piątek, 17 lutego 2012

Sposoby rozmawiania


We wszystkich niżej, czyli w poprzednich dniach zamieszczonych tekstach aż prosi się o zadanie pytania: a czemu do jasnej cholery wy, ludzie niezadowoleni i rozgoryczeni nie potraficie się ze sobą porozumieć, ruszyć ławą i zmieść te wszystkie śmieci jednym ruchem? Otóż moim zdaniem dzieje się tak z wielu powodów. Podstawowy ten, że projekt manipulacji społeczeństwem to twór wcale nie prosty, przeciwnie, skomplikowany i rozgrywany na maksymalnie wielu płaszczyznach.

Podstawowa zabawa z niezadowolonymi polega na tym, że przede wszystkim dzieli się ich. Następnie wprowadza do wnętrza grup albo pożytecznych idiotów (ci będą ad mortem defecatum rozważali różnicę pomiędzy samorządem niemieckim, a francuskim – bez żadnego przełożenia na realia polskie), albo wręcz sprytnie zamaskowanych agentów. Następnie tworzy się jakąś dużą płaszczyznę, na której bez cenzury mają się znaleźć wszystkie możliwe opinie na temat będący powodem niezadowolenia. Oczywiście znajdują się tylko określone. Dobrze dalej gdy tematów dużo – już to tylko prowadzi do osłabienia ostrza każdego. W dokładnie sterowanej masie najsłuszniejsza nawet i najtrafniej sformułowana opinia grzęźnie, potem ginie w powodzi wrzutek medialnych o niczym. Albo o dowolnie wybranej dupereli – bez znaczenia dla głównego nurtu rozważań.

Tłumaczyłem to kiedyś bardziej obrazowo. Zamknijcie oczy i wyobraźcie sobie: spora sala, mnóstwo krzeseł, stół prezydialny i zgoda kilkudziesięciu zgromadzonych na omówienie kantowskiego „niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie”. Trzeba amatorów? Ano trzeba – ale załóżmy, że znaleźli się tacy, chcą wysłuchać zaproszonego gościa, a potem pogadać. Gość zaczyna – i w tym momencie pod oknem rozpoczyna pracę spalinowa piła łańcuchowa. Dozorca ścina uschłe drzewo. Nie ma wprawy, męczy się jak diabli, jazgot niesamowity, piła gaśnie i startuje od nowa, mówcy nie słychać ni w ząb. Teoretycznie gospodarz spotkania powinien wyjść, dać w mordę intruzowi i skutecznie uniemożliwić mu dalsze hałasowanie. Ale nie, ale dzieje się coś zdumiewającego. Poważni ludzie, podobno miłośnicy problemów filozoficznych zaczynają pomiędzy sobą rozmowy kompletnie nie na temat. A może by mu tak poradzić piłę innej marki, są przecież cichsze? Pal sześć marka – skąd ten obrzydliwiec zadłużony po uszy i nie płacący podatków w ogóle wziął specjalistyczny sprzęt? A pamiętacie jego kłótnię ze szwagierką w zeszłym roku? Nie, nie miał racji, dobrze że się skończyło pokojowo. Bo to wiecie, z pijakiem nigdy nic nie wiadomo… Panie przewodniczący, proszę nas nie uciszać, nie ma już cenzury i każdy ma prawo do wyrażenia własnego zdania!…

Tak wygląda większość polskich rozmów o rzeczach i sprawach podobno poważnych. Medialny czy jakikolwiek inny jazgot staje się tym, co Tyrmand w „Dzienniku 1954” określa mianem komunistycznego Golema – niesposób go przekrzyczeć, nie ma szansy na podanie dowolnie prawdziwego argumentu, świństwo oblepia nas zewsząd i po krótkim czasie przedmiot sporu, rozmowy, wspólnych ustaleń zaczyna ginąć. Organizator podobnego spektaklu zaczyna natomiast zapisywać w dzienniku: podjęliśmy temat wyjątkowo trudny, frekwencja dopisała, a temperatura dyskusji na spotkaniu osiągnęła wyjątkowo wysoki poziom… Znowu sukces!

Zgadza się, właśnie zacząłem atakować tych większych. Płaszczyzny medialne, portale, które powstały z górnolotnym hasłem przewodnim – po czym już następnego dnia z chichotem hasło schowały do piwnicy (czy gdzie tam) i ogłosiły, że porozumienie jest oczywiście trudne, ale oni podjęli ten zbożny trud w przekonaniu, że tym razem się uda. A kto by nie chciał w spotkaniu wziąć udziału niechaj pamięta, że milczenie to niebyt, zaś pisarska sława może pochodzić wyłącznie z faktu publikowania u nich i tylko u nich. Otrzesz się blogerze o wielkich… Wyrobisz sobie nazwisko… Zapewnimy ci czytelność na nieosiągalnym gdzie indziej poziomie… Nawet pozwolimy wam zorganizować się w rodzaj samorządu. Nieważne co ustalicie – ważne, że i tak niczego nie zrealizujecie, ponieważ wyznaczony Wysoki Funkcjonariusz w momencie krytycznym zapyta was: skoro zysków na razie nie ma to może zechcecie wziąć udział choć w podziale kosztów? Co, mordki zamknięte? Nie ma chętnych? No to do roboty dziatki, do zapieprzania, rośnie nam konkurencja i moja chwała blednie! A wasz samorząd to wiecie gdzie ja mam…

Ta maszyna jest niemal wzorem perpetuum mobile – blogerzy napędzając ręcznie małe elektrownie swych pomysłów i dobrej formy (nie zawsze – ale w większości wypadków) nie mają już czasu na żadną inną działalność. A jeśli temat spodoba się komuś i pod wpisem rozgorzeje dyskusja – to odpowiadanie na manipulacje komentatorów zajmuje nawet i całą noc. O północy i tak nikt już tego nie czyta. Następnego dnia klient czuje się jak świeżo wyżęta ściereczka. Nie będzie konspirował co najmniej przez kolejną dobę. A kiedy się wreszcie ocknie z amoku zobaczy tylko jedną możliwość dalszego medialnego istnienia. Napisze kolejny tekst. I proces zacznie się od nowa.

W takiej tylko małej gminie Ruciane Nida istnieją dzisiaj TRZY portale internetowe zajmujące się sprawami gminy. Pierwszy wystartował portal prowadzony przez znaną od lat lewaczkę. Podobno „nie do kupienia” – ale kto by tam przejmował się takimi deklaracjami… Miał być profesjonalny – jest nędzny. Dwa pozostałe portale również zapraszają chętnych na swoje łamy. Organizują sesje dyskusyjne o tym czy tamtym. I jak w opisie wyżej: natychmiast pod oknami zaczyna się hałaśliwa, spalinowa wycinka drzew. A publika cieszy się – bo co tam władza, jakaś zawsze musi być, byle nie gorsza od poprzedniej. Natomiast Halinka i jej kręgosłup, o, to jest sprawa! I lekarzówka! I jazdy po pijaku! I ten wredny właściciel konkurencyjnej strony!

Jeszcze więksi też harcują aż miło. Nowy Ekran właśnie uruchamia swą papierową wersję. Blogerzy będą w niej pisać za darmo! A jak – dla mołojeckiej sławy! Chyba tylko trzech komentatorów coś tam zapiszczało w proteście. Natychmiast zostali uciszeni. Wzór uciszania opisałem parę akapitów wyżej. „Chcesz mieć zyski – weź i koszta…” Co mnie osobiście przypomina stare wezwanie ze stanu wojennego: chcesz się napić, dawaj zwijać miedzianą rurkę i gotować zacier! Lubisz piwo? Kup se browar!

M.Z.

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

no i co zrobic bo to juz trwa od 1980r?

M.Z. pisze...

Oj, niewiele możemy ale zawsze coś tam... Możemy o tym mówić, nazywać potwory dowolnie wybranymi imionami, możemy wreszcie nie brać w tej hecy udziału. Albo brać - ale z aptekarską dokładnością, mało, wtedy gdy taka nasza wola. A propos: to wcale nie trwa od 1980 roku, to zaczęło się wcześniej i przyszło dokładnie tego samego dnia co i ruskie karabiny na sznurkach. W końcu przywoływany w tekście Tyrmand ten akurat fragment zawarł w "Dziennikach 1954". Było już wtedy...

M.Z. pisze...

Jako PS: co stało się Anonimku, że zainteresowałeś się (zainteresowałaś?) tekstem sprzed tylu miesięcy?