011

Seks i skandale - czyli czym jest dupa dla artysty




W Nowym Ekranie pisuje mój dobry znajomy, Coryllus. Mam pewne kłopoty z jednoznacznym zakwalifikowaniem gatunkowym tekstów, doradzam lekturę samodzielną, daję słowo, że warto. W każdym razie w coryllusowych rozważaniach przewija się wątek roli artystów w życiu publicznym, znaczeniu skandalu, jaki od czasu do czasu urządzają, by publika o nich nie zapomniała. I elementów, akcesoriów, które są wykorzystywane dla podbicia rangi tego skandalu.

Ostatni tekst Coryllusa zatytułowany był zaciekawiająco: „Włochaty tyłek reżysera Żuławskiego”. Proszę mnie dobrze zrozumieć: w ogóle nie jestem ciekaw pana Żuławskiego, a szczegółów jego anatomii to już całkiem nie. Zwrócił wszakże moją uwagę pewien fakt, który zdaje się nieco umknął coryllusowej uwadze w treści wywodu: otóż zaszczepianie nam na siłę wzorów paryskich, w których starszy facet i młoda (albo młodsza od „mistrza”), wchodząca w obieg panienka jest zjawiskiem znanym od wielu lat, to prawda, że ostatnio znów dość życzliwie odbieranym. A w ogóle wzorzec paryskiego seks-skandalu zawsze był biologicznie dosadny i tym się różnił od innych skandali, czym różnią się filmy instruktażowe dla początkujących ginekologów od filmów erotycznych. Nie wdaję się w szczegóły, tego po prostu niesposób nie zauważyć nawet nie będąc filmowym koneserem. W dziejach literatury i filmu Francuzi osiągnęli tu prawdziwy szczyt idiotyzmu – do dzisiaj pamiętam książkę jakiegoś paryskiego frustrata, który długo i namiętnie opisywał swój problem towarzyski. Otóż ilekroć coś go zainteresowało w wieloosobowej rozmowie natychmiast odczuwał potrzebę podrapania się w swą rurę wydechową. Dzieło ponoć szokowało współczesnych pisarzynie. Mnie brzydziło. No ale ja nie jestem paryskim literatem i chyba już nigdy nie będę…

Pisze tedy Coryllus tak: „…wokół Paryża, kawiarni, hoteli i łóżka ze zmiętą pościelą krążą myśli pisarki Gretkowskiej, której wynurzenia przeczytałem w kolejce do dentysty. „Wynurzała” się ona na okoliczność wydania kolejnej książki pod tytułem „Trans”, która opowiada o romansie autorki z reżyserem Żuławskim. Od razu powiem, że Żuławski to jest ten gorszy z dwóch peerelowskich skandalistów robiących filmy. Borowczyk nie pieprzył takich okropnych truizmów i w ogóle miał tę zaletę, że mówił mało. Niestety Pan Bóg postanowił zabrać ich do siebie w odwrotnej kolejności. Żuławski miał w PRL pozwolenie na skandalizowanie, a jego filmy miały tę samą funkcję co dziś programy Wojewódzkiego, były też tak samo gówniane. Chopin rzygający krwią na białą klawiaturę fortepianu, i temu podobne utensylia. Miało to przekonać widza, że ma do czynienia ze sztuką. I przekonywało. Synowie prokuratorów i dyplomatów czynnych w ZSRR mogli w takie rzeczy uwierzyć. Mogli nawet uwierzyć w to, że Chopin był w Tatrach, bo tak to się reżyserowi kiedyś w filmie „Błękitna nuta” chlapnęło. Nie jest to jednak, prawda, towarzysze, szczegół ważny. Ważna bowiem i istotna jest sztuka i ekspresja…”

Za PRL-u Żuławski nakręcił film „Trzecia część nocy”. Jedna ze scen przedstawia tam poród kobiety, jak twierdzili wtajemniczeni rodziła ówczesna żona reżysera Małgorzata Braunek i robiła to ponoć naprawdę, nie jak ryży aktor Olbrychski, który grając u Hoffmana Azję Tuhaj-Bejowicza nabijany był na pal pod narkozą (sam tak twierdził, podobno ironicznie i w odpowiedzi na dociekliwe pytania wiernych wielbicielek). Skandalizująca para nie miała zbyt wielkiego pola do popisu, proszę pamiętać, że w latach 60- i 70-tych nie było TVN-u. A jednak zadziwiać się dało. Wtedy w podwarszawskiej wsi letniskowej Urle, gdzie skandaliści spędzali część urlopu. Pamiętam to dobrze, miałem jadać obiady w prywaciarskiej stołówce, a nie bardzo mogłem, bo właścicielka uważała, że Artysta nie zniesie podczas wtranżalania schabowego obecności młodocianych idiotów. Żarli więc na osobności, a zgromadzona pod płotem gawiedź nie miała innego wyjścia: ZAZDRASZCZAŁA z piszczącymi z głodu brzuchami. Wiem, to trudna czynność, ale wszyscy ją wtedy dzięki artyście Żuławskiemu posiedliśmy w stopniu mistrzowskim.

I pisze dalej Coryllus: „…Jak tylko komuna się skończyła zaczął się Żuławski produkować w telewizji i robił tam mniej więcej to samo co Wajda – opowiadał o wyższości kultury i sztuki rosyjskiej nad polską. Potem zaś wrócił do swoich ulubionych tematów, czyli do – jak to malowniczo nazywa młodzież – dymania. I o tym właśnie napisała książkę Gretkowska. O tym, że będąc młodą i niewinną poznała starego satyra, który ją uwiódł w paryskiej kawiarni opowiadając o sztuce i współistnieniu duchowym bytów wyższych, do których oboje się zaliczali, a utwierdziła ich w tej wyższości władza ludowa wydając im paszporty…”

Tu niestety różnimy się z autorem, jako realista uważam mianowicie, że Gretkowska otrzymując w tamtych latach paszport z całą pewnością nie była już taką niewinną, jaką dzisiaj chciała by się przedstawiać – decydenci paszportowi też lubili młode artystki trochę polansować, zanim przekazywali je w szpony krwiożerczego, paryskiego kapitalizmu. I starzejących się, choć najwidoczniej nieźle jeszcze zachowanych satyrów, przesiadującym w paryskich kawiarniach i z tego żyjących. Nad Wisłą zawsze zostawały panie, które z kolei uwielbiały młodych artystów. To było bodaj trudniejsze, proszę pamiętać, że czasy były takie, iż nikomu nie śniło się o wynalezieniu Viagry. I jak to powiadał pewien aspirujący do wyższej pensji młody kamerzysta na Woronicza: miał z tego powodu nieustający problem hydrauliczny. Ilekroć bowiem spojrzał na swą potencjalną protektorkę – to siadało mu ciśnienie w układzie. Skąd wiem to wszystko? Stąd, że byłem w tamtych czasach studentem, ale też na pół etatu pracownikiem zajmującym się wywózką śmieci i taśm kursów językowych dla jakichś tajnych szkół pod Warszawą. W gmachach TVP właśnie. Przez co brać robotnicza zakwalifikowała mnie jako swojego, piękne hostessy prezesa Szczepańskiego uznały, że nie muszą przed „ziomalem” gryźć się w język – i było wspaniale. No, nie idealnie, dzięki hostessom kariery nie dało się zrobić… Za to nie było najmniejszej potrzeby, by opowiadać im o „bytach wyższych” czy jakichś tam współistnieniach duchowych. Kobitki były bowiem bardzo cielesne.

M.Z.

Brak komentarzy: