wtorek, 30 sierpnia 2011

Ukraina i posłowie



Tak się składa, że koniec wakacji to czas, w którym mówi się nie tylko o szkole, ale też o wojnach, okrucieństwach, jakich Polacy w tych wojnach doświadczyli za to tylko, że byli Polakami, o sposobach uporania się z tym ponurym dziedzictwem.

Gdybyśmy skierowali wzrok ku wschodowi to tutaj otwiera się pole rozważań wręcz nieograniczone. I nie myślę akurat o Rosji jako tworze państwowej przemocy. Myślę przede wszystkim o Ukrainie – państwowości zdecydowanie mniej określonej, za to nad wyraz agresywnej w swych dążeniach. I okrutnej w swych działaniach, chcę skupić się na czasie drugiej wojny światowej.

Ukazał się w sieci kolejny felieton Toyaha. Toyah jak wiadomo kandyduje z jednej z pisowskich list do Sejmu. I generalnie od lat znany jest jako człowiek, który braci Kaczyńskich popiera ze wszystkich sił, nie szczędząc przy tym oryginalnego pióra w służbie pewnej idei. Cóż, jego wybór, właściwie nic mi do tego, tym bardziej, że mając do wyboru opcje niezgułów z PO i nieporadnych z Pis-u skłaniam się bardziej ku drugim. Taki czas, że człowiek musi dokonywać równie ponurych wyborów… Dzisiaj jednak zainteresował mnie ogląd Toyahowy pewnego wycinka wspólnej polsko-ukraińskiej historii. Pisze on o nim tak:


„…Tak się składa, że moje stanowisko w wymienionej kwestii jest nieco bardziej oryginalne od wszystkiego, a sprowadza się ono do przekonania, że, w żaden sposób nie zapominając o wszystkich okrucieństwach, jakich Polacy doświadczyli swego czasu z rąk swoich ukraińskich oprawców, i zachowując tę samą na zawszę ocenę wątpliwych bardzo zasług Ukraińskiej Powstańczej Armii i jej przywódcy Stepana Bandery dla historii człowieka i świata, powinniśmy, jako naród wielki i godny, machnąć ręką na te wszystkie ukraińskie pretensje do niczym nie uzasadnionej wielkości, i zająć się własnymi interesami. A wśród nich, być może jednym z najważniejszych – by nie pozwolić Ukrainie wrócić pod skrzydła Rosji.
Z czego dokładnie wynika moje przekonanie o tym, że nie powinniśmy rozpamiętywać, a już z całą pewnością pozwalać na to, by pamięć o ukraińskich okrucieństwach wobec Polski i Polaków determinowała nasze myślenie o przyszłości tej części Europy? Otóż chodzi mi o to, że, moim zdaniem, z jednej strony, coś takiego jak naród ukraiński historycznie nie istnieje, i jeśli mamy mówić o Ukraińcach, to wyłącznie w kategoriach czegoś bardziej na kształt lokalnego plemienia, niż narodu, z drugiej natomiast strony, niezwykle rozbuchane pretensje dzisiejszej Ukrainy do tego by ta ich zupełnie świeża państwowość była przez cały świat traktowana bardzo poważnie, są i nie do opanowania, ale też i nie bardzo komukolwiek, poza oczywiście Rosją, mogą przeszkadzać…”

Kilka wątków pomieszanych ze sobą, z jednymi można się zgodzić, z innymi już kompletnie nie. Otóż podzielam Toyahową opinie, że Ukraińcy jako naród mają mnóstwo kłopotów ze swą narodową tożsamością. Istotnie bardziej ona plemienna, niż w znanym nam polskim kształcie. I naprawdę o tę bogatą krainę toczy się ostra gra, wielkim zawodnikiem jest oczywiście Rosja, dla której formalna utrata choćby tylko pozornie samodzielnego głosu w ONZ jest sprawą nie do przebolenia. O co chodzi? Ano o to, że jeszcze za czasów ZSRR sprytne komuszki działając jak najbardziej monolitycznie i zamordystycznie - dla potrzeb uzyskania przewagi w międzynarodowych agendach załatwili sobie taki status, w którym niektóre republiki radzieckie występowały jako państwa samodzielne. Dzisiaj jest to śmieszne. Ale kiedyś działało niezawodnie i mnóstwo spraw, które być może mogły by być załatwione międzynarodowymi decyzjami na poziomie ONZ-u – utonęło z powodu złego rozkładu głosów. Dzisiaj więc Rosja, prawna spadkobierczyni ZSRR mówi: o cóż wam chodzi? Przecież wszystko odbyło się lege artis, chcieliście demokracji to ją macie.

Co z tego wynika? Ano rzecz podstawowa: Ukraina była i jest nadal pionkiem w cudzej grze. A jej polityczne ambicje tylko wtedy są ważne, gdy służą pomysłowi jakiegoś większego gracza. Ludzie nieważni. Od wymordowania milionów przy pomocy sztucznego głodu w latach trzydziestych – po wydanie Stalinowi tych ukraińskich oddziałów i jeńców, którymi Zachód po wojnie nie był już zainteresowany.

Nie oznacza to jednak, że (jak pisze Toyah) Polacy wini zacząć myśleć po sowiecku: ofiary nieważne, spalone wsie i miasta, zabrane tereny dawnej Rzeczypospolitej – nieważne. Istotne co będzie za parę lat. Trzeba się jednać wbrew woli wysiedlonych i spisanej, znanej woli pomordowanych. To jest ton, który jeszcze u niejakiego Krzysztofa Osiejuka (tak się Toyah nazywa naprawdę) zniósł bym w miarę spokojnie. Na przykład z powodu nieco po ukraińsku brzmiącego nazwiska.

Niestety u przyszłego posła RP jest to dla mnie ABSOLUTNIE NIE DO PRZYJĘCIA! Pis-owska wiara, że nawiązując ponad milczeniem o pomordowanych jakieś niejasne związki z Ukraińcami urośniemy z pozycji gracza trzecioligowego do pozycji tuza ekstraklasy jest okrutnym nieporozumieniem. Braciom Kaczyńskim zarzucano to już niejednokrotnie: idziecie błędną ścieżką, popełniacie błędy w polityce wschodniej, zwłaszcza ukraińskiej, dozwalacie na rzeczy, o których w Polsce nikt nie powinien nawet myśleć.

I co? I nic. Prezydent Kaczyński zza grobu nie odpowie. Prezes Kaczyński utrzymuje wyniosłe milczenie. U Toyaha komentować nie chcę, dla komentatorów, którzy z jakichś względów mu nie pasują jest dość obcesowy (by nie powiedzieć chamski). Stąd dzisiejszy tekścik w tym miejscu. Szkoda tylko, że dobre pióro idzie na złą służbę. I szkoda, że potencjalny wybór na posła zrodzi moim zdaniem jeszcze większą arogancję w rozmowach z oponentami… Tymczasem na fotce widać dawnych ukraińskich „bohaterów” – oddział UPA po akcji albo przed akcją. Rżnęli równo: Polaków i swoich też. Koniecznie i wszyscy mamy o tym zapomnieć? Taki przyszły poseł ma plan zagranicznych działań?

M.Z.

Brak komentarzy: