czwartek, 31 marca 2011

Varia

Mieszkam w miejscu, gdzie większość moich sąsiadów głosuje na SLD lub PO, a podstawową formą sąsiedzkiej zaczepki do miłej rozmowy jest pytanie o kałacha, z którego oczywiście jeden z drugim chcieli by zastrzelić Kaczora. Więc kiedy swojego czasu dywagowałem z kimś na temat wojny domowej, uznając ją za najgorszą z możliwych barbarii – to miałem na myśli i to, że front będzie w tej wojnie przebiegał często pomiędzy mieszkaniami w jednej klatce schodowej. I że jako facet, który ma dbać o swoich najbliższych (i siebie samego też) będę miał niesamowity stres przed naciśnięciem spustu, która to czynność uwolni mnie od groźby, iż zostanę zastrzelony pierwszy. Myślę też, że w jakie by słowa nie ubrać tej możliwej do zaistnienia sytuacji – to za rogiem czai się prawdziwa tragedia. Nie chciałbym jej dożyć.

Z innej beczki: olśnienia. Pisałem już kiedyś, że czasem im podlegam, rzadziej, niż kiedyś, ale przecież nadal. To jakaś książka, fotografia, krajobraz, ludzka twarz, słowo. Niczego nie analizuję jako znawca sztuki, nie jestem znawcą, a jedynym kryterium, jakim się posługuję podczas milisekund olśnień jest wrażenie. A dokładniej: intensywność i wielkość tego wrażenia. Kaplica Sykstyńska? Skądże. Nigdy jej na własne oczy nie widziałem. Ostatnio w materii takich obiektów to modernistyczny dworzec centralny (Centraal Stadion) w Antwerpii. Potem miasto Brugia, dowolny fragment, może nawet każdy fragment. W Polsce widły Wisły i Sanu, okolice Nietuliska i częściowo Mazury. Trochę Dolnego Śląska. To są te miejsca, w których doznaję odczuć metafizycznych – zdaje mi się, że żyją jakimś życiem kompletnie niezależnym od świata i ludzi. Nie potrafię tego lepiej wytłumaczyć, może nawet nie powinienem próbować.

Coraz więcej durniów usiłuje mnie przekonać, że palenie zniczy na Krakowskim Przedmieściu jest nieporozumieniem. I coraz mniej mam argumentów – bo ten, że pod Grobem Nieznanego Żołnierza ani w Warszawie, ani w Paryżu nikt nie umarł, a wieńce tam składają urzędowo i prywatnie nie trafia do tłuszczy. Ani ten, że to naród wybiera sobie miejsca ważne czy święte i nic durniom-racjonalistom do tego. Łobuzeria domaga się coraz większej ilości świętego spokoju, pal sześć ceny paliw czy chleba, na „połówkę” i grilla zawsze im wystarczy. A w razie potrzeby wrzucą stary granat do kanałku żerańskiego, wypłynie zeszłoroczny trup i parę ogłuszonych ryb, coś się da pożreć. Tak, to ostre sformułowania – ale naprawdę tracę już cierpliwość do tych hałaśliwych ścierwojadów.

M.Z.

Brak komentarzy: