czwartek, 5 maja 2011

Sprzedaję choć cierpię – problem CENY

Dzisiaj w roli głównej tytułowa CENA. Ile jest wart mój samochód? Więcej, niż średnia ogłoszeniowa – czy mniej? Czy jeśli dodam nawigację satelitarną i CB radio to podniosę cenę dwukrotnie? Prać pokrowce, czy raczej je zdejmować? Doinwestowałem auto – czy musi mi się zwrócić?


Czyli: jak kombinować zysk, by nie przekombinować. I czy w ogóle będzie zysk, czy raczej jak najmniejsza strata? Uwagi wynikają z osobistego doświadczenia, powie ktoś, że to incydentalne. Dobra – incydentalne. Ale z ceną jest jak z demokracją: najgorszy z możliwych ustrojów, choć na razie nie wymyślono nic lepszego. Sugeruje przyzwyczaić się. A ja zmieniłem dostatecznie dużo samochodów, by mieć pełne prawo do pokuszenia się o wywiedzenie pewnych prawidłowości.

Definicja podstawowa: dobra cena transakcyjna to kwota, którą daje największy szaleniec, a którą zgadza się przyjąć sprzedawca. Kiedy kto czyta te słowa kiwa ze zrozumieniem głową, tak, mówi, to się zgadza. Po czym na własny sprzęt wywala nie tylko absurdalnie wysoką cenę, ale też w najlepsze upiera się przy niej do końca, czyli do „nie sprzedania”. Wolno mu? Pewnie że wolno. Wolno mu podejmować każdą próbę, by zaczarować rzeczywistość. Czasem to się udaje. W większości wypadków niestety nie. Ale - to ważne: ta uwaga nie dotyczy prawdziwych rodzynków, aut tak oryginalnie zachowanych, że niesposób to opisać w prostym ogłoszeniu. Te samochody mają cenę jaką mają. Nic się na to nie poradzi...

Samochody wbrew powszechnemu mniemaniu są towarem sezonowym. Zimą nie idą kabriolety, przed latem większy popyt panuje na auta typu kombi, wozów trzydrzwiowych nie radzę sprzedawać jako „rodzinnych”, a kombiaków podstawiać znajomym w sezonie ślubów, czyli grudniu i czerwcu. Już same te stwierdzenia zdają się wystarczające do potwierdzenia tezy wstępnej – to towar sezonowy. W inny oczywiście sposób, niż ogórki czy wakacje w Grecji – ale SEZONOWY. Oczywiście istnieją typy i modele, które pójdą zawsze – i podczas zawiei śnieżnej. Każdy może tu wytypować model i markę swoich marzeń. Pogoda i czas roku nie miały by znaczenia, gdyby tylko pieniędzy wam wystarczyło, prawda? Wspaniale – bo wędliny też kupuje się jak rok długi…

Z czego płynie jeden, ale ważny wniosek: KAŻDA POTWORA ZNAJDZIE SWEGO AMATORA. W określonym czasie, niekoniecznie dzisiaj, może za tydzień.

W polskich warunkach na cenę nakłada się też obyczaj, może lepiej tu powiedzieć: stan ducha i wiary w pieczęć. Poważnie – są ludzie, którzy kupią każde zło, byle na umowie widniała pieczęć na przykład komisu samochodowego. Pokazują później nad trupem nowego nabytku jakiś papier i krzyczą: „Ale mam gwarancję, zwrócą mi!” Nie, misiu, historia nie zna przypadku, w którym nietrafiony zakup wraca na komisowy plac, a gotówka w pełnej wysokości do kieszeni nieuważnego nabywcy. Podobnie jest zresztą z salonami dilerskimi, to oczywiście inny temat, osobiście znam ludzi, których takie salony nabrały na SETKI tysięcy złotych. I nic, i już tylko proces sądowy…

W opisie sposobów sprzedawania samochodu już nie chcianego mówiłem o prawidłowościach dotyczących ogłoszeń prasowych czy internetowych. Tu nie chcąc się powtarzać powiem jeszcze tyle, że ze sprzedawanym autem jest jak z zamkiem typu Yale: można doń włożyć tylko jeden klucz. Jako sprzedającym pojazd potrzebny jest nam zatem jeden zdecydowany nabywca. I teraz jadąc dalej: ze zdecydowanym zupełnie inaczej wygląda rozmowa o cenie finalnej, niż z kimś, kto metodą złodziej podwórkowego chce kupić, wszystko jedno co, byle najwyżej za pół ceny. Ile byśmy nie powiedzieli – on pół ceny. Taką ma mentalność, taki charakter, dalsze pertraktacje mijają się z celem.

Wzbogacanie oferty: możliwe, znam ludzi, których w moim byłym pojeździe uwiodło oryginalne radio z wysuwanym ekranem wyświetlacza, innym podobała się nawigacja satelitarna, model podrzędny, ale działający prawidłowo. Brak radia, sygnalizowany na zdjęciach internetowych widokiem wdzięcznej dziury, nie oznacza klęski sprzedażnej, ale też nie zachęca. Natomiast zwracanie uwagi, że oto we właściwym miejscu pojazdu jednak jakieś radio się znajduje nikogo już nie przekonuje – ono tam po prostu winno być i już. Podobnie jak trójkąt, gaśnica i apteczka.

Konkrety: kilka dni temu w ogłoszeniach internetowych ukazał się inserat dotyczący sprzedaży wdzięcznego pojazdu francuskiego, Renault 19, rok 1995, wersja trzydrzwiowa, silnik 1721 ccm, czyli jednostka stara, ale sprawdzona i długowieczna.

Proponowana cena: 2 tysiące złotych. Ponieważ było już niedaleko północy napisałem do właściciela maila. Następnego dnia rano oddzwoniła matka sprzedawcy i w skądinąd sympatycznej rozmowie poinformowała mnie, że ogłoszenie zostało wycofane, syn właśnie jest w warsztacie, gdzie wymieniają rozrząd pojazdu i montują instalację gazową. Ogłoszenie zostanie wznowione, ale już z nową ceną - pewnie jakaś rodzina zechce kupić pojazd, tani na wakacje i do pracy. A jeśli nie – to autko zostanie w domu, ktoś nim będzie jeszcze jeździł.

Podziękowałem miłej rozmówczyni bez zbędnych komentarzy. Za chwilę weszło do sieci nowe ogłoszenie. Z ceną, UWAGA, 4.500 zł!! Tu powiem tyle: zawiedziecie się drodzy państwo srodze! 3-drziowy pojazd nie jest rodzinną limuzyną. Instalacja gazowa nie podnosi automatycznie ceny samochodu o koszt jej zainstalowania. Oczywiście jak wyżej: wolno wam próbowac, nic mnie do tego. Natomiast stopień powodzenia tego ataku cenowego oceniam na ZERO.

PS. Ta sprawa wyszła dzisiaj, przy okazji ogłoszenia, jakie dałem w przedmiocie sprzedaży własnego auta. Poważny klient, miła rozmowa, dobry kontakt, samochód podobał się... Czego zabrakło? Decyzji kupującego. Szybkiej i jednoznacznej. Otrzymałem odpowiedź, że klient musi mieć czas na zastanowienie się czy złożyć mi konkretną ofertę. Ani słowa o wysokości tej oferty. Czy miałem kruszeć jeszcze dzień dłużej? Tymczasem moje auto sprzedawane było z konkretnego powodu: chęci wejścia w posiadanie innego, o konkretnych parametrach, osiągach i cenie. Rozstaliśmy się z niedoszłym kupcem w pełnej zgodzie - ale kilkadziesiąt minut później okazało się, że wóz, który chciałem nabyć właśnie został sprzedany. Pozbycie się mojego, sprawdzonego, objeżdżonego i stuprocentowo sprawnego w tej sytuacji mija się z celem, jest bezsensowne. Wycofałem ofertę, mam takie prawo, nie było żadnych zobowiązań, żadnego zadatku. Wnioski: jeżeli zdarza ci się coś dobrego KUPUJ NATYCHMIAST! Jeżeli przegapisz właściwy moment - okaże się co wyżej opisałem. I żadne wyceny tego nie zmienią. Tak jest z pojazdami, w których nie jest ukryta podstępna mina czy inny wybuchowy materiał. Sorry Winnetou...

M.Z.

Brak komentarzy: