sobota, 26 marca 2011

Trudności komunikacyjne

Odczuwam je właściwie od zawsze: jak skomunikować się z ludźmi używając powszechnie w Polsce dostępnego języka polskiego? Teoretycznie jest to, ten akt komunikacyjny, możliwe. W praktyce inaczej – w wielu przypadkach po prostu się nie da! I kiedy mówię coś do kogoś wiem, że ten drugi kompletnie nie rozumie o czym tu gadamy. Ma swoją wizję świata, ja mu w realizacji tej wizji najzwyczajniej przeszkadzam – więc nawet nie stara się pojąć jakie to słowa w jego kierunku płyną. Wyrzuca mnie z bloga, ze swojej strony, rżnie durnia, awanturuje się, zamilcza na śmierć… Wszystko jedno.

I teraz powinienem pewnie powiedzieć, że ludzie to idioci. Nic takiego jednak z siebie nie wywalę – bo byłaby to kompletna bzdura. Przed wieloma laty, kiedy zacząłem pisać dla dzieci w pewnej dziecięcej gazecie nauczono mnie bowiem, że dla tej grupy wiekowej pisze się tak samo jak dla dorosłych. Tylko lepiej i prościej. Zatem jeśli to ja zaczynam rozmowę, a mój rozmówca nie wie o czym mowa – to jest to tylko i wyłącznie moja wina. Oczywiście do pewnego stopnia. Istnieje naturalna granica tej mojej winy. Oto bowiem spotkałem się ostatnio z sytuacją, w której prosty dość opis zdjęcia dziewczynki i psa nosił ironiczny podpis „Ola i pies, Ola pierwsza z lewej”. A gość powiada, że nie rozumie. I co mam zrobić? Tłumaczyć prościej? Nie da się, nie istnieje nic prostszego. Powiedziałem facetowi, że powinien udać się do punktu skupu płodów rolnych. Do sekcji buraków. I tam oddać się w ręce wagowego, który prawidłowo oszacuje ile też taki burak może być wart. Przy czym jeśli powie, że nic – to nie wolno się dziwić. Bo może i nic – naprawdę…

Tak, już słyszę: przykład jest tendencyjny, bo zawiera w sobie tę wspomnianą ironię. Teraz ja zapytam: czy istnieją dorośli ludzie nie wyposażeni w czujnik ironii? No to współczuję! Doprawdy trudno być durniem…

Niestety jest też drugi biegun niezrozumienia. Badacze, naukowcy, utytułowani opisywacze rzeczywistości na zamówienie, całe stada pseudo-mądrych publicystów, z którymi właściwie nie ma jak porozumiewać się, ponieważ z góry usiłują narzucić rozmowie standardy swoich śmiesznych uczelni i jeszcze żałośniejszych tytułów. Spotkałem się już z takim w zwarciu. Oznajmił mi, że jest profesorem i w związku z tym jeśli nie widzę w jego wypocinach podziękowań dla innych autorów to oznacza, iż tekst jest całkowicie nowy, oryginalny i w ogóle od-autorski. Hola, hola – ja na to – mówię, że cytuje pan sam siebie, tego siebie sprzed kilku tygodni. I że jest to słaby kawałek, nieprawidłowo opisujący rzecz. A on mi: ty chamie, won stąd!

I co rzec? Nie będzie profesor pluł mi w twarz i dzieci mi tumanił? Można. Ale czy utytułowany dureń pojmie ironię w tej postaci?

M.Z.

Brak komentarzy: