poniedziałek, 19 września 2011

Impotencja „mężów stanu” czyli przedwyborcze bajdurzenie


Napisałem niedawno, że dla normalnego blogera najdoskonalszym źródłem informacji jest sieć, a w niej także inni blogerzy. Dzisiaj zatem przedruk. Doradzam uważne przeczytanie tekstu Jarosława Ruszkiewicza (bloger Spirito Libero). Przywołuję całość bez skrótów i jakichkolwiek poprawek w głębokim przekonaniu, że o tym TRZEBA MÓWIĆ GŁOŚNO! Tytuł oryginalny - autora, Spirito.


To, co zniszczyło demokrację to dyktat pieniądza. Ale czy my, społeczeństwo, jesteśmy naprawdę coś winni banksterom?

Okres przedwyborczy sprzyja opowiadaniu motłochowi, zwanemu dla niepoznaki „elektoratem”, różnych bajeczek. Bajeczki te mają za zadanie przekonać tych, co pójdą do urn (ok. połowa, bo reszta nie ma złudzeń), że polityk X jest godniejszym kandydatem niż Y, a już na pewno lepszym od Zeta. Głównym środkiem wykorzystywanym w tym celu jest ślina. Opluwanie adwersarza jest bowiem według nich najlepszym sposobem na zdobycie sympatii „wyborców” i pognębienie rywala. Tzw. debata dotyka różnych obszarów życia społecznego. Omija jednak dość skrzętnie sferę gospodarki i finansów. Coś tam bąka się o zadłużeniu państwa, ale omija się skrupulatnie samo źródło problemu – system bankowy.

Żaden z naszych „mężów stanu” nie zająknie się nawet, że koszt obsługi naszego zadłużenia wynosi ok. 40 mld złotych rocznie. Piękna kupka pieniądza, która nie jest niestety wartością wirtualną ale musi zostać w pocie czoła wypracowana i odprowadzona. Komu?

Na to pytanie też nie uzyskamy odpowiedzi.

Ja, mówiąc szczerze nie dziwię się zbytnio naszym politykom. Biedactwa niewiele mogą. Po prostu… Nie są po to, by wymyślać jak tu zadbać o społeczeństwo. Są po to, by pilnować interesów korporacji finansowych bo to one tak naprawdę rządzą.
Powstaje pytanie: czy naprawdę musimy utrzymywać tych wszystkich bankierów? Po co i komu są potrzebne takie banki jakie znamy? Dlaczego państwa są tak zadłużone? Kto jest za to odpowiedzialny? To wszystko jest normalne czy jest coś, co w tym wszystkim się nie zgadza?

Na te pytania jest tylko jedna sensowna odpowiedź. Zachodnim światem (tylko zachodnim, nie całym) rządzą wielkie banki. Tworzą zamknięty krąg i są bardzo solidarne w swoich poczynaniach. To przecież oni są „kredytodawcami”. To oni dyktują warunki państwom. To co zniszczyło demokrację to właśnie dyktat pieniądza.

Ale czy my, społeczeństwo, jesteśmy naprawdę im coś winni?

Odpowiedź znają wszyscy ci, którzy nawet na mękach nie powiedzą nam prawdy. Wiedzą bowiem doskonale, że jesteśmy okradani.

Wszystkie wielkie konglomeraty finansowe zbankrutowały w 2007 roku. Upadłyby wszystkie, gdyby FED, Europejski Bank Centralny i niektórzy więksi producenci ropy naftowej nie interweniowali, ratując im cztery litery. Pozwolono upaść Lehman Brothers, żeby ciżba miała trochę uciechy i satysfakcji. Cała reszta została uratowana. Za pieniądze podatnika, jakżeby inaczej…

Nie zmieniono przy tym żadnej reguły, która mogłaby ukrócić pazerność tych pijawek. A potem? Już uratowani żądają następnych pieniędzy. Produkują pieniądze z powietrza, pożyczają je i żądają od nas odsetek.

Co jakiś czas, przy okazji różnych spędów możnych tego świata politycy wywoływani są do tablicy, żeby nie zapomnieli kto tu rządzi naprawdę. I co słyszą?
„Jesteśmy zbyt wielcy by zbankrutować. Chcielibyście nas pogrążyć? Tym gorzej dla was. Skończą się gratisowe kampanie wyborcze, skończy się władza. Załatwimy was w mgnieniu oka, nasze media tylko na to czekają. Rozwalimy was w drobny pył, społeczeństwa dowiedzą się gdzie macie konta bankowe, opowiemy ile wam daliśmy pod stołem. Chcecie spróbować?”

To oczywiście tylko hipoteza, ale jaka prawdopodobna…

Rządy i banki centralne wobec takiego dyktatu muszą ulec. Grecja, Irlandia i Portugalia to są poletka doświadczalne. W przypadku Grecji testuje się nawet nowe zjawisko – bankructwo państwa. Rzecz niepojęta. Państwo to nie firma czy bank, żeby mógł zbankrutować!
A kto ma tych nieszczęśników ratować? Ano jak zawsze Kowalski ze Szmidtem i Rossim. To oni na końcu pokryją fałszywe długi państw. Nasz światły premier sam nawet kiedyś wyskoczył z propozycją pieniędzy Kowalskiego. Czyżby przeczuwał, że kiedyś i nam przyda się taka „pomoc”?

Co należałoby zrobić w takiej sytuacji? Przede wszystkim trzeba wszystkie te pijawki posłać do diabła. Należy jasno powiedzieć, że te rzekome długi są nielegalne, zaciągnięte przez rządy za naszymi plecami. I nie są wymagalne. Chcemy poznać naszych „dobroczyńców” z imienia i nazwiska, wszystkich po kolei.

Gdyby Tusk miał wszystkie te pieniądze, o które wzrosło zadłużenie naszego kraju za jego kadencji, to mógłby nie tylko wybudować całą sieć pięknych autostrad, ale jedną nitkę pociągnąłby na Księżyc i z powrotem.

Przede wszystkim należy jednak zmienić reguły gry. Państwo nie jest tworem porównywalnym do banku czy innej firmy. Życie milionów obywateli nie może zależeć od kaprysu chciwych banksterów.

Państwo ma prawo do pieniądza o zerowym koszcie, bo pieniądz nie jest towarem, mimo, że dość skutecznie nam to zakodowano w głowach.

Banki nie mogą tworzyć pieniądza z powietrza jak to się dzieje obecnie, żeby pożyczać muszą mieć rezerwy równe udzielonym pożyczkom. Każda inna sytuacja to zaproszenie do uprawiania bezkarnych przekrętów.

Oczywiście, światli „ekonomiści” wrzasną, że to co piszę to herezje. Ale czy na pewno?

Tak więc nie należy się dziwić naszym partyjnym asom, że się nie wychylają. Bo niby co mogą zrobić?
Nic…
---
Przywołał za zgodą Autora
M.Z.

Brak komentarzy: