wtorek, 6 września 2011

Moi celebryci




Po szalonych i często skomplikowanych rozmowach w sieci o tym kim jest, a kim nie jest polski celebryta jedno dało się ustalić: otóż jest to taki sobie przygłup, który już w szkole był znany z tego, że potrafił wejść na drabinki sali gimnastycznej i zdjąć majteczki. Poza tym nie znał się na niczym, a jeśli nawet coś mu w życiu wyszło, to później okazywało się, że to coś ukradł albo przywłaszczył sobie w inny sposób.


Istnieje też grupa celebrytów, która odwołuje się do swej egipskiej minionej wspaniałości. Mało kto pamięta Amenhotepa Pierwszego – więc twierdzenie, że ta i ta piosenkarka porywała wtedy miliony jest równie dobre, jak to że ziemia jest płaska. Co każdy na co dzień podobno widzi… To a propos takich postaci, jak Hołdys, czy Rodowicz. Ja miałem jednak do czynienia osobiście z innymi celebrytami środowiskowymi - to znaczy "uświęconymi" w danym środowisku. Podstarzały albo wręcz demencjalnie stary piosenkarski pasztet zbiera jakieś z góry ustalone oklaski, inny celebryci kłaniają się przed nią – i po ptokach. Obowiązek spełniony.

Z prezesami jest gorzej - trzeba im czapkować bezustannie. I to nieprawda, że oni są mali i nic nie znaczą. Oni są bowiem ulokowani wszędzie tam, gdzie przebiegają nerwy państwowości, zwłaszcza ustroju gospodarczego.

Moi celebryci dawali mi czas jakiś pracę. Tak przynajmniej twierdzili. I za diabła nie mogli zrozumieć, że tak naprawdę to ja tę pracę, swoją pracę, świadczyłem dla nich - więc logicznie było odwrotnie. Pierwszy jako towarzysz sekretarz partyjny nie sprzedał tego, co inny rozkradli w radosnym szale, trochę ze strachu, trochę z wyrachowania – i po paru latach okazało się, że może już mówić o sobie, że jest zbawcą pewnej gałęzi przemysłu spożywczego. Na wszelki wypadek nie chodził po tym padole łez, ale skradał się, nigdy nie było wiadomo o której przyjedzie swoim najnowszym Volvo i gdzie stanie, jego totumfacki narzekał czasem, że już go to męczy, w końcu nigdy nie wiadomo o której i gdzie ma poluzować pasek w celu zdjęcia spodenek. Oczywiście mówię to z pewnym przekąsem, pierwszy był za stary na seksualne harce, drugi w razie potrzeby pedałem by został – no ale skoro nie musiał to podlizywał się w inny sposób.

Kolejny o którym myślę „podwaliny podwalał swemi ręcyma”, przez co zasłużył się okropnie, niestety do dzisiaj nie ustalono na jakim polu, kiedy i w których konkretnie przypadkach. Młodość jego wzniosła przypadała na czas stalinowski, kobiety ponoć były wtedy tak gorące, że dupy dawały i na śniegu, no ale ważniejsze było oczywiście pozycjonowanie się partyjne. To się i wypozycjonował. Nie został tylko ministrem, inne głąby były – a on nie. Stąd kompleks „małego ministra” – lubił przymilać się do tych prawdziwych i wielkich. Jak pies. Najbardziej kochał sam siebie i przemówienia, lśnił w blasku tej miłości tak długo, że wszyscy wokół uznali, iż nie ma sensu dociekać o co tu w ogóle chodzi. Męczące to bowiem i do niczego dobrego nie prowadzi.

Długi czas miałem kłopot z zaliczeniem dwóch wyżej wymienionych wspanialców do którejś z grup: kradli i byli li tylko przygłupami, czy też sto lat temu faktycznie przez zaniechanie, strach lub nieuwagę przyczynili się do czegoś dobrego? Powiem prawdę: do dzisiaj nie wiem. Dlatego staram się jak najszybciej wyrzucić z głowy wszystkie informacje, które jak mi się zdawało mogły w przeszłości rozjaśnić choć trochę problem. A pies z nimi tańcował!

Bo potem moi Mili Czytelnicy okazało się, że wymienieni to w ogóle mały pikuś przy tych, którzy weszli jeszcze wyżej. Jako strażnicy żyrandola, premierzy, nominowani ministrowie, posłowie i senatorowie. Z ich ramienia jeszcze większe dupki i popaprańce pytaja mnie dzisiaj ile ja biorę za jeden felieton. Otóż, proszę waszej durnowatości, nic nie biorę. Od ponad roku jestem bezrobotny, nie mam już zasiłku i pisuję całkowicie bezpłatnie. Z potrzeby serca i resztek rozumu. Nikt mnie nie chce do żadnej pracy, ponieważ dla jednych „pluję jadem”, dla innych jestem za stary na ręczne wyrobienie ze mnie garnka do kiszonych ogórków, jeszcze inni wolą „dziurawe wojsko”, a do gazet najmuje się świeżaków, którzy być może kiedyś nauczą się pisać – ale dzisiaj jeszcze nie. Celebryci uwielbiają głupszych od siebie. Po prostu. Widać świat tak jest urządzony, że pracownik nie może być ani starszy, ani „doświadczeńszy” od pryncypała.

Postanowiłem jednak tkwić w grzechu dalej. I nie prosić o finansowe wsparcie jak czynią to niektórzy moi koledzy – blogerzy, zresztą zawsze uważający się za gwiazdy wcielone. Kiedy już odwalę to moje piekiełko na ziemi pewnie będę miał niewielką bo niewielką, ale jakąś szansę pójść do nieba.

I tam wam dopiero pokażę, cholerni celebryci!

M.Z.

Brak komentarzy: