Pojęcie pogranicza od lat stanowiło synonim wskazówki "gdzieś pomiędzy Lodomerią, a Krainą Deszczowców". Czyli tam, gdzie cuda dzieją się bezustannie, psy biegają w kierunku ogona, przemytnik jest apostołem, a celnik tkwi u bramy niczym święty Piotr - co to jednych do raju wpuści, innym każe wracać na dalszą część boskiej rozprawy. I nie masz kliencie odwołania! Tymczasem celnicy zbuntowali się i przestali przychodzić do pracy. W czym rzecz? W pieniądzach oczywiście. Celnicy mają ich za mało. Przynajmniej tak twierdzą. Najwidoczniej nie mogą już budować willi i zakładać dynastii miejscowych bogaczy, jak to bywało przed laty przy zachodniej granicy. A życie władcy jak wiadomo nie może płynąć na tej samej płaszczyźnie, co życie podwładnych. Jakże by tak...
Tak zwane "niezależne telewizje" nie bardzo wiedzą, jak tę żabę zjeść. Bo to z jednej strony rozkazu walenia w rząd jak w bęben, na pełen gwizdek, jeszcze nie ma - a przecież nie kto inny, jak rządowa agenda czyli minister odpowiada za posłuszeństwo celnej braci. Z drugiej strony zamknąć oczu na to, co dzieje się na granicach nie można, nie dość, że kolejki TIR-ów coraz dłuższe, to i nastroje jakby bardziej wojownicze. Padła już nawet propozycja zrozpaczonych kierowców, by przenieść to wszystko do Warszawy, niechaj rządzący powąchają, jak taki korek pachnie. Pewnie jak skunks, ciężarówek z łazienkami jeszcze nie wymyślono. Buntownikom zagrożono oczywiście brygadami dzielnej policji, paru spaślaków w mundurach udzieliło już nawet wywiadów, jak to "będą działać". Pożyjemy - zobaczymy. Ale pała i bloczek mandatowy mogą tu uczynić więcej złego, niż dobrego, atmosfera wszak podgrzana do czerwoności. Tym bardziej, że były już pierwsze ofiary śmiertelne w kolejce oczekujących aż ich jeden z drugim święty celny Piotr wpuści do raju. Niektórzy nie doczekali.
Czy polityka powszechnej miłości Tuska może tu cokolwiek zdziałać? O ile uruchomi rządowych płatników - to tak. Ale wątpię by tak się stało od razu, czy w krótkiej perspektywie. Przegrać z celnikami mając na karku lekarzy, pielęgniarki i nauczycieli? Na to zbyt łatwo nikt pójść nie może. Na razie więc strachy skupiły się na nieszczęsnych kierowcach. Drogówka, inspekcja transportowa, brygady sanitarne i różne takie lotne ekipy... Szoferzy całkiem udatnie tłumaczą, że jedna grupa zawodowa, czyli celnicy, nie ma prawa skazywać na śmierć głodową czy z powodu zawału serca inną grupę zawodową. Podkreślają też istotną różnicę swojej i celników sytuacji: otóż zbuntowany celnik, działający ospale albo w ogóle, to "troskliwy ojciec rodziny". Zaś szybko jadący kierowca, nie przestrzegający godzin pracy, bo spieszący do odbiorcy towaru lub do domu - to przestępca, którego po wyłuskaniu z grupy bardzo łatwo złapać i ukarać. Coś w tym jest istotnego...
Nigdy nie byłem kierowcą ciężarówki ani celnikiem. Parę lat temu z powodu ospałości, bezczelności i lepkich rąk tych drugich spędziłem na granicy zachodniej, konkretnie w Świecku, osiemnaście godzin w kolejce do okienka. Pamiętam jak jeden z oczekujących zdołał wywabić na korytarz pełen ludzi kierowniczkę zmiany. Padły wobec niej argumenty, że ludzie stojący bez przerwy nawet pół doby nie będą mieli potem dość siły i koncentracji, by dojechać do swych domów. Dama wagi ciężkiej, żrąca kajzerkę z kiełbasą i jednocześnie paląca papierosa syknęła tylko "Mam to w dupie!" i spokojnie odmaszerowała. Ona przecież w swym misiowym rozumku robiła to, co do niej należało. Być może... Państwo przecież dostatecznie długo czyniło wszystko, by zniechęcić swych obywateli do jakiejkolwiek inicjatywy, w tym handlowej również. Wyjście z tego było jedno: dać co miało się do dania, najlepiej razem z dokumentami odprawy i wyjechać czym prędzej, nie oglądając się na mniej zapobiegliwych. Tak, tak, było komu dać, tabuny kolegów opisanej kierowniczki snuły się tam i z powrotem po placu odpraw, pozornie nie wiadomo po co. I byli chętni, by z nimi "porozmawiać". Odjeżdżali w pierwszej kolejności. Czyżby dzisiaj zabrakło tych niewielkich wziątek umundurowanym świętym Piotrom płci obojga na wschodniej granicy?
Marek Zarębski
Tak zwane "niezależne telewizje" nie bardzo wiedzą, jak tę żabę zjeść. Bo to z jednej strony rozkazu walenia w rząd jak w bęben, na pełen gwizdek, jeszcze nie ma - a przecież nie kto inny, jak rządowa agenda czyli minister odpowiada za posłuszeństwo celnej braci. Z drugiej strony zamknąć oczu na to, co dzieje się na granicach nie można, nie dość, że kolejki TIR-ów coraz dłuższe, to i nastroje jakby bardziej wojownicze. Padła już nawet propozycja zrozpaczonych kierowców, by przenieść to wszystko do Warszawy, niechaj rządzący powąchają, jak taki korek pachnie. Pewnie jak skunks, ciężarówek z łazienkami jeszcze nie wymyślono. Buntownikom zagrożono oczywiście brygadami dzielnej policji, paru spaślaków w mundurach udzieliło już nawet wywiadów, jak to "będą działać". Pożyjemy - zobaczymy. Ale pała i bloczek mandatowy mogą tu uczynić więcej złego, niż dobrego, atmosfera wszak podgrzana do czerwoności. Tym bardziej, że były już pierwsze ofiary śmiertelne w kolejce oczekujących aż ich jeden z drugim święty celny Piotr wpuści do raju. Niektórzy nie doczekali.
Czy polityka powszechnej miłości Tuska może tu cokolwiek zdziałać? O ile uruchomi rządowych płatników - to tak. Ale wątpię by tak się stało od razu, czy w krótkiej perspektywie. Przegrać z celnikami mając na karku lekarzy, pielęgniarki i nauczycieli? Na to zbyt łatwo nikt pójść nie może. Na razie więc strachy skupiły się na nieszczęsnych kierowcach. Drogówka, inspekcja transportowa, brygady sanitarne i różne takie lotne ekipy... Szoferzy całkiem udatnie tłumaczą, że jedna grupa zawodowa, czyli celnicy, nie ma prawa skazywać na śmierć głodową czy z powodu zawału serca inną grupę zawodową. Podkreślają też istotną różnicę swojej i celników sytuacji: otóż zbuntowany celnik, działający ospale albo w ogóle, to "troskliwy ojciec rodziny". Zaś szybko jadący kierowca, nie przestrzegający godzin pracy, bo spieszący do odbiorcy towaru lub do domu - to przestępca, którego po wyłuskaniu z grupy bardzo łatwo złapać i ukarać. Coś w tym jest istotnego...
Nigdy nie byłem kierowcą ciężarówki ani celnikiem. Parę lat temu z powodu ospałości, bezczelności i lepkich rąk tych drugich spędziłem na granicy zachodniej, konkretnie w Świecku, osiemnaście godzin w kolejce do okienka. Pamiętam jak jeden z oczekujących zdołał wywabić na korytarz pełen ludzi kierowniczkę zmiany. Padły wobec niej argumenty, że ludzie stojący bez przerwy nawet pół doby nie będą mieli potem dość siły i koncentracji, by dojechać do swych domów. Dama wagi ciężkiej, żrąca kajzerkę z kiełbasą i jednocześnie paląca papierosa syknęła tylko "Mam to w dupie!" i spokojnie odmaszerowała. Ona przecież w swym misiowym rozumku robiła to, co do niej należało. Być może... Państwo przecież dostatecznie długo czyniło wszystko, by zniechęcić swych obywateli do jakiejkolwiek inicjatywy, w tym handlowej również. Wyjście z tego było jedno: dać co miało się do dania, najlepiej razem z dokumentami odprawy i wyjechać czym prędzej, nie oglądając się na mniej zapobiegliwych. Tak, tak, było komu dać, tabuny kolegów opisanej kierowniczki snuły się tam i z powrotem po placu odpraw, pozornie nie wiadomo po co. I byli chętni, by z nimi "porozmawiać". Odjeżdżali w pierwszej kolejności. Czyżby dzisiaj zabrakło tych niewielkich wziątek umundurowanym świętym Piotrom płci obojga na wschodniej granicy?
Marek Zarębski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz