O ludziach, ludzkich i diabelskich sprawach - i wszystkim o czym chcę coś powiedzieć. M.Z. to Marek Zarębski. Strona zawiera treści ujęte w formę słowa pisanego. Wszelkie zatem pretensje przyjmuję również TYLKO W TEJ FORMIE!
środa, 15 lutego 2012
KRAINY ZAPOMNIENIA cz. III
Pół roku od ostatniej publikacji mała bombka: Ewaryst stawia hotel, suszarni ma już dość, żadnych dalej ziół, od tej pory sami turyści. No i chce wykupić sąsiada, betonowy klocek, ale z własnym dojściem do jeziora i podziemnym bunkrem przeciwatomowym. Czy mnie nie pokręciło i z tego pokręcenia czy aby nie plotę bzdur? Nie. Bunkier przeciwatomowy jak drut. Byłem w środku to wiem. Manio olewa krowy, owce i co tam jeszcze hodował, też stawia pensjonat. Franio gospodarkę zostawi pewnie dzieciom, ma nad jeziorem stodołę, przerobi ją na dom letniskowy. Co się do cholery dzieje? Skąd kasa, skąd kredyty, skąd materiały budowlane? Czy ja coś w tej całej opowieści przeoczyłem, coś źle obejrzałem?
Nie. Miałem tyle informacji ile mi zechciano sprzedać. Interpretacja: może tu jakaś wada, niedopatrzenie? Nie, wszystko prawidłowo, tyle że w oparciu o szczątkowe dane – więc też szczątkowa. Dobrzy, pracowici ludzie wkręcili mnie w najprostszy sposób: pokazując wroga palcem i używając przeciw niemu jego własnej broni. Gazety, która książąt tamtej epoki broniła teoretycznie do ostatniej kropli atramentu. Nie mogę pisnąć, bo Manio uprzedzał mnie po wielokroć, że będzie drugie dno opowieści, to dno z piątym asem w rękawie. Czy wróg był prawdziwy? Jak najbardziej. Dostał za swoje sprawiedliwie? Nie inaczej. Kto wygrał? Strona skarżąca się do ogólnopolskiej gazety. Czyli wszystko w teoretycznym porządku. Prywatnie wiem jednak, że nadepnięto mi po prostu na ambicję.
Najpierw banki. Nie, nie udzielą żadnej informacji, mowy nie ma! Więc czas tym razem na mojego piątego asa. Mieszka w sąsiedniej wsi, mały pensjonacik, duże zamiłowanie do trunków i dobra pamięć. Kiedyś mnóstwo wspólnych zabaw w jednej ze znanych warszawskich winiarni. Jarek wie wszystko. Kredyty? To ty idioto nie wiesz kto je przydziela chętnym? Żona Ewarysta i moja żona. Aż siadam z wrażenia. „Trochę to rozłożyły w czasie, ale od kiedy załatwiłeś Księcia bez mydła, za dupowatość zesłali go do fabryki margaryny – mają wolną rękę. Nowy władca bojaźliwy i nikogo już z tej okolicy nie tyka. Czemu czujesz się do bani? Masz u nich taki mores, jak nikt w okolicy. Tyle że to wkrótce minie.” Ewaryst właśnie zakontraktował obsługę turystów holenderskich, teraz pieniądze popłyną strugą, a co ważniejsze przez cały rok. A Manio dużą działkę podzielił na trzy części, coś tam sprzedał Niemcom, coś znanemu reżyserowi z Warszawy. „Ludzie się człowieku stabilizują. Bogacą. Miną ze dwa lata i we łbach im się poprzewraca. A ty chciałeś co, czynić sprawiedliwość? Polej Bond, polej bo uśniemy… A przy okazji: nie chcesz kupić od nas działki? Tej obok, tanio policzymy, parę dolarów się przyda.”
Więc opisałem to wszystko jeszcze raz, z każdym znanym mi szczegółem. Nic, cisza. Przestali mnie lubić. Ale to już miałem w nosie.
Potem była Magdalenka, pewna idiotka ogłosiła koniec komuny, Książę wrócił z zesłania do interesu, mniej ideowego, ale pewniejszego. Co z dzielnym milicjantem tak szczodrze częstującym sąsiadów gorzałą na polach? Klasyka: uratowała go ładna córka. Wyszła za mąż za któregoś z licznych synów Ewarysta. Prawie jak historia Romea i Julii – ale z happy endem. Nie ma też nienawiści rodowej. Instynkt podpowiedział ludziom, że korzystniej jest się łączyć, niż naparzać. To znaczy: naparzanie zostało, teatralne i z maczugami ze styropianu. Kiedy zimą nadjeżdża leśną dróżką autokar z holenderskimi czy niemieckimi turystami. Poprzebierani w lipne skóry i zmierzwione peruki miejscowi niby-zbóje napadają na skład wycieczki. Ile euro od napadniętego łba? Nikt nie wie, tajemnica handlowa. Ale najwyraźniej opłaca się. No i są w terenie miejsca pracy…
Czego się wtedy, przy tamtej sprawie nauczyłem? Dwóch podstawowych rzeczy: gdy na stole zbyt wiele dokumentów, dowodów i w ogóle kwitów nie patrz na to co jest. Szukaj tego, czego nie ma. I wierz swojemu instynktowi. Za dużo gadający nie mają nic do powiedzenia.
I druga rzecz: na Mazurach nie ma wyłącznie skrzywdzonych sierot. Są tylko interesy. Nie ma co się dziwić: to trudna kraina i byle kto tu nie przetrwa.
Komuna do końca roku 1989 uwłaszczała się powoli, ale skutecznie. Opisany wyżej manewr pozornie nie udał im się. Czy naprawdę i do końca? Wkrótce potem ukazała się tak zwana ustawa Wilczka. Co nie jest zakazane – jest dozwolone. Dla komuchów rzecz jasna. Powalczyli trochę o obsadzenie komisji kredytowych w bankach, wygrali i mogli już wszystko. Dyżurne pieniądze czekały zawsze. Można było inwestować, ale można też było wykupywać - wystarczyło złapać frajera, który inwestycję już nieźle podgonił i zrobić go w konia jakimś durnym, a świeżo pojawiającym się przepisem. To był patent świetnie działający co najmniej przez następne dziesięć lat. W 2007 roku ponowna informacja o sprzedaży „zakazanych” terenów obok Piszu. Tylko w jakiejś witrynie internetowej. Żadnego potwierdzenia, ponowne dementi władz powiatowych. Ale to znaczy jedno: kogoś swędzi. Jednego by sprzedać, drugiego by kupić. Prędzej czy później dogadają się. Z tego co wiem o Mazury stoczono wojnę, mniej może krwawą, niż ostatnia światowa, ale znacznie bardziej brzemienną w skutki. Pojawiły się nowe formy „dialogu” z miejscowymi. Często stosowali je działający na tym terenie wójtowie i burmistrzowie. Tak stało się we wsi Jarka, gdzie ktoś miał ochotę na teren miejscowej szkoły, nieszczęśliwie przylegającej bezpośrednio do jeziora. Zwołano sesję rady miasta i gminy, nie pozwolono dotrzeć tym, którzy sprzedaży szkoły nie chcieli i wio, szkoły już nie ma. Burmistrz – była pani prokurator miała niezłą wprawę w organizowaniu takich zabaw… I socjotechnikę jak się patrzy: kiedy wreszcie wyznaczyła termin wizyty zaczęła od niewinnego pytania. „Czy mogę zjeść przy panu moje śniadanie, ja zawsze o tej porze jadam…” Jedz, niewiasto, jedz, najwyżej nagra się i mlaskanie…
Spryciarze, z którymi miałem do czynienia niewiele już znaczą. Ale nie, niczego im nie zabrano, tu skaleczeń nie było. Po prostu trzepią te swoje milioniki, skrzętnie notując od kogo pieniądze za usługę godzi się wziąć, a od kogo nie wolno pod żadnym pozorem. Ewaryst ze swoim królestwem: promocja najnowszego produktu znanej marki samochodowej, tak, proszę bardzo. Lekarze ginekolodzy też, to czysta i szybka kasa. Gołodupiec w samochodzie średniej klasy: dycha za sam wjazd na teren posiadłości. Dycha za to, by się dowiedzieć czy w ogóle są jakieś wolne miejsca na przykład do biwakowania… Manio wpadł jak śliwka w kompot – jego sąsiad, ten, któremu sprzedał część swojej działki, okazał się cwaniakiem znacznie większego formatu. I nie pomagają żadne procesy, nie ma już gazet, które wysłały by swojego pismaka do obrony pojedynka. W kolejce dziobania Manio spadł o kilkaset pozycji, już się nie liczy nawet na miejscowym firmamencie. O Franiu słuch niemal zaginął – ale z tego co wiem działa w najlepsze, ma swoich stałych klientów. A że nie jest specjalnie pazerny – to i na podstawowe życie wystarcza.
M.Z.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz