poniedziałek, 25 kwietnia 2011

SZPIEDZY I PROROCY

Wiele już razy dyskutowaliśmy w sporym dość gronie o metodach manipulacji, jaką z powodzeniem stosowano jeszcze w latach siedemdziesiątych (i później) wobec młodzieży, ich trybu życia, zainteresowań i pasji. Myślę, że nie ma większego sensu przypominanie szczegółów dyskusji, chodzi o to, że jak się okazało ludzie bawiący się w manipulantów wtedy - bawią się w tę samą grę i dzisiaj.



Tak zwany „myk” jest niezwykle prosty – przez co równie skuteczny. Z grubsza polega na tym, że skoro nie jest pożądanym zajmowanie się polityką przez duże zbiorowiska ludzkie, wtedy politykowanie, czyli transmitowanie sowieckich poleceń w dół, do ludu, zastrzeżone było dla czerwonych wybrańców – to trzeba tym ludziom zaproponować jakiś ersatz, jakieś plastikowe zajęcie. Wiele lat temu były to karykaturalnie mocno rozbudowane bloki muzyczne, wielominutowe dywagacje nad „artystycznymi cierpieniami” szarpidrutów niekoniecznie znanych nawet we własnym mieście, wszystko jedno polskim, angielskim czy amerykańskim. Były sporządzane z papierowych listów listy przebojów. I były też nieśmiałe próby kanalizowania wyskoków o innej, niż muzyka naturze – jak opisywał to jeden z blogerów w Nowym Ekranie, ja też zdarzenie pamiętam, podpuszczono pewnego młodego zapaleńca, by własne mieszkanie ogłosił w prasie młodzieżowej strefą bezatomową. Oczywiście nikt nie wspominał o takich zakazanych tematach, jak przykościelne sale katechetyczne, stosunek idei do materii, czy nie daj Boże sam Bóg. Którego przecież nie było – więc o czym tu gadać… Już w stanie wojennym w młodzieżowych gazetach można było kląć, ubliżać burżujom i wymyślać coraz to nowe metody „urżnięcia łba kapitalistycznej hydrze”. By przybliżyć te nastroje wystarczy powiedzieć, że na tych właśnie wzorcach najwyraźniej wychowywał się Stefan Osiem Kul. W każdym razie dzisiaj posługuje się tą samą poetyką.

Prapoczątki…
kiedy raz uchylono drzwi kryjące za sobą „zgniłe zachodnie miazmaty” – to operacji cofnąć się nie dało. Trzeba było te wrota uchylać szerzej i szerzej. Im bardziej przez minione lata kurczyła się „towarzyszom” klasa robotnicza, do której mogli się odwoływać, jasne że bezprawnie - tym większą rolę poczynali pełnić zboczeńcy wszelkiej maści, donosiciele, renegaci czy po prostu agenci. Po latach sodomici i zdrajcy zastępczą klasą robotniczą! A co? Brzmi wspaniale… Poza tym komu w końcu szkodzi jakiś zgrabny goły biust, czy dwóch liżących się facetów? Mały, niewinny donosik?

Wcześniej jednak pojawiły się narkotyki inne, niż wino marki „Wino”, a panienki przestały tak mocno obstawać przy niewinności aż do nocy poślubnej, rozkolportowano teorię, że coś tam nie jest mydłem, więc się nie wymydli. No to co sobie żałować…

Złuda roku 1989?
Myślę, że opisano ją już tak dokładnie, że niemal piekło ze wstydu zamarza, po cóż się powtarzać w mniej udolny sposób. Ważnym jest, by powiedzieć w tym miejscu, iż żaden z opisanych wyżej manewrów manipulacyjnych nie odbywał się sam z siebie. Sterowano tym wszystkim, dawkowano trucizny, zamieniano je ze sobą i mieszano. Kto? Michalkiewicz en bloc nazywa ich razwiedką i jest to słuszna nazwa. To razwiedka bawiła się w dozowanie impulsów muzycznych i głupstw politycznych w latach 70-tych, kontrolowała sytuację w 80-tych i nie zmieniła też zadań w 90-tych. Przy czym tu pojawił się pewien problem: fałszować można wszystko, ale pojęć podstawowych pozornie „się nie da”. Zrazu wydawało się, że to przeszkoda nie do pokonania. No bo prawda to prawda, dobro to dobro, a zdrada wstrętna jest od stuleci… Niemożliwe zdołała osiągnąć Gazeta Wyborcza. Niemal z marszu – bo też od chwili, w której jej naczelny mianował dawnych katów ludźmi honoru nic już nie było takie jak przedtem, normalne i właściwe. Wystarczyło tylko dopisać egzegezę kilku intelektualnych zboczeń – i po ptokach. Powstały nawet telewizje oparte na tej samej zasadzie działania. Jąkały poczęły przemawiać, kulawi tańczyć, a ociężali umysłowo tworzyć wizje Nowego Świata. Nikt już nie wzdrygał się na widok zboczków maszerujących główną ulicą tego czy innego miasta, nie żenowały gołe tyłki i biusty, głupota weszła do polityki w sposób jawny (bo chyba nikt nie ma wątpliwości, że była tam od zawsze, tyle że wystrojona w cudze piórka…). A ludzie nauczyli się wydawać z siebie dźwięki, które dla wybranych grup były hasłami rozpoznawczymi. „Kaczor jest zły, uuu!”. Albo: „Zero tolerancji dla nietolerancji, ooo!” To drugie można było wymawiać jako toast na przyjęciach pod śmietnikiem – przez co nowe obyczaje upowszechniały się jak burza. Mało kto wie, że za komuny w kręgach rzekomo niezależnych od indoktrynacji modne było wznoszenie toastu „za VII Flotę”. Kiedy pewnego dnia jeden z gości dodał do tego „oprócz Bundesmarine” – wiedzieliśmy, że nikt już nie jest ani niezależny, ani nieznany. Nadchodzący czas pokazał jak bardzo mieliśmy rację…

„Intelektualiści” nowego chowu
za takich się przecież razwiedka uważa, wpadli na pomysł, że skoro tylu wiernych współpracowników służby danego PRL-u zdołały zainstalować pośród księży, a nawet hierarchów Kościoła – to nie od rzeczy będzie czynne zainteresowanie się ponownym uprawianiem i tego odcinka. Raz dlatego, by nie musiała powtarzać się mocno kłopotliwa sytuacja z tymi kapłanami, których trzeba było fizycznie usunąć za komuny i tuż po jej fałszywej śmierci. Po wtóre dlatego, że przy dobrym działaniu na tym odcinku nie umkną z saka ci, którzy nie dali się nabrać na telewizyjne czy podobne manewry ogłupiające. Pewien teoretyk wpadł na pomysł, że można nakazać sporządzenie nawet czegoś tak absurdalnego, jak Ewangelia Judasza. A co, cierpienie zdrajców nie jest cierpieniem ludzkim? Albo: co tam ofiary! Popatrzcie z czym musieli zmagać się ich oprawcy!

Aż pewnego dnia stała się tragedia Katynia Dwa
Boleśnie prosta – jak to po czasie oznajmił Główny Gajowy. Jedni czytali w tych słowach wypadek wynikający co najwyżej ze złej woli i niechlujstwa (komu to przypisać – to się ustali osobno), a drudzy nie mieli wątpliwości, że to zbrodnia jakiej świat nie widział. Pod Pałacem Namiestnikowskim pojawił się krzyż, a grupka modlących się pod nim osób rosła z dnia na dzień. Milczące tłumy ze wszystkich zakątków Polski, nocne czuwanie i słaba kontr-akcja pijanej dziwkarsko-agenturalnej tłuszczy. Myślę, że ober-agent sterujący całością działań razwiedki po raz pierwszy od dawna poczuł, jak futro jeży mu się na grzbiecie ze strachu. Nie udało mu się. Tłum był poza kontrolą. Coś z tym trzeba było zrobić… No to zrobiono. Proszę zwrócić uwagę na teksty wygłaszane przez współczesnych hierarchów Kościoła. Nie ma już wiernych, są owieczki do ogolenia i polityczna spekulacja. A żałoba ma tyle trwać, ile odgórnie „się ustali” na odcinku frontu ideologicznego. To było całkiem przypadkowe, nie? Tak jak wysłanie neo-pałkarzy ze straży miejskiej do aresztowania niektórych nie stawiających oporu dziennikarzy społecznych, zniczy, agresywnych kwiatów i przeciwpancernego namiotu.
=======
Jeszcze nie tak dawno opisywałem znanych mi z sąsiedztwa durniów promujących „powagę” Gajowego i „skuteczne działania” Rudego. Dzisiaj nie muszę się już z nimi spierać. Wystarczy zaczepno-kontaktowe pytanko „I jak: polepszyło ci się, proroku od siedmiu boleści?”

Proszę nie pytać do czego namawiam tym tekstem. Do niczego. Opisuję nie zawsze zborne impresje dotyczące tego, co się wokół dzieje. Kiepsko się dzieje, daję słowo, że na wszystkich piętrach rzeczywistości. Ktoś musi więc wydać z siebie wrzask niezgody. Wydaję.

M.Z.

Brak komentarzy: