sobota, 12 stycznia 2008

Dni cudów w optyce kojarzenia

Ledwie dwóch kolesi, Donald i Radek, podpisało coś, co eufemistycznie zwie się Traktatem Lizbońskim, a co w istocie jest starą konstytucją eurosojuza, tak gremialnie odrzuconą przy pierwszym podejściu, a później przebraną w skórę owieczki - gdy poczęły i w naszym nadwiślańskim kraju dokonywać się cuda. Powie ktoś: i cóż w tym dziwnego, Donald cuda obiecał, Donald słowa dotrzymuje. Otóż nie Donald, ale jego mali i jeszcze mniejsi wyznawcy. A w ogóle cud polega nie na cudownym ukazaniu się jakiegoś świętego konterfekciku na szybie okna ZGM, czy nie daj Boże zmniejszeniu czynszów, szczęśliwości ekonomicznej tubylców lub powrocie irlandzkich emigrantów - ale na prostej zmianie nazewnictwa i pomieszaniu kilku pojęć, ongiś prostych i jednoznacznych. Jest to więc cud dla maluczkich, myślących wolno lub nieco już zdziecinniałych. Ale - opowiem po kolei...

Rzućcie najpierw Państwo okiem na ostatni mój wpis blogowy, traktuje o nowym podejściu do kwestii wykupu mieszkań w domach zbudowanych na zasadzie podobnej do naszego domu. W jakimś sensie to logiczne: właśnie uwłaszczono mnóstwo dawnych spółdzielców, zarządy spółdzielni broniły się jak mogły, nawet czyniąc sztuczny tłok przed swymi biurami. Czy najmując wybitnych jakoby specjalistów, którzy mieli prawnie zagmatwać to, co ustawodawca określił jako proste i nie podlegające idiotycznej interpretacji. Nie pomogło. Mnóstwo prezesów dawnych spółdzielni łka do dzisiaj z żalu, niektórzy będą niestety musieli przejść na tzw. emeryturę resortową, nie jest bowiem tajemnicą, że od agentów służb wojskowych i cywilnych w tym towarzystwie aż się roi. Logicznym jest więc, że następnymi do upominania się o wykup są w kolejce lokatorzy takich domów, jak nasz. Od lat obserwujący, że zarządcy z niczym sobie nie radzą, grają jakąś koszmarną melodię nie wiadomo dla kogo, straszą lokatorów, podrzucają im urzędowe pisma na wycieraczki i naliczają później odsetki karne, których zasadność jest w stanie obalić absolwent przedszkolnego kursu prawa stosowanego. Opisywaliśmy to tyle razy, że nie ma sensu czynić tego dalej, niejeden ZGM ze swą pracowitą działalnością ku chwale socjalistycznej ojczyzny dawno wszedł do Wielkiej Księgi Paździerzastych Rekordzistów - i już.

Gdyby więc nie byli idiotami uznali by, że czas ich wysiłków już się skończył, lepiej od jutra zakładać nowe skwery, kopać doły pod piaskownice i nie zawracać przedsiębiorcom budowlanym dupy fikcją przetargów, które udać się nie mogą, ponieważ na przykład nasz dom to nie skład martwych desek, ale zbiorowisko całkiem żwawych, upierdliwych osobników ze sporym temperamentem i takąż wiedzą prawną. Na czymże tu wspomniana fikcja ma polegać? Ano na tym, że czynności dawniej semantycznie proste, jak naprawa sufitów, podłóg, odpadających ścian i przemakających fundamentów od wczoraj nazywa się, UWAGA! - POPRAWĄ MIKROKLIMATU!

Co się więc stanie w najbliższej przyszłości? Otóż może przetarg na "poprawę klimatu" wygrać jakiś niezorientowany właściciel firmy budowlanej. Na skutek fałszywych opowieści dzielnych urzędników będzie sądził, że pod wskazanym adresem czeka już na niego brama triumfalna i ludzie w kolejce do oddania kluczy do własnych mieszkań. Wystarczy dalej zapacykować to i owo na olejno, pokropić jakimś zapachowym świństwem, zdobyć podpis naiwnego mieszkańca - i zainkasować gotówkę w kasie ZGN-u. Mikroklimat poprawiony! Rzeczywistość będzie jak wiecie zgoła inna. Nie żaden tam łuk triumfalny, lecz ciepłe "spierdalaj", człek spieszący rano do pracy nie ma czasu na pieszczoty. Nie żadne ułatwienia dla marudnych malarzy i tynkarzy - ale ostra kontrola i uświadomienie naiwnemu, że taki na przykład X ma do wymiany nie pięć i pół kafelka, jak twierdzi jakaś pani inżynier, ale całą ścianę kafelków w kuchni czy łazience. I albo robisz bratku wszystko, albo... było wyżej. Zakładam się, że już tego nie wytrzyma żaden przetargowy zwycięzca. Zwłaszcza że co lepsi polscy kafelkarze wykładają glazurą Irlandię, a czarniawego mieszkańca Kaukazu nikt rozsądny do domu nie wpuści nawet z nakazem prokuratorskim.

Tymczasem lokatorzy uprzedzali: najpierw usunięcie wad podstawowych domu, potem ocena tych prac, później rozważenie dalszych kroków. Administracja wie lepiej, jest w końcu prawdziwie europejska i jak zwykle zaczyna "od dupy strony". Nie od fundamentów, ale od "upimpolenia" lokatorów, zmuszenia ich do czegoś, przed czym jak na razie skutecznie się bronią. Tak to w każdym razie przedstawione jest w opisie przetargu. Chcą dobrze? Być może. Czemu więc dziwnie jestem pewien, że wyjdzie jak zwykle? Nie lepiej ten dom po prostu sprzedać lokatorom i zdjąć sobie z głowy te wszystkie pokraczne wysiłki?

Ale sama POPRAWA KLIMATU podoba mi się. Jako osiągnięcie wybitnego językoznawcy, chyba ze starej dobrej szkoły niejakiego Josifa Wissarionowicza, zwanego Stalinem. Czyż to nie on wymyślił "prawa obywatelskie"?

Marek Zarębski

Brak komentarzy: