poniedziałek, 27 lutego 2012

Do matury to chęć szczera?


Zbliża się czas matur, może nie za szybko, za to skutecznie. W sieci i tuż obok niej poczynają krążyć informacje typu „Uczelnie Warszawskie - poradnik studencki dla maturzystów”. Zrobione zgrabnie lub mniej zgrabnie, mniejsza – najpierw i tak ową maturę zdać trzeba, reszta potem.

Dzieci moich znajomych, wiek maturalny rzecz jasna, wracają ze szkół i na tradycyjne pytanie "No i jak?" nie potrafią odpowiedzieć zupełnie nic. NIC. Przysłuchiwałem się szczególnie komentarzom dotyczącym języka polskiego, takie mam polonistyczne wykształcenie, to mnie interesuje bardziej, niż na przykład matematyka czy biologia. I brakom młodzieńczych komentarzy nie dziwię się wcale z kilku powodów. Po pierwsze wiem co według ministerialnej instrukcji winno znajdować się w pracy maturalnej z polskiego. Tu od razu wyjaśnię, że nie ma takiego sposobu, by znalazło się tam wszystko, co półgłówki ministerialne wskazują - innymi słowy każdy, dokładnie każdy, maturę z języka polskiego może uwalić koncertowo. Choćby z przyczyny konieczności zawarcia w pracy określonych sformułowań, uważam je za odmóżdżające, oduczające myślenia i zmuszające do "wystrzeliwania" w każdych okolicznościach przyrody nie własnego zdania, ale odgórnie przygotowanej papki.

Po drugie ministerialni satrapowie zadekretowali nawet takie detale maturalnego wypracowania, jak ilość słów. Jeśli ktoś nie umie lać wody, większość ludzi tego już nie potrafi, to potyka się na tym detalu - praca takowa w ogóle nie podlega ocenie jako zbyt krótka. Stanisław Michalkiewicz w jednym ze swych swym felietonów napisał o tym kilka lat temu tak:

"... Najjaskrawszym dowodem głupoty twórców nowej matury jest wyznaczenie minimum słów, jakie musi zawierać wypracowanie, by w ogóle podlegało ocenie. Karol Olgierd Borchardt wspomina, jak jego nauczyciel z wileńskiego gimnazjum Ludwik Stolarzewicz postawił mu ocenę bardzo dobrą za wypracowanie poświęcone "Dziadom” Adama Mickiewicza, składające się z s i e d m i u słów: „Z mego wielkiego bólu – moja mała piosenka”. Czy jakiś PT kretyn z ministerstwa edukacji potrafiłby tak skomentować „Dziady”? Jasne, że nie, bo gdyby potrafił, nie musiałby starać się o posadę w ministerstwie..."

Pięknie, prawda? Tymczasem produkcja współcześnie homogenizowanych, sterylnie czystych od prywatnych myśli wykształciuchów trwa w najlepsze. Od małego wpajane jest w nich przekonanie, iż poglądy, opinie i w ogóle własne zdanie mieć jeszcze można, ale już wykładać publicznie się nie opłaci - można wszak uwalić maturę, nie mówiąc o studiach czy późniejszym zatrudnieniu. Jest parę osób w tym kraju, które uważają, że właśnie trwa produkcja współczesnych niewolników, zaczęto oczywiście odmiennie, niż w starożytnym Rzymie, niewoląc pierw nie ciała, lecz umysły. Jeśli jednak zgodzimy się, że każda cielesna funkcja rodzi się, a później jest kontrolowana przez głowę - na jedno wychodzi. Co dość dokładnie koresponduje z pamiętnikami niejakiego Casanowy, który pisał wprost, że aby uwieść damę należy jej wprzódy zawrócić w głowie, tam bowiem siedlisko myśli dla jednych sprośnych, dla innych upojnych. Czy ministerium edukacyjne i jego urzędnicy takie właśnie mają prostackie myśli i zamiary? Nie wiadomo. W każdym razie maturzyści już wkrótce je przećwiczą.

M.Z.
Fot. matura.mildi.com.pl

Brak komentarzy: