niedziela, 25 września 2011

Prowokacje



Kiedyś, jeszcze w latach czterdziestych i pięćdziesiątych, ubecja rozwalała grupy niepodległościowe w ten sposób, że tworzyła atrapy nowych organizacji, gromadziła „chętnych” – po czym zwijała wszystko do wora i po ustrzeleniu zakopywała w lesie. Metoda pod każdym względem tyleż okrutna, co piekielne skuteczna. Ale myliłby się ten, który sądził by, że z kolejnymi zmianami w komuchowatych frakcjach system został zapomniany i porzucony.

Do dzisiaj prowokatorów ci u nas dostatek i nigdy właściwie nie wiadomo na kogo się trafi – jeśli tylko człek ma ochotę na jakąś działalność, która przez mainstream, czy w ogóle organa oficjalne nie jest popierana, ani sponsorowana.

Czy potem zastrzelą? Może nie bezpośrednio, lecz cywilnie – tak. Złachmanią, złajdaczą, wciągną w jakiś kompletnie zbędny spór, w zapale polecą nie te słowa, bum, trafiony, zatopiony.

Blogosfera pojawiła się i w jakimś sensie rozkwitła poza kontrolą władców naszego PRL-u. Zapewne budziło to w nich niekłamane oburzenie, a może nawet wściekłość. No bo jak to tak: nie zadekretowano, nie postawiono odpowiedniego człowieka na czele ruchu, a ruch żyje i ma się coraz lepiej? Co czynić? Ano to, co czyniono od zawsze, gdy chciano opanować ruch, grupę czy luźną zbiorowość: podzielić dla łatwiejszego rządzenia. I tak się stało. Powstał taki na przykład blog Kominka. Wspominam o nim w poprzednim tekście. Próżno by szukać w jego enuncjacjach czegoś, co zadowoli choć półinteligenta. Może zresztą nie trzeba szukać – może założenie jest takie, że ów autor pisze do ćwierćinteligentów celowo i świadomie? No tak: ale w takim razie skąd ogromna ilość odsłon tego rzekomego bloga? Czyżby ćwierćinteligenctwo tak się już w PRL-u rozpleniło, że liczy niemal dwadzieścia milionów, wszyscy mają Internet i wszyscy czytają Kominka właśnie? I to całe bractwo warte jest niesłychanych gestów finansowych? Wątpię. Ćwierćgłup jako target firm handlowych, pośredników czy banków nie jest dobrym pomysłem. Jest niestabilny, łatwo traci zapał, ma słabą pamięć i skłonność do permanentnej zdrady. Jedyne rozwiązanie, jakie przychodzi mi do głowy: w sprawę wmieszane są służby i to na dodatek te najważniejsze. Tylko one bowiem mają możliwości kłamania na taką skalę - i odpowiednie do zadań finanse.

I teraz spora grupa osób zajmuje się sztucznym problemem podrzuconym w sieć jak kukułcze jajo... Trucizna wrzucono do kociołka podzieliła gotującą się w nim zawartość, każdej frakcji przewodniczy jakiś samozwańczy geniusz, jak to w komentarzach do różnych tekstów pisałem jeden z tych geniuszy zanim jeszcze dojechał do Gdańska już opisał wszystkie swe cierpienia, z jakimi w Gdańsku miał się spotkać. Skąd wiedział? Oj, geniuszy nie pyta się o takie drobiazgi. Geniusz nazywa się Krzysztof Leski. I poprzez masę wrzutek w nie odwiedzanym już przeze mnie Salonie24 wykreował się niemal na samego bożka sieci. Później z powodu zbyt małej ilości głośno wyrażanych hołdów wyniósł się hen za góry. Podobno do Onetu. No cóż, upadek bywa bolesny…

W innych witrynach nie jest zresztą lepiej. Nowy Ekran opanował (w kategorii Bełkot Poetycki) taki na przykład Błękitny Ocean Istnieje vel Adam Wyskiel. Pisuje kawałki których kompletnie nikt nie rozumie, prywatnie uważam, że on sam ich nie pojmuje ni w ząb. No ale „coś go od środka dusi i wydostać się już musi”. Circ, Pastereczka Błoga, jakoś zamilkła, może gania po lasach za zbłąkanymi owieczkami, może oddaje się szatańskim praktykom, nie wiadomo dokładnie, głosy są podzielone, znam nawet takich, którzy twierdzą, iż wykuwa w ciemnościach Lepszy Paradygmat. Znaczy się – ten sam, ale ostrzejszy i bardziej zabójczy dla oponentów. Nieco to wszystko przypomina diabelskie obrzędy, ale widać pora taka, w końcu oficjalne przekaziory też zdominował niejaki Nergal, wysokiej klasy manipulant. Były Bloger Roku, Toyah, twierdzi, że poległa na wywiadzie z nim sama Małgorzata Domagalik. Tu się nie dziwię, nieszczęsna ta dama już z dziesięć lat temu zaczęła z kategorii zalotnych młódek przesuwać się w kierunku zalotnych cioteczek – i nie chciała zauważyć! Nadal pyskuje jak karabin maszynowy, wdzięczy się i pręży. Dosłownie i w przenośni. Niestety fizyczna materia już nie ta, intelektualna zwiędła, zdało by się użyć innych środków, pyskowanie musi zgadzać się z obrazem, a tu się nie zgadza - tymczasem ona nie, nie daruje, nie odpuści. Więc ma co było nieuchronne.

Skąd więc u mnie taki dramatyczny początek tekstu? Bo szczerze mówiąc odkąd tylko zacząłem czytać i pisać co i rusz potykam się o różnych filutów i naciągaczy, co to mili na początku dalej wyjmują zza pazuchy pałę i walą na odlew, bez litości. Najpoważniej w świecie uważam, że to prowokatorzy, złodzieje czasu i każdej ludzkiej energii, gorsi wręcz od telewizora. A propos telewizora: dzisiaj jest jakaś rocznica wyemitowania pierwszego odcinka o pancernych i psie. I gadają w radio już od rana. Zrobiłem głośniej i co ja słyszę? Że kiedyś to były zawodowo kręcone seriale, a dzisiaj chłam? Poważnie to słyszę. Że z żadnym z wykreowanych współczesnych bohaterów nie utożsamia się podwórkowa młodzież? No nie utożsamia się, typy męskie tak gdzieś pomiędzy przygłupem, a pedałem, jak tu się utożsamiać… Aż zjechałem na pobocze z wrażenia. Huknąłem się w jedno ucho, przyłożyłem w drugie – nie, to nie żadne omamy! Ktoś zauważa słabość współczesnej manipulacji!

I otrzeźwienie: zauważa to znaczy manipuluje dalej. Suflując nam starego, sprawdzonego w niejednym boju Przymanowskiego, autora „Pancernych”. A niech to cholera! To nie mamy już nic dobrego nawet? Koniecznie musimy w objęcia tej ahistorycznej, nieprawdopodobnej i potwornej bredni?

M.Z.

Brak komentarzy: