środa, 16 marca 2011

Z pamiętnika zesłańca

W obu przypadkach instrukcja dojazdu liczyła bite dwie kartki maszynopisu. Wysoki maszt, w lewo za krzaczkiem, długo prosto, druga w prawo, ale ta leśna, omiń duży dół i kałużę, nie wjeżdżaj, bo głęboka, zatrąb trzy razy. Raz za Piasecznem, drugi raz za Serockiem. Na miejscu ładne domki, takie ze stylem, spory ogród-plac, leśny, albo całkiem płaski. I oczywiście garaże. Jak ci się tu żyje? Wspaniale, wspaniale, cudownie, to inne życie, zobacz jak tu się oddycha! A jak dojeżdżasz do pracy w mieście? No wiesz, jest trochę kłopotu z tym podróżowaniem, ale łatwo nauczyłem się wstawać przed szóstą i szybko golić… Ejże, bracie, przecież nie musisz na ósmą! Nie, jasne, że nie, zaczynam o dziewiątej, ale wiesz, to wszystko zależy od korków, czasem spóźniam się paskudnie, bywa, że i o godzinę…

Niedawno rozmawialiśmy o syfie w Warszawie. Długa rozmowa, może nawet niepotrzebna, syf jaki jest każdy widzi i grzmi – z czego rzecz jasna nic nie wynika. Był, jest i będzie. Podobno nie można inaczej. Mnóstwo osób chce się wyprowadzić. Może gdzieś na obrzeża miasta, może jeszcze dalej. Zieleń, spokój, miejsce do spacerów, w nocy cisza. Podoba mi się wizja Raju. Też chciałbym. Ale jak to się mówi: grzechy nie puszczają. Jak zmienić dobrą pracę w centrum na dobrą poza centrum? Jak to wszystko skalkulować, żeby i dzieci do przedszkoli czy szkół, rodzice do swoich intratnych zajęć? Wizja idealna: wie pan, pracował pan dla tej centralnej firmy, ale oni u nas mają swój oddział, proponujemy przeniesienia, nic pan nie straci… No to hulaj dusza piekła nie ma! Niestety – w ofertach głucha cisza. Zaczynamy liczyć przeprowadzkę, ale z dojazdami do poprzedniego miejsca pracy. Moje auto, auto dla rodziny, znaczy się już dwa. Dwa ubezpieczenia, dwa razy paliwo. I trasa. W korkach, więc powolna, innego dojazdu brak. A drogi jakie są każdy widzi.

Specjaliści i ekolodzy zamiast dobrych dróg polecają rowery. Bo rowery są, a dobrych dróg nie ma. Oczywista oczywistość. Jak facet w garniturze ma dojechać rowerem z Serocka albo Zalesia do centrum, nie daj Boże na przeciwległy koniec miasta? Wstając o trzeciej nad ranem? Można, kto bogatemu zabroni. Nogawka spięta nad wytwornym butem, szalik na łeb i dalej jazda. Za rok będzie klient zdrowy jak rydz. A może nie? Może przeziębi się? Może trafi go, lekko, tylko wystającym światłem obrysowym, jakiś TIR? Likwidują tablice z tzw. czarnymi punktami, ale na razie jeszcze można przeczytać: siedmiu pieszych, dwunastu rowerzystów. No i jest wspaniale!

No dobrze, ale podobno taka na przykład Ameryka działa na tej zasadzie, że gdy masz pracę w Chicago, to przeprowadzasz się Nowego Jorku do Chicago. A nawet dalej, choćby to było cztery tysiące kilometrów. Albo do jakiej mniejszej dziury. Bez znaczenie, i tu można żyć i tam. W Polsce niestety tak się nie da. Nie ma tej opcji – i nikt nie wie dlaczego. Przyzwyczajenie? Sentyment? Korzenie? A może wszystko na raz plus strata finansowa na etacie i większe obciążenie budżetu miesięcznego…

Więc rosną nam suburbia. Tym różne od zachodnich, że bez szans na normalny dojazd do centrum. Tak, Bufetowa obiecała poprawić komunikację z Białołęką. Ale właśnie odwołała obietnice. Kasa potrzebna gdzie indziej. Nie mamy pana płaszcza – i co nam pan zrobi? Za kilka dni ukażą się pewnie nowe ogłoszenia: „Rajski Ogród, cena metra kwadratowego okazyjnie obniżona, bierzcie, bo się rozmyślimy!” Ale o dojazdach nie będzie ni słowa. I o tym, że pomiędzy Rajem i ziemią może być czyściec, albo i piekiełko – też milczenie.

M.Z.

3 komentarze:

molier pisze...

Castillon,

świetny tytuł! i jaki adekwatny.

Wiem coś o tym!

Ćwiczyłam takie życie wiele lat - właśnie z Białołęki. Jest to droga przez mękę. Inne rzecz, że oprócz ścisłego Śródmiescia wszędzie są korki. Ale pokonać w korkach 4-5kilometrów, to nie to samo, co 20 i więcej, tym bardziej, że taki korek zaczynał sie już od progu domu.
A swego czasu Białołęke wybieraliśmy do zamieszkania, bo był najlepszy dojazd. Teraz szanse wszystkim sie wyrównały. Znikąd nie można dojechać. W tym swoim komentarzu pominęłam oczywiście wszystkie koszty tej fanaberii.
Pozdrawiam serdecznie

M.Z. pisze...

Na początku lat 90-tych postanowiłem i ja zażyć trochę Zachodu, pojechałem do Belgii. A propos: generalnie jestem zwolennikiem zdania, że najpierw należy poznać najbliższe okolice, Malediwy potem. No więc w tej "najbliższej okolicy" jako czasowy mieszkaniec Antwerpii chciałem zarejestrować samochód. A Belgiszony urządzili to tak sprytnie, że miejsce rejestracji tylko w Brukseli. Czyli kilkadziesiąt kilometrów na południe. O czternastej w Warszawie to koniec planu. A tam wylatuje się na autostradę i bardzo szybko jest na miejscu. Kolejka do okienka? Jest, a jakże. Tylko ich kolejki chodzą jakoś szybciej. O szesnastej było po sprawie. Po powrocie do Polski słyszę Bolka: łobuzów puszczę w skarpetkach, autostrady pobuduję! No to czekam. Do dzisiaj. Obwodnicy stolicy dranie nie mogą wybudować! A czas leci. I co mi z tego, że być może moje dzieci przed pięćdziesiątką pojadą do Grójca szerszym traktem?
Pozdrawiam!

Juliusz Wnorowski pisze...

Jak działa ameryka wiem na podstawie doświadczeń rodziny.

Różnica w mobilności jest taka - gdy tutaj właścicielowi małej firmy podprowadzą samochód z towarem, to bankrutuje i przez lata nie może się odkuć. (nie, nie handlował brylantami). Gdy w Stanach mojemu krewnemy zginął wóz wraz z całym sprzętem (zaczynał w kiepskiej dzielnicy), to w miesiąc zarobił na następną furgonetkę i komplet nowych sprzęt.

o drogach nie ma, co mówić. Może o mieszkaniach, bo mobilność mobilnością a przystanąć i ogolić się gdzieś trzeba, i o pieniądzach.

Mój brat ostatecznie się znudził postępami w modernizacji naszej Ojczyzny, oraz sukcesywnie wprowadzanymi ułatwieniami wszystkiego i wszystkim. Wsiadł w pociąg na Wschodniej, wysiadł w Berlinie, wynajął mieszkanie, zarejestrował firmę, przy czym niemieckiego dopiero się uczy. I nadal nie może wyjść z szoku, że tam jak Klient mówi, że płaci, to płaci.

Korzenie, tradycja i inne takie to sprawa istotna, ale niekoniecznie najważniejsza, jeśli idzie o mobilność.

Serdecznie.