czwartek, 29 grudnia 2011

Samochód weterynarza


Dzisiaj tekst, który napisałem już tak dawno, że zapomniałem o nim. Ale opowiadając o pewnym obiekcie nie mogłem nie wspomnieć, że stał się i moim zainteresowaniem... Więc przywołuję.

W marcu i kwietniu 1944 r. Anglia szykowała się do inwazji na Kontynent. Na teren Zjednoczonego Królestwa przybywały jednostki wojskowe z całego świata, od USA i Kanady, po Nową Zelandię i Australię. Problem w którym miejscu inwazja się zacznie spędzał sen z powiek dowódcom wojskowym. A kiedy wreszcie doszło do ostatecznych ustaleń – miejsce ataku stało się najpilniej strzeżoną tajemnicą wojskową.

Niemiecka powietrzna flota inwazyjna dostała już mocno w skórę, straciła wigor i nazwę, nad Bremę, Hamburg i Hanower nadlatywały setki ogromnych bombowców sprzymierzonych w asyście nieprzebranego mrowia myśliwców osłony. Kombinacja silnika Rolls Royce’a i amerykańskiego płatowca dała w efekcie jeden z najlepszych myśliwców II wojny światowej: Mustanga. Ten drapieżnik nie miał już kłopotów z pokonywaniem wielkich dystansów, pilnował bombowce od startu do lądowania. I robił co mógł, by tych lądowań było jak najwięcej…

Na angielskiej ziemi nadal oszczędzano benzynę, obowiązywały kartki i limity dla wszelkich samochodów poza wojskowymi. Ale i ruch wojskowy limitowano ściśle, w powietrzu czyhały przecież samoloty wyposażone w aparaturę zdjęciową wysokiej jakości. Nie były to już powolne, latające w grupach przerobione bombowce. Najczęściej rolę szpiegów fotograficznych odgrywały Focke Wulfy 190. Teoretycznie maszyny myśliwsko-szturmowe, w istocie wielozadaniowe kombajny śmierci. Aparatura optyczna zajmowała miejsce karabinów maszynowych, w skrzydłach pozostawały dwa potężne lotnicze działka 20 mm. Zakładano, że nawet jeśli niczego tajnego nie uda się sfotografować, to zawsze pozostaną do ostrzelania inne obiekty. Mający wieczne kłopoty z przegrzewającym się silnikiem BMW samolot poruszał się na minimalnej wysokości, często poniżej zasięgu radarów, mógł latać niezbyt szybko i robił wszystko, by nie uczestniczyć w forsownych walkach, gdzie Mustangi i najnowsze wersje Spitfire’ów łatwo były w stanie ograć intruza. Jego przewaga polegała na niespodziewanym pojawieniu się, pstryknięciu fotki czy oddaniu serii do wybranego celu – i jak najszybszej ucieczce.

Armia szykująca się do kontynentalnej inwazji potrzebowała aprowizacji. W znakomitej większości zaopatrzenie dowożono zza oceanu, ale nikt nie gardził i angielskimi krowami czy owcami. Weterynarze znów stali się pierwszą linią frontu. A że praca to głównie w terenie - z szop i garaży wyprowadzono nieużywane od dawna Fordy, Austiny, Rolls-Royce’y czy nawet wytworne Isotty-Fraschini. Władze wojskowe w tej nadzwyczajnej sytuacji zezwoliły na ich ograniczone poruszanie się. Zawsze wtedy, gdy będzie to konieczne! A kiedy nie jest?

Pewnego dnia wiejski weterynarz z okolic Exeter na południowym zachodzie Anglii dostał telefoniczne wezwanie do stada owiec, które zdaniem właściciela przestały jeść i coś było z nimi nie tak. Spakował torbę z narzędziami i zły jak osa, przydziałowa benzyna właśnie kończyła się w baku, wyciągnął z szopy swego Austina 12, model Ascot Saloon z roku 1936. Nawet w 1944 roku czterodrzwiowy sedanik prezentował się wspaniale, lakier w kolorze kości słoniowej nie zblakł jak u sąsiadów, a silnik pracował wspaniale szumiąc sześcioma cylindrami. Do przejechania było kilkanaście mil, ale pogoda zapowiadała się nienajgorsza, deszczowe chmury odeszły gdzieś nad ocean.

Reszta opowieści o tej podróży pochodzi od świadków, którzy oczekiwali niecierpliwie pana doktora. Mówią, że Austin powoli wspinał się na ostatnie wzgórze przed owczą farmą, kiedy zza jego szczytu wyleciał tęponosy Focke Wulf. Wiatr wiejący w kierunku nadlatującego samolotu skutecznie tłumił odgłos pracy jego silnika. Pilot niemiecki zawahał się, nie mógł najwidoczniej uwierzyć w tak wielkie swoje szczęście, zsunął nieco na prawe skrzydło, wyrównał i oddał z lewego boku Austina dwie krótkie serie z działek pokładowych. Kość słoniowa na tle ciemnej zieleni, idealny cel… Trafiły tylko trzy pociski. Pierwszy przebił na wylot blok silnika. Drugi trafił nieszczęsnego weterynarza dokładnie tam, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę. A trzeci zdziałał już niewiele, przebił tylną podłużnicę autka i zarył się gdzieś w ziemi.

Z odtworzonej historii auta wynika, że nieszczęsny właściciel pochowany został na miejscowym cmentarzu. A jego unieruchomiony pojazd rodzina sprzedała właścicielowi owczarni. Próba naprawy silnika nie powiodła się, energia pocisku z działka zdemolowała motor nieodwracalnie, nie było gdzie kupić oryginału. Stał zapomniany ponad pięćdziesiąt lat, ktoś go tylko od czasu do czasu miłosiernie przemył i napastował karoserię. Około roku 2000 znaleziono doń inny motor, słabszy i czterocylindrowy, z tym napędem samochodzik nie chciał jeździć jak za młodzieńczych lat. Rdza w przestrzelonej podłużnicy spowodowała odłamanie mocowania resorów. I właśnie zabierała się za błotniki.

Około roku 2005 w sieci pokazało się ogłoszenie: „cudowny zabytek z dramatyczną historią tanio sprzedam”. Zareagował tylko jeden kolekcjoner. Targował się zajadle, po czym zażyczył sobie solidne spakowanie całości i delikatną przesyłkę do… Warszawy.

Dzisiaj mój przyjaciel Krzysio, specjalista od zleconych rzeczy niemożliwych i cudownych, klnie brzydko nad perfidią angielskich konstruktorów. „Popatrz – co za cholera ich podkusiła, by w jednym błotniku poprowadzić trzy łuki gięcia blachy. Ruda zżarła swoje i trzeba wszystko odtwarzać. Więc mówisz, że to ofiara Focke Wulfa?”.

Tak, angielski maluch z trochę już zapomnianej firmy Austin spotkał się pewnego wojennego dnia z produktem firmy, która działa do dzisiaj w najlepsze – BMW. To znaczy – silnik FW pochodził z BMW. Dzisiaj Anglicy chętnie kupują te auta, uważają je za bezwzględnie silne i szybkie. Starsze modele nadal przegrzewają się latem, tradycyjnie układ chłodzenia musi być sprawdzany i wyjątkowo starannie konserwowany. O Austinach niewiele w tej materii wiadomo. Firma zmieniła nazwę na Rover, wdała się w krótki romans z japońską Hondą, wreszcie jej prawa przeszły w ręce Chińczyków. Ale pewien motoryzacyjny komentator BBC wyraził się kiedyś, że w razie draki jego rodacy wymyślą coś, co Niemców zadziwi. Choćby to miała być suszarka do włosów doczepiona do motocyklowego silnika i podnosząca jego moc dziesięciokrotnie…

M.Z.

Brak komentarzy: