O ludziach, ludzkich i diabelskich sprawach - i wszystkim o czym chcę coś powiedzieć. M.Z. to Marek Zarębski. Strona zawiera treści ujęte w formę słowa pisanego. Wszelkie zatem pretensje przyjmuję również TYLKO W TEJ FORMIE!
czwartek, 16 lutego 2012
Dlaczego władza na rubieżach degeneruje?
Jeśli nawet w dziesiątej części jest tak, jak opisałem to w trzech odcinkach wczoraj zakończonego cyklu – to DLACZEGO tak się działo? O tamtych zdarzeniach, a przede wszystkim roli w nich kasty partyjno-urzędniczej można powiedzieć prosto: ich Titanic wyrżnął w skałę, ratowali szczurze skórki i tyle. Jedni nieudolnie, inni zgrabnie, wszyscy brutalnie. I w tym zamęcie nie liczyło się kto mądry, a kto głupi, automatycznie uznano, że każdy ma prawo ratować własny tyłek i umieszczać go w jak najwygodniejszym miejscu. Kto uznał ? Oczywiście sami zainteresowani. Bo któżby inny? Reszcie Polaków rozumu nie odebrało… Wtedy jeszcze nie.
A propos tej reszty i rozumu jako takiego. Obu elementom zafundowano potężne pranie. Nie ma sensu powtarzać się, powstały tomy omówień: odwrócono pojęcia i donosiciel począł cierpieć mocniej, niż jego ofiara, stworzono rzekomą kastę „człowieków honoru”, nauczono ludzi, że sensowniej jest strzec zagrabionego, niż protestować, a państwo to nic innego, jak żerowisko dla wszelkiej maści świń i dewiantów. Wmówiono publice, że to co złego widzi wokół to miraż, pryszcz, żyjemy bowiem w państwie usytuowanym na Zielonej Wyspie, samodzielnym, praworządnym, pełnym wykwalifikowanych urzędników, rząd mamy jak się patrzy (a nie jak niektórzy powiadają do dupy), dopływają do nas jakieś pieniądze unijne, no po prostu leżeć na wznak i piętami bić się po tyłku ze szczęścia…
Oczywiście wszystkie wyżej wymienione określenia państwa są po prostu nieprawdziwe. Jedyne zewnętrzne zmiany obiektywne po roku 1989 to dodanie orzełkowi korony, są tacy, którzy twierdzą, że to nie korona, ale raczej obroża, przez pomyłkę tylko założona na łeb ptaka, a nie na szyję. Samodzielność nie istnieje ani w energetyce, ani polityce zagranicznej, ba, ten i ów felietonista twierdzi, że premiera i gabinety też mamy takie bardziej importowane, a w każdym razie mianowane pod dyktando. Praworządność taka, że na partię rządzącą najchętniej głosują osadzeni w rozmaitych pierdlach i aresztach – co w każdym innym państwie było by powodem do trwogi, a u nas pokazuje się to jako triumf demokracji. Aż prosi się zapytać: czy chodzi o triumf demokracji nad zdrowym rozsądkiem?
Z urzędnikami zaś to istna paranoja. Publicysta z Salonu24, Free Your Mind (FYM), pisze o tym tak:
„… prawna i instytucjonalna kontynuacja peerelu, zadekretowana wszystkimi poważniejszymi wydarzeniami politycznymi 1989 r. (ze zmianą nazwy państwa i symboliki włącznie) połączona była z, by tak rzec, strukturalnym zagospodarowaniem zawodowym większości cepów tworzących administracyjne i inne jednostki w poprzednim reżimie. Naturalną konsekwencją takiego stanu rzeczy musiała być i jest od wielu lat, dysfunkcjonalność w działaniach urzędów, służb specjalnych oraz kolejnych rządów. Obrazowo to ujmując (co już kiedyś powiedziałem), jeśli budując dom wbija się pale w gnojowicę, to nic dziwnego, że chałupa się z czasem zaczyna w gnój zapadać…” (http://freeyourmind.salon24.pl/132094,juz-kryzys-czy-jeszcze-kryzys)
Podobne, a nawet takie same tezy stawiałem już wiele lat i miesięcy temu – upatrując zresztą w braku funkcjonalnej dekomunizacji powód wielu innych kłopotów politycznych i gospodarczych. Wtedy toczyła się dyskusja, czy każdego, kto miał nieszczęście urodzić się za komuny należy od razu skracać o głowę. Odpowiadałem, że oczywiście nie, wystarczy mu tylko obejrzeć kolor czółka. Jeśli czerwony – to won z zarządzania kimkolwiek lub czymkolwiek. Wbrew pozorom nie jest tak trudno ustalić, kto jest kim, kto ma prawdziwie sowiecką duszę, a cała operacja trwa nie więcej, jak pięć-dziesięć minut.
Wykrzyczano w trwodze: pustka zapanuje, kto będzie pracował, kto kwity wystawiał, kto karał?!... No wrzask taki, że głowa boli. A przecież wiadomo, że tak reklamowana fachowość poprzedniej ekipy to mit, te ich wszystkie umiejętności funta kłaków nie warte, a poruszanie się po przepisach, też zresztą idiotycznych, metodą znajomości czy agenturalnego wskazania to anachronizm z epoki kamienia łupanego czy migracji plemiennych. Zaś z tym karaniem to władcom radziłbym dać już spokój, nawet dziecko kata wie, że jak się komuś wyrwie rękę to nie można mu potem przyciąć palców szufladą czy drzwiami…
No więc jeszcze raz: dlaczego to wszystko wokół nas się dzieje i dokonywa? Kolejny cytat z tego samego źródła, czyli FYM-a:
„…establishmentowi, który na bazie sojuszu czerwonych z różowymi wypracował sobie formułę państwa i finansów publicznych jako żerowiska, wcale nie zależy na strukturalnym reformowaniu kraju, ponieważ wiązałoby się to z odcięciem od źródeł finansowania dla sitw mniejszego lub większego rozmiaru. Kryzys polskiego państwa ma więc charakter stały i nie pojawił się wtedy, gdy Rysio podzwonił do Zbynia, by go opieprzyć jak bauer polskiego robola, że „za mało robi”…”
Czy w krainie, która wczoraj opisywałem można było urządzić wszystko inaczej? Każdy na to pytanie winien odpowiedzieć sobie sam. Niechaj uwzględni przy tym coś, o czym niedawno jeszcze było głośno: Mazury walczyły o uznanie tej części Polski za światowy cud natury. Jeśli nawet kto dostrzega w tych „zawodach” pewną przesadę – to przecież nie jest ona ani wielka, ani służąca paskudnym intencjom. Zagłębie turystyczne z możliwością zainstalowania w większych ośrodkach współczesnych, nie wadzących naturze zakładów pracy (elektronika, laboratoria badawcze, nie inwazyjny przemysł drzewny czy szkutniczy). Tak dzieje się w innych państwach europejskich, dzieje z powodzeniem. U nas jeśli nawet cokolwiek podobnego gdzieś tam w okolicach jezior było – zostało zmarnowane, zniszczone i wytarte z mapy. Parobasom zabrakło wyobraźni, łapki trzęsły się w oczekiwaniu na wziątki z wyprzedaży, żerowisko przecież kurczyło się, jeśli nie wziął natychmiast to mógł już nie mieć szansy na drugie podejście…
I dodatkowy element: mało kto pamięta, że na Mazurach od lat nie ma rodowitych Mazurów. Wszystko to brać napływowa, autochtonów załatwiono „bez mydła”, ostatniego wysiedlonego opisywałem bodaj w roku 1980. Wszyscy przybysze źli? Absolutnie nie! Niestety do władzy dorwały się śmieci. I jest co jest. A im dalej od szosy, im dalej w terenie – tym mocniej rabusie przekonani są, że nikt nie zauważy, że „jakoś się uda”, nie trzeba będzie za nic odpowiadać.
Wiec chyba nie ma sensu pytać dalej „Dlaczego”…
M.Z.
Fot. mazury cud natury 7.JPG impreza-czarter.pl
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz