wtorek, 31 maja 2011

Jak chór...


Przyznaję: jestem jak chór grecki. Jak banda starców poprzebieranych w białe prześcieradła, która krzyczy na scenie „Jedziemy, pędzimy, wiatr świszczy w uszach, biegniemy, doganiamy…” I oczywiście żaden tyłka nie ruszy z miejsca, taka jego rola, że ma stać i wrzeszczeć o pędzie. Ale licznik stuka, moje dni przedurlopowe gwałtownie kończą się, jazda za progiem… Będę usprawiedliwiony!

Jak wyjść z codziennego kieratu, z tego radiowego, telewizyjnego i wszelkiego innego prania mózgu? Przyjąłem jedyną znaną mi metodę: drobnych prac fizycznych w separacji od przekaziorów. Tu dokręcić śrubkę, tam coś przyszyć (tak, tak, umiem nawet wodę rozgotować na miękko!), ówdzie przykleić. Głównie prace przy samochodzie. Najlepiej gdzieś w krzakach – nie mogę już słuchać ulubionej kiedyś Trójki, agitator Strzyczkowski jest po prostu nie do zniesienia, poranna Beata Michniewicz jeszcze gorsza. Nad szklanym ekranem pastwiono się już tak dokładnie, że nie ma co dodawać. I dzisiaj tylko wpadła mi do głowy myśl przewrotna: a co będzie, kiedy po powrocie zechcę usystematyzować wiedzę o otoczeniu? O rany, będzie się działo!

Niemcy do 2022 roku zamykają wszystkie swoje elektrownie atomowe. A w Polsce nowe prawo będzie je wspierać i jak rozumiem otwierać. Zapewne słusznie sąsiedzi wpadną na pomysł, że skoro ten cholerny atom jest już tylko u nas, to celowym będzie urządzenie tu także składowisk pozostałości po atomistyce europejskiej. Gdzie? Znów w Międzyrzeckim Regionie Umocnionym, były już w przeszłości takie pomysły, były demonstracje, wtedy pomogło? A dzisiaj? Pomoże? Bo na dnie tych umocnień cały czas przemieszcza się masa wody, nie wiadomo skąd wypływającej i dokąd podążającej. Rozwlecze atomowe śmieci jak amen w pacierzu…

Włoski Gigi Amoroso, pardon, Silvio Berlusconi przepadł w wyborach lokalnych, nawet w rodzinnym Mediolanie. To znaczy – na razie to jego partia dostała tęgie lanie. Aż chciało by się napisać, że słusznie, że dość już tego farbowanego dziada. No bo w końcu on tę partię firmuje. Ale czy my mamy lepszych? Coryllus na Ekranie słusznie zwraca uwagę na porządki w sąsiedniej Austrii, kraju trochę zapomnianym i niedocenianym – w tym sensie, że faktycznie potęga głupoty austriackiej poraża. Jak się oczywiście dokładniej przyjrzeć to i zboczeńców mają w dużych ilościach, i faszystów, i wrednych policajów, tudzież celników. Strach się bać, a tymczasem wycieczki do Wiednia tanieją, chciałbym kiedyś zobaczyć to miasto porządnie, a nie tak, jak w 1980 roku na wycieczce z socjalistycznej jeszcze Czechosłowacji. Wtedy autokar podjechał pod drzwi samolotu i nie wypuścił klienteli ani razu. Aż do operacji ponownego załadowania na pokład. Jeśli więc ktoś pyta czy byłem w stolicy tego zapomnianego mocarstwa – odpowiadam, że byłem. Ale jakby nie było mnie wcale, toć to takie lizanie cukierka przez szybę… W każdym razie parę gazet austriackich miałem w ręku najdalej dwa lata temu. Przetłumaczono mi parę tytułów, spojrzałem z niedowierzaniem na layouty… No aż trudno uwierzyć, że można żyć bogato i szczęśliwie (a tak zdaje się żyją) uprawiając taką amatorszczyznę. Nawet kryminałów nie potrafią kręcić, ostatni jaki widziałem był z Szarikiem, pardon, Rexem, w roli głównej. No i ten kundel jednak okazał się lepszy od komisarza, któremu rzekomo podlegał. Austriacy! Zróbcie coś z tym, ja wam dobrze radzę!

M.Z.

Brak komentarzy: