wtorek, 3 maja 2011

Poranne zadziwienia - czyli Rudolf był kobietą, a kobiety wolą lalusiów





Odbieram rano pocztę elektroniczną. A że mam skrzynkę na Wirtualnej Polsce – chcąc nie chcąc zakażam oczy paskiem informacji na stronie startowej. WP jest specyficzną płaszczyzna, o tym wie każde dziecko. Jak donosi ostro promowany portal „Facet.pl” Australijki prawie masowo poprawiają sobie chirurgicznie wygląd wagin. Tamże możemy przeczytać co kobiety myślą w czasie seksu i po nim. I jeszcze o tym, że renifer Rudolf był kobietą – a nawet jeśli to nie to na pewno eunuchem. Chodzi o rogi. Prawdziwy reniferzy samiec nie ma ich w czasie Świąt Bożego Narodzenia. Gdybyście zaś chcieli uciec przed tymi wstrząsającymi inseratami dowiecie się, że kobiety wolą lalusiów, nie macho.

Po co ja o tych wszystkich bzdurach piszę? Otóż po to, by jeszcze raz i jeszcze mocniej dowieść, że manipulanctwo prasowe i radiowo-telewizyjne zaczęło się na dobre w drugiej połowie lat siedemdziesiątych, rozkwitło w osiemdziesiątych – a później rzecz całą pracowicie udoskonalano. No i mamy co mamy. Czyli totalną sieczkę mózgową na skalę, o jakiej małym i średnim urbankom tamtej epoki nawet się nie śniło.

Prowadziliśmy już rozmowę o tym, w jaki sposób tzw. „władza” usiłowała skanalizować myślenie młodych ludzi na przełomie lat 70- i 80-tych. I że zaczęło się tak naprawdę od wrzucenia do obróbki projektu „Mieć czy być” – który to projekt był w jasny sposób usiłowaniem spetryfikowania możliwych do zaistnienia dążeń młodych ludzi. Od tamtej pory mieli sobie nie zawracać młodych główek „maniem” – wystarczyło, że „byli” w podsuflowany sposób. Ot, chociażby ogłaszaniem swego mieszkania strefą bezatomową, wspominałem o tym w jednym z poprzednich tekstów.

Obszar zainteresowania problemami „muzycznymi” na pełen gwizdek, w usankcjonowany sposób i masowo rzeczywiście zaczął się od Listy Przebojów Marka Niedźwieckiego w radiowej Trójce. W roku 1983 nie było oczywiście telefonów komórkowych i Internetu, powstawały zatem w Realu całe młodzieżowe grupy głosujące na określone przeboje, wysyłano powielane maszynowo listy poparcia dla określonych pozycji listy, młodzież miała zajęcie… Pamiętam, że kiedyś pojawiła się w Liście postać niejakiej Aliny, dama owa w śmieszny i dość zgrabny sposób sprawozdawała jak to muzyczne trendy ścierają się ze sobą w Holandii. Ponoć wspaniałym, ultra-tolerancyjnym państwie, gdzie główną troską panienek jest to, czy pójdą na koncert rockowy w majteczkach czy bez nich. Jak korespondentka donosiła jedna z jej koleżanek poszła bez tego pasa cnoty – i wróciła „niezmiernie zadowolona”. Wskazówka była więc prosta: myślcie o dupie i seksie, broń Boże nie politykujcie, to może nie być tak przyjemne!

Połowa lat 80-tych to czas, o którym ja osobiście mam zdanie sprecyzowane: czerwoni doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że ich fikcja w dotychczasowym kształcie nie potrwa już długo i trzeba zrobić coś, by transformację przeżyć w jak najlepszej kondycji. Finansowej – ale przecież nie tylko. Finanse bez dominacji politycznej, choćby i ukrytej, to były zamki na piasku. A przyzwyczajonym do wygody towarzyszom potrzebny był pewniejszy fundament. Po raz kolejny przypomniano sobie tedy o leninowskiej zasadzie organizatorskiej funkcji prasy. Ale też radia i telewizji - oraz raczkującego nieśmiało Internetu. Jak rozwiązano przy okrągłym meblu kwestię zależności politycznych – wiedzą już wszyscy. Manewr udał się, a co ważniejsze szwagier i inni przyjaciele królika pozostali przy kasie. Niedostatki transformacji, te odczuwane przez normalnych ludzi, należało teraz tylko zgrabnie zagadać, najlepiej na śmierć. Kto się prócz jąkał najlepiej do tego nadawał? Oczywiście specjaliści od projektu „Mieć czy być”. Organizacyjna funkcja prasy znowu ruszyła pełną parą. Zwłaszcza że kolorowych magazynów o urodzie Tiny pojawiło się w Polsce mnóstwo, a każdy z nich oferował myślenie jeśli nie koszarowe, to na pewno nie skomplikowane politycznie.

A na to wszystko nałożyła się tytaniczna praca ośrodków zajmujących się zawodowo odwracaniem pojęć i zacieraniem dotychczasowych konotacji. Patriota to idiota, lewak jest cool, pedał ma swoje niezbywalne prawa, historia to flaki z olejem, z komuchem i sowietem trzeba dyskutować – i tak dalej. Skończyło się tym, czym się na razie skończyło: pomnikiem najeźdźcy w Ossowie. Dla niektórych nieco gorzej: zbyt bliskie zainteresowanie afrykańską poezją ludów wyzwolonych, kultywowaną w lewackich kręgach „zaowocowało” zakażeniami AIDS. Dzisiaj już nikt nie chce o tym pamiętać: lewacy poprzebierani w obozowe pasiaki w faszystowski sposób blokują legalne marsze ludzi, których sami uważają za faszystów. Jak do tego doszli? Ano w prosty sposób: chodząc na koncerty bez majteczek i pobierając gwizdki z Czerskiej.

M.Z.

Brak komentarzy: