środa, 23 marca 2011

WSTYD KLARYSSY

Czasem zajmuję się opisywaniem różnych motoryzacyjnych dzilawągów (dzilawąg brzmi ładniej niż dziwoląg...). Mają w sobie wiele uroku, mają ciekawe historie, to nic, że niektóre lekko zmyślone. Może tak i nie było - ale przecież być mogło. Posłuchajcie.



To było na początku lat 70-tych, mówią że w maju, ale miesiąc nie ma tu zbyt wielkiego znaczenia. Było już na tyle ciepło, że kierowcy poruszający się pomiędzy Saint Tropez a Marsylią otwierali wszystkie szyby swych samochodów i zastanawiali się jak też przyjdzie im wytrzymać konieczne podróże w pełni nadchodzącego właśnie sezonu turystycznego na Lazurowym Wybrzeżu. Droga najbliżej morza nie należała do najszerszych – za to jej pełna zakrętów konfiguracja i widoki ze szczytów wzniesień nagradzały wszelkie niedogodności komunikacyjne. Piekarz Marcel, wiozący swój codzienny ładunek do klasztoru kamedułek w La Seyne sur Mer tego akurat dnia miał nienajlepszy humor. Interes w niewielkim Hyeres kręcił się podle, przyjezdni woleli kupować wszystko w rosnących jak na drożdżach wielkich sklepach, a silnik jego Citroena o kształcie przewróconej budki telefonicznej i mordzie wściekłego mopsa właśnie dożywał swoich dni. A tu masz, diabli nadali jeszcze jakiegoś szaleńca, który prosto z dróżki do klasztoru trąbiąc ile wlezie rwał ostro w dół. Szaleniec? Nie, to przecież auto klasztorne, niebieski niewielki Daf 55, zwykle prowadzony przez siostrę Klaryssę. Co też jej się stało, że tak się spieszy?

Kamedułki tego właśnie Dafa 55 kupiły dla prostoty prowadzenia i niewielkich rozmiarów, ułatwiających poruszanie się po tutejszych drogach. Miał prawdziwy, francuski silnik od Renault, każdy kowal z okolicy potrafił go naprawić w razie potrzeby i kosztował niewiele. A co najważniejsze – nie wymagał myślenia o doborze odpowiedniego biegu. Rano osoba zasiadająca za kierownica przesuwała dźwignię miedzy fotelikami w jedną z trzech pozycji „do przodu – luz – do tyłu” i skupiała się już tylko na utrzymaniu prędkości i kierunku. Na tutejszych krętych, często prowadzących ostro pod górę lub w dół drogach miało to pierwszorzędne znaczenie.

Marcel rozładował kilka koszy pełnych chrupiących cudów – i właśnie chciał zapytać milczącą siostrę co się stało Klaryssie, kiedy wzrok spod kornetu spiorunował go tak, że porzucił myśl o jakimkolwiek dialogu. Surowa tutejsza reguła zakonna najwyżej ceniła niemą kontemplację, a iskry, sypiące się z oczu zakonnicy powstrzymały go przed zbędnym gadulstwem. „Nic to, i tak w miasteczku wszystko okaże się w pełnej krasie, tu tajemnice żyją krótko i kończą marnie…” Siostra podpisała kwit odbioru i fukając gniewnie zniknęła za klasztorną furtą.

Rybacy pływający w akwenie pomiędzy Hyeres a Bormes-les-Mimosas twierdzili później, że niebieski Daf 55 stał w okolicach plaży dobrych kilka godzin, na pewno na początku siedziała w nim zakonnica, ale później obok auta kręciła się już nieznana płomiennoruda, zgrabna dziewczyna w wyciągniętej bawełnianej koszulce i krótkich szortach. Chyba pływała jakiś czas, potem samochodzik odjechał. Czy to była Klaryssa nikt na pokładzie tych łódek nie wiedział, za daleko, kołysze ostro, a poza tym nikt Klarysy inaczej, jak w habicie nie widział. Nie było punktu odniesienia.

Za to właściciel małego hoteliku nieopodal Cuers miał dla swych sąsiadów prawdziwą bombę już następnego dnia. Tak, zameldowała się u niego absolutnie zgrabna, ruda i zielonooka pannica, no, może trochę więcej jak pannica, która prosiła o odwiezienie Dafa do klasztoru i oferowała za to nawet sporą sumkę. Odwiózł – i wtedy siostra przełożona powiedziała, by zabierał sobie to narzędzie szatana i oddał temu lub tej, którzy mu odwiezienia autka zlecili. „Słuchajcie – trąbił w swym hotelowym barku – ona uciekła, już nie ma Klaryssy, a tego samochodu niechaj nikt nie tyka, jest przeklęty!”

Nikt nie wie jak dawna Klaryssa miała na imię, czemu postanowiła opuścić klasztor i gdzie się udała. Po kilku miesiącach okazało się, że jeden z miejscowych mechaników zamawiał w Eindhoven w Holandii zestaw pasów gumowych do przekładni Dafa. I że pasy te przyszły zadziwiająco szybko, a właścicielka była bardzo zadowolona ze sprawności naprawionego pojazdu, jechała „gdzieś daleko”, choć skromny bagaż wskazywał raczej, że jest miejscowa.

Dafy, ten „wstyd Klaryssy”, wytwórnia w Eindhoven produkowała jeszcze kilka lat, potem już pod nazwą Volvo – albowiem Szwedzi przejęli fabrykę tego roku, w którym Klaryssa opuściła klasztor. Ostatnia bezstopniowa przekładnia typu Variomatic zamontowana została do samochodu w roku 1991. Związki z częścią silnikową zakładów Renault przetrwały znacznie dłużej. Żaden z pojazdów wytwarzanych w Holandii po 1975 roku nie cieszył się jednak taką sympatią, jak Daf z bezstopniową automatyczną skrzynią biegów na gumowych paskach. Nikt dzisiaj nie potrafi dowieść na ile prawdziwa jest historia z Klaryssą. Ważne, że w świadomości fanów marki Daf 55 i 66 to „Samochód zakonnicy”.

Brak komentarzy: