środa, 23 stycznia 2008

Ożywczy powiew samorządności?

Jeden z życzliwych komentatorów mojej pracy na tym forum zapytał ostatnio o co w ogóle chodzi z tymi zamówieniami publicznymi i przetargami, kto wymyślił ten idiotyzm, który pewnie teoretycznie miał służyć - a jest tyranem, nie rzeczą służebną. Powiem co wiem, choć nie przypisuję tu sobie wiedzy absolutnej. Niestety należy w tej materii wrócić do wydarzeń zamierzchłych.

Otóż po transformacji roku 1989, kiedy to na rozkaz dowództwa jedni agenci udawali, że dogadują się z innymi agentami (bo że jest i taka wykładnia Okrągłego Stołu to chyba nikt nie ma wątpliwości?) – do majstrowania przy samorządach przystąpiła pełną parą nieistniejąca już formalnie Unia Wolności. I samorządom teoretycznie przydzieliła spore kompetencje, jednocześnie zabierając pieniądze, które realizację tych kompetencji by zapewniały. By zaś nie pyskowano na darmo, lecz zajęto się analizowaniem coraz bardziej skomplikowanych przepisów wrzucono do wora nowych obowiązków system przetargów, jakie miały od tej pory obowiązywać tych, którzy publicznym groszem dysponują. Pojawiły się co prawda natychmiast głosy, że zgodnie z prawem naszego genialnego rodaka Kopernika zły pieniądz wypiera lepszy pieniądz, czyli za małą kasę otrzyma się marną usługę – ale stłamszono marudzenie w zarodku. Chodziło wszak o to, by kasa nadal, jak za komuny, wędrowała do centrali, gdzie przystąpiono właśnie do nadymania liczby stanowisk i synekur dla „przyjaciół królika”. Dzisiaj mógłby ktoś powiedzieć, że miast ukrócić korupcję i samowolę prawo przetargowe stworzyło nieopisanie wielkie dla tych zjawisk pole – ale to są spory tak skomplikowane i nie do udowodnienia, że szkoda czasu na ich kontynuowanie. Dziecko nawet wie jak się dobrze ustawiony przetarg organizuje, kto ile bierze i za co. Zresztą: gdyby tak nie było to spadkobiercy Unii Wolności nie wyczyniali by brewerii opisywanych później jako „afera mostowa”, że tylko o Warszawie wspomnę.

Różne potem były losy zasad działania urzędów i instytucji publicznych, to i owo się zmieniło – zasada przetargu koniecznego NIE. A jako że natura nie znosi próżni namnożyło się co niemiara cwaniaków, którzy żyją wyłącznie dlatego, że wspomniani wyżej „unioniści” dorwali się kiedyś do władzy i za swoją przyjęli zasadę „wy nie ruszacie naszych, my nie ruszamy waszych”. Wyrzuceni ze służby SB-cy pozakładali agencje ochrony, a wszelkie maści cwaniactwo pośledniejszej kategorii pozakładało sobie firemki strzygące jakoby trawniki, czy „dbające” o porządek wokół takich posesji, jak nasza. Zasada działania przedsiębiorstw jasno mówi, że naczelnym prawem takiej organizacji jest zysk, a nie żadna tam służba publiczna, czy podobne idiotyzmy – ale ludzi którzy to wiedzą, a zwłaszcza którzy chcą to przypominać bliźnim powszechnie uważa się za marudnych idiotów. Nowi możni tego świata w osobach na przykład przedsiębiorców ze stadionu X-lecia, fryzjerów, masażystów, sprzedawców prochów i aptekarzy nie lubią, gdy przemawia się do nich zbyt skomplikowanym językiem... Męczy ich to i nudzi.

Teoretycznie więc z impasu, w którym znajdujemy się z dozorcą w naszym domu nie ma wyjścia. Praktycznie wyjść jest bez liku. Po pierwsze można publicznie i dookoła trąbić o konieczności zmiany niedobrego prawa. Po drugie póki co można nająć jedną osobę, która zajmie się sprzątaniem na takiej samej zasadzie, na jakiej najęci są w administracjach elektrycy, czy hydraulicy. Taki incydent miał już miejsce, kandydat niestety okazał się nienajlepszy, ale czy z tego powodu należało wylewać dziecko z kąpielą?

Można też cały ten kłopotliwy interes w postaci domu sprzedać użytkownikom – to oczywiście inwokacja zanoszona wyżej, niż do administratorów – i mieć nadzieję, że obecnych urzędników nowi właściciele zaproszą do prywatnego już administrowania posesją. Że tak się na pewno nie stanie? Ano nie stanie. I dlatego prowizorka trwa w najlepsze, a pozorne ruchy w postaci nagan dla leniwych „prezesów” dozorców, czy uspokajających pism do lokatorów kwitną jak nigdy przedtem.

Na szczęście pamięć ludzka podpowiada, że póty dzban wodę nosi, póki...

Marek Zarębski

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Pięć lat temu... I sto procent racji. Nie czujesz się aby z tą profetyką tak nie najlepiej?