wtorek, 28 lutego 2012

Sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało


„Jakżeś taki mundry to powiedz co nie zatrybiło, cwaniaczku…”... To już na prywatny mail, parę razy. Dobrze, odpowiem – skoro niczego nie zrozumieliście z poprzednich wpisów.

Żeby coś zrobić, zmienić – trzeba zadać sobie trud. Najpierw sformułować publicznie jakiś zarzut lub kilka zarzutów, uruchomić procedurę odwoławczą i doprowadzić ją do finału. Od strony reszty obywateli, gdy już sprawa referendum odwoławczego ruszyła: wyjść, może nawet odpalić auto, podjechać do punktu głosowania, zakreślić, wrócić, natknąć się na nieprzyjemne spojrzenia, być może dostać na listę tworzoną przez jakiegoś degenerata.


Żeby niczego nie zmieniać, nie burzyć – niczego czynić nie trzeba. Zero wysiłku, żadnych zbędnych podróży, krzyżyków na kartkach wyborczych, ostracyzmu.

Czy to są jasne wywody? Sądzę, że jaśniej już nie można. Polskie referenda są tak skonstruowane, że nawet ludzie pełni zapału i wewnętrznego ognia niewiele wbrew szumnym deklaracjom mogą zdziałać. Ogień jak wiadomo nie pali się wiecznie, przygasa już następnego dnia, a zespołem małych, lecz upierdliwych działań można go przydusić jeszcze wcześniej. Na głosowanie pedałują nie ci, którzy chcą, by złodziej został gdzie jest i kradł dalej – ale ich wyposażeni w jakieś argumenty (lub nie wyposażeni) przeciwnicy.

I w tych warunkach strona oskarżana o niecności zrobiła co miała do zrobienia: jednych postraszyła, innym dała w łapę, rozpuściła sto plotek i wydrukowała na biurowej drukarce parę „politycznych” kartek. Wynajęci chłopcy przybili pinezkami do drzew, wzięli na piwo i zniknęli. Niewiele – ale wystarczyło.

Co na to animatorzy referendum? Ano zdziałali jeszcze mniej. I czego by się nie tknęli wychodziło im to źle lub fatalnie. Nie założyli żadnej własnej strony internetowej. Dopuścili do tego, by wszystkie związane z referendum gry wojenne zagospodarowali farbowańcy. A ci pożarli się na całego, stworzyli taki jazgot, jakiego od dawna nikt w tej miejscowości nie widział. Potencjalni następcy, ci złoci chłopcy, którzy mieli spaść z nieba na anielskich skrzydłach i wywalić na śmietnik złodziejskiego ponoć burmistrza albo bredzili pokątnie (to poprzednik), albo nie wydali z paszczy ni dźwięku. I tak źle i tak niedobrze… O kandydacie do zmiany niby coś tam się mówiło, ale po pierwsze nikt go personalnie nie ujawnił, po drugie nie ujawniony nie odezwał się do przyszłych podwładnych w ogóle. Olał ich, zlekceważył i nie wyszedł na ring. Niestety i tak, zaocznie, dostał po ryju…

Najgorsze jest jednak to, że nie powstał żaden plan pozytywny dla gminy, nic nowego nie zostało ogłoszone – ponieważ w ogóle nikt tym nie zaprzątnął sobie główki. Za buntem nie stał żaden intelektualny potencjał, choć twierdzono tu i ówdzie, że mądrych w gminie dostatek. Gdyby pojawił się szaleniec obiecujący wszystkim bezrobotnym, że po wygranej natychmiast będzie im co miesiąc wypłacał minimalny zasiłek przez kolejny kwartał – to nawet nie mając o świecie pojęcia wybory wygrał by w cuglach. Gdyby dalej nie był z wyglądu tępym, łysym kołkiem i pojawiał się wszędzie w towarzystwie dość młodej i ładnej asystentki – pewnie nawet wrogowie płci obojga pokochali by go wbrew swej woli. Można mnożyć te opisy, ale po co?

Inicjatorzy referendum w Rucianem Nidzie popełnili wszystkie błędy, jakie mogli popełnić. Stawiam więc tezę, że przynajmniej po części byli najemnymi rozrabiaczami i prowokatorami. Że wywołali zamęt po to tylko, by tym rejwachem przykryć coś, co już się zdarzyło lub niedługo zdarzy – i co ma dla kogoś na tyle dużą wagę, by zadać sobie trud uruchamiania tych wszystkich kukiełek. Pisania dla nich scenariuszy zamętu, pieprzenia w komentarzach o demokratycznych zasadach - i dopuszczania do internetowego głosu idiotek bredzących o potrzebie wzajemnego szacunku podczas niedzielnych spotkań w rodzinnym gronie.

Francuzi tego rodzaju gminnym kmiotom powiadają: vouz l`avez voulu, George Dandin… Sławna kwestia z aktu I molierowskiej komedii o chciwym chłopie. Sam tego chciałeś Grzegorzu Dyndało. Pisałem poprzednio, że gmina zna podobne manewry od co najmniej trzydziestu lat. Niektórzy inicjatorzy ostatniego referendum AD 2012 uczestniczyli czynnie w tamtych właśnie bataliach. I okazuje się, że czas ich niczego nie nauczył, że jak byli drewnianymi marionetkami, ofiarami losu – tak nimi świadomie pozostali. Szkoda. Następna okazja może powtórzyć się nie prędzej, jak za jakieś dwadzieścia lat.

Czy teraz jaśniej, Georges Dandin?

M.Z.

Fot. fakty.interia.pl

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Dobra, dobra - ale co niby zwolennicy referendum mieli zrobić innego, niż zrobili? Tu ludzie zajmują się na ogół innymi sprawami, niż wy tam w mieście, inne kłopoty i tak dalej. Łatwo jest dawać dobre rady z daleka.

M.Z. pisze...

Mój Boże, cały czas o tym piszę - a ty nic! Najpierw zastrzeżenie: nie ma znaczenia na jaką odległość coś komuś się radzi. Bardziej istotne jest to, czy ów ktoś chce i potrafi zrozumieć co się doń mówi.
W samej sieci mieliście może nie tyle dobrych, co cwanych przeciwników. Niby polecali referendum, ale tak, by wyjście do komisji referendalnej obrzydzić jak najdokładniej. Grzybowska już przez sam fakt rzekomego popierania pomysłu usunięcia Opalacha przyniosła tej sprawie więcej szkód, niż pożytku. A na Obsrywatorze w ostatnim momencie niejaka "Mariola" wprost zalecała siedzenie na zadku i nie wychylanie nosa. I co, była jakaś z nią polemika? Nie było żadnej. Opisałem wam dokładnie dlaczego pozwolono na istnienie blogu Mundka i nie powleczono go przed sąd choćby w trybie skargi wyborczej. Zamiast trzy tygodnie wcześniej odpalić taką samą stronę, wyłożyć na niej co złego widzicie i jak chcecie temu zaradzić w przyszłości, jakie macie przepisowe i niestandardowe pomysły - nie zrobiliście niczego. Nie potraficie? To trzeba było w tej ważnej grze zaryzykować i wynająć kogoś, kto potrafi. Jest takich ludzi mnóstwo.

Kandydat... Nie mieliście? To było nie zaczynać meczu! Kandydat był najważniejszy! Zaraz po nim jego doradcy, ludzie formułujący zdania i całe wypowiedzi, plan działania także związany z rozmowami i bezpośrednimi kontaktami. Tu nie wystarczy Józia i Kazia zaprosić na wieczór na pół litra, tu trzeba było zwołać zebranie w jakiejś świetlicy, ogłosić to i sprostać spotkaniu z tymi, którzy niekoniecznie byli by wam sprzyjający.

A w mieście istotnie ludzie zajmują się innymi sprawami. Powiedział bym nawet: trudniejszymi sprawami. Zapewniam cię drogi respondencie, że działając tak, jak działał komitet referendalny czy grupa inicjatywna nie utrzymali byście się tu zbyt długo w tym stanie permanentnego osłupienia i niemocy.

I to by było na tyle... Nikt mnie nie najął do niczego, pod nikogo nie podlegałam i nie odebrałem żadnej zapłaty. Zatem jak to się ładnie powiada: sorry Winnetou, za darmo podręczników wygrywania wyborów nie rozdaję

M.Z. pisze...

Jako PS: powstało kolejne forum wymiany myśli i wrażeń. Króluje w nim Mariola "od kwiatków, bławatków i wzajemnego szacunku". Powstaje więc nowy dwór. I jak każdy szanujący się dwór musi mieć swojego trefnisia i pseudo-mędrca. Tan (ta) będzie akurat kanalizował większość rozmów , jeśli w ogóle takowe się u niej pojawią. Kiedyś apelowano "Ludwiku do rondla!" Więc per analogiam tyle dzisiaj mogę powiedzieć "Mariola! Do garów i sprzątania! Ale biegiem, nieszczęsna!"

No i na koniec to jeszcze, że na dzisiaj mam was, drodzy początkujący spiskowcy serdecznie dość. Siemano!