środa, 28 grudnia 2011

…i już po!


Od razu: to nie ma nic wspólnego z platformersami! Nawet po świętach nie wymieniam tej nazwy… bo się wstydzę. Po prostu i zwyczajnie – wstydzę.

Teraz o dniach minionych. Najpierw nie dopisała pogoda. Nie powinna być bezczelnie wiosenna, albo jak drugiego dnia Świąt jesienno-szarugowa. Tyle że z tym nic się zrobić nie da. Przeżyliśmy. I pewnie czekamy na Sylwestra, nadzieje te same czyli zimowe, jakie będzie wykonanie czas pokaże.


Moi bliźni i goście dokładnie tacy, jacy byli cały rok. To znaczy: wielu nie podobało się co napisałem o papierowym wydaniu Nowego Ekranu. Twierdzą, że blokuję wspaniałą inicjatywę. Odpowiadam od razu: a niby w jaki sposób wyrażając opinię blokuję? Bo „wyrażać opinię” i „blokować” to zdaje się dwa różne pojęcia i dwie różne czynności, czyż nie tak? Dobra, zostawmy, są ważniejsze rzeczy. Pierwsza z nich to prognozowanie co może się stać po ruszeniu projektu. Może stać się na przykład to, że projekt odniesie sukces. I wtedy spełni się sens szalonego przedsiębiorcy: ludzie będą darmowo pracować na jego chwałę. Tak, kochani – DARMOWO, nikt przecież ani słowem nie zająknął się o płatnościach za nadsyłane teksty. Wzamian obiecano blogerom „docieranie do szerszego spectrum odbiorców”. Albo jakoś tak, w każdym razie sens obietnicy oddaję wiernie. I co? Kowalski czy Wiśniewski będzie pisał, dobrze albo jeszcze lepiej – ale miód będzie spijał własnymi ustami jego przedstawiciel? Właściciel wydawnictwa.. Skądś ja to już znam. Autor obejdzie się smakiem i świadomością, że czyta go mnóstwo osób. Czy to dobra waluta? Dla niektórych frustratów pewnie tak, wystarczająca. Inni rychło zauważą, że płatności tymi pieniędzmi nie da się uregulować żadnych. Będzie więc nerwowo.

Wariant przeciwny: wydawnictwo okazuje się klapą. Właściciele jak to zwykle oni - ubolewają, że się zawiedli, że stale dokładają do interesu i w ogóle to tak dalej być nie może. Oczywiście nie będą dokładać wiecznie. Albo znów poproszą blogerów o kolejną składkę na „wolne słowo” – albo dadzą sobie spokój i zawieszą wydawanie papierowej gazety. Szast-prast, było i nie ma. Ktoś się pośmieje, kto inny powie, że właściwie to wszystko było do przewidzenia. Nie dowiemy się jak było naprawdę.

Jedno jest pewne jak śmierć: w obu przypadkach zostanie grupa rozgoryczonych, zawiedzionych i z poczuciem, że ktoś ich zrobił w konia. Na pewno też pozostanie grupa, która w końcowych sekwencjach każdego filmu fabularnego wymieniana jest pod tajemniczym szyldem „za udział wzięli…”.

Kolejny wariant: nikt nie czeka na dokładne badanie czy papierowe wydanie przyniosło sukces czy nie przyniosło. Trochę ulepsza się statystyki i kwity, to naprawdę nieskomplikowana praca, idzie następnie do banku i pod zastaw „znakomicie działającego dot.com-u i realnie istniejącej gazety” bierze spory kredyt. Nie wierzycie? Przecież to już się w Ameryce zdarzyło na początku tego stulecia. Co sprytniejsi zainwestowali właściwie. Inni wszystko sprzedali na pniu naiwniejszym od siebie Faktem jest i to, że bańka dot.comów pękła z głośnym hukiem. Więc logicznie rzecz biorąc musieli być i stratni…

A ja oponentom mogę powiedzieć jedno: co będę chciał pisać – napiszę. To nie jest czarnowidztwo. To raczej doświadczenie. Tak, wiem, są tacy, którzy doświadczenia po prostu się boją. Wtedy siadają do klawiatury i piszą: młodego, bez nałogów, chętnego do pracy natychmiast przyjmę na staż…

Bezpłatny staż rzecz jasna...

M.Z.

Fot. humor.sadurski.com

Brak komentarzy: