Takie sformułowanie jak w tytule zatrąca nieco "masłem maślanym". I dobrze - tak miało być. W wielkiej polityce i małej polityczce prowadzone dialogi przypominają od dwóch miesięcy dialog głuchego ze ślepym. Lub jak kto woli dwóch kompletnych jąkałów. Przy czym każdy uważa, iż działanie podjęte w ramach obowiązującego prawa, nawet bez zrozumienia jego ducha (a może nawet ZWŁASZCZA bez tego zrozumienia!), zabezpiecza go lepiej, niż polisa na życie w dowolnym towarzystwie ubezpieczeniowym. Rządowi zarządcy i zarządcy maści pośledniejszej, ot, choćby z naszego ZGN-u, kwitną w przekonaniu, że gładka i nic nie znacząca mowa, wymigiwanie się od nazywania rzeczy po imieniu, lawirowanie pośród mętnych przepisów zapewnią im jeśli nie długie trwanie, to przynajmniej względne poczucie bezpieczeństwa. Oby do wiosny! Licznik stuka, każdego miesiąca na osobiste konta wspomnianych zarządców wpływają pokaźne lub wręcz BARDZO pokaźne sumy pieniędzy - więc jest pięknie. I oby tak dalej.
Obawiam się, że to mylny błogostan. Na razie do Naczelnego Strażaka Pawlaka przyjechały żony górników. Nawet jeśli same herod-baby, to przecież nie z łomami w ręku i bez połamanych płyt chodnikowych. Spodziewanego dialogu nie było, pierwszy strażacki amant Rzeczypospolitej wymknął się ponoć bocznymi drzwiami, a usłużni dziennikarze natychmiast wyjaśnili, że rozmowy na temat uposażeń mężów-górników winny być prowadzone na innym szczeblu, mianowicie z dyrekcją kopalni. Problem polega wszakże na tym, że to zakład państwowy - zatem organem założycielskim, właścicielem jest Skarb Państwa. I w tym świetle wizyta u Pawlaka była jak najbardziej uzasadniona. W końcu wiejski przystojniak ma ów Skarb reprezentować.
Ci sami dyżurni tłumacze rzeczywistości usilnie kreują też dwie panie minister, zdrowia i oświaty, na jedyne fachowe osoby, niezmiernie zapracowane, ale zorientowane w przedmiocie sporu z lekarzami, pielęgniarkami i nauczycielami. Orientacja orientacją - a rozwiązania jak nie było widać, tak nie widać dalej. Panie minister produkują dokumenty, których nie ma, zwołują narady, które z powodu braku materiałów do rozmowy odbyć się nie mogą, bal trwa w najlepsze. Tam i siam pielęgniarki odchodzą od łóżek pacjentów, medyczni specjaliści usiłują pracować tyle, ile im Unia każe i zezwala, podwładni niejakiego Broniarza, przedstawiciela najbardziej socjalistycznego w treści i formie związku zawodowego nauczycieli grożą palcem i dziennikiem szkolnym. Nikt jakoś nie chce przyjąć do wiadomości, że jakiekolwiek zmiany W RAMACH obowiązującego systemu do niczego nie prowadzą. I żadna wygrana czy przegrana nie załatwia niczego - wadliwy jest system, a nie jego szczegółowe ustalenia.
Nie inaczej na naszym podwórku. Lokatorzy przemawiają do zarządców domu, ci im czasem odpowiadają. A jako rzekł poeta "pospolitość w kącie skrzeczy", pardon, tkwi tam w postaci kłębów psiej sierści, niemytej podłogi i kikutów poręczy w windach. No ale jest nowa firma sprzątająca (tu mnie aż zatkało ze wzruszenia). Uważny dopowie od razu: DWIE firmy sprzątające, nawet nie doszliśmy w czasie do połowy miesiąca, jak pojawiła się druga! Raz po domu miota się dupiasta blondynka, innym razem dwóch chłopów. Raz od rana, innym razem trochę później. Ktoś jednak wygrał przetarg, wypada się domyślać, że jego organizator dumnie teraz wypina pierś: znowu się udało! Co się udało? Ano oczywiście zaspokoić formalne wymogi, tak jasno zakreślone w odpowiednich przepisach. Czy jest czysto? Głupie pytanie. Jest prawidłowo - i to powinno wystarczyć.
Coś już pisałem na ten temat, coś mówiłem o bezsensie podobnych skarg i prorokowałem możliwą odpowiedź. No i się sprawdziło... Co mówię nie żeby wypinać pierś pod order - należy mi się tak samo, jak każdemu odkrywcy, że dwa i dwa jest cztery.
Odnotowuję w piśmie od Głównego Zarządzającego z Irysowej pozytywną zmianę: otóż z treści tegoż dokumentu wynika już, że ochroniarze mają strzec czegoś więcej, niż tylko mitycznego "mienia miasta". Może i mnie? Mojego spokoju? Byłoby miło... Bo sporo osób spośród naszych sąsiadów stale tkwi w permanencji przekonania, iż miasto to GŁÓWNIE my, nie żaden tam beton i cegła. Niestety z kąta złośliwie pytamy: a co z poręczami w windach? Co z odnowieniem klatek schodowych, zwłaszcza zaś zamalowaniem wyczynów tych "tfurców", którzy owe klatki upstrzyli kolorowymi plamami farby skradzionej najwyraźniej w po-rosyjskich koszarach?
Marek Zarębski
Obawiam się, że to mylny błogostan. Na razie do Naczelnego Strażaka Pawlaka przyjechały żony górników. Nawet jeśli same herod-baby, to przecież nie z łomami w ręku i bez połamanych płyt chodnikowych. Spodziewanego dialogu nie było, pierwszy strażacki amant Rzeczypospolitej wymknął się ponoć bocznymi drzwiami, a usłużni dziennikarze natychmiast wyjaśnili, że rozmowy na temat uposażeń mężów-górników winny być prowadzone na innym szczeblu, mianowicie z dyrekcją kopalni. Problem polega wszakże na tym, że to zakład państwowy - zatem organem założycielskim, właścicielem jest Skarb Państwa. I w tym świetle wizyta u Pawlaka była jak najbardziej uzasadniona. W końcu wiejski przystojniak ma ów Skarb reprezentować.
Ci sami dyżurni tłumacze rzeczywistości usilnie kreują też dwie panie minister, zdrowia i oświaty, na jedyne fachowe osoby, niezmiernie zapracowane, ale zorientowane w przedmiocie sporu z lekarzami, pielęgniarkami i nauczycielami. Orientacja orientacją - a rozwiązania jak nie było widać, tak nie widać dalej. Panie minister produkują dokumenty, których nie ma, zwołują narady, które z powodu braku materiałów do rozmowy odbyć się nie mogą, bal trwa w najlepsze. Tam i siam pielęgniarki odchodzą od łóżek pacjentów, medyczni specjaliści usiłują pracować tyle, ile im Unia każe i zezwala, podwładni niejakiego Broniarza, przedstawiciela najbardziej socjalistycznego w treści i formie związku zawodowego nauczycieli grożą palcem i dziennikiem szkolnym. Nikt jakoś nie chce przyjąć do wiadomości, że jakiekolwiek zmiany W RAMACH obowiązującego systemu do niczego nie prowadzą. I żadna wygrana czy przegrana nie załatwia niczego - wadliwy jest system, a nie jego szczegółowe ustalenia.
Nie inaczej na naszym podwórku. Lokatorzy przemawiają do zarządców domu, ci im czasem odpowiadają. A jako rzekł poeta "pospolitość w kącie skrzeczy", pardon, tkwi tam w postaci kłębów psiej sierści, niemytej podłogi i kikutów poręczy w windach. No ale jest nowa firma sprzątająca (tu mnie aż zatkało ze wzruszenia). Uważny dopowie od razu: DWIE firmy sprzątające, nawet nie doszliśmy w czasie do połowy miesiąca, jak pojawiła się druga! Raz po domu miota się dupiasta blondynka, innym razem dwóch chłopów. Raz od rana, innym razem trochę później. Ktoś jednak wygrał przetarg, wypada się domyślać, że jego organizator dumnie teraz wypina pierś: znowu się udało! Co się udało? Ano oczywiście zaspokoić formalne wymogi, tak jasno zakreślone w odpowiednich przepisach. Czy jest czysto? Głupie pytanie. Jest prawidłowo - i to powinno wystarczyć.
Coś już pisałem na ten temat, coś mówiłem o bezsensie podobnych skarg i prorokowałem możliwą odpowiedź. No i się sprawdziło... Co mówię nie żeby wypinać pierś pod order - należy mi się tak samo, jak każdemu odkrywcy, że dwa i dwa jest cztery.
Odnotowuję w piśmie od Głównego Zarządzającego z Irysowej pozytywną zmianę: otóż z treści tegoż dokumentu wynika już, że ochroniarze mają strzec czegoś więcej, niż tylko mitycznego "mienia miasta". Może i mnie? Mojego spokoju? Byłoby miło... Bo sporo osób spośród naszych sąsiadów stale tkwi w permanencji przekonania, iż miasto to GŁÓWNIE my, nie żaden tam beton i cegła. Niestety z kąta złośliwie pytamy: a co z poręczami w windach? Co z odnowieniem klatek schodowych, zwłaszcza zaś zamalowaniem wyczynów tych "tfurców", którzy owe klatki upstrzyli kolorowymi plamami farby skradzionej najwyraźniej w po-rosyjskich koszarach?
Marek Zarębski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz