poniedziałek, 8 sierpnia 2011

A na Mazurach mgła



Do tegorocznego czerwcowego urlopu przygotowywałem się dobre dwa miesiące. Tu za daleko, tam za drogo, gdzie indziej kiepscy gospodarze, dom w środku pustego pola bez drzew albo Mazury bez dostępu do jeziora. W końcu padło na "Folwark Łękuk" – i szczerze mówiąc ani ja ani moja żona nie żałujemy. Nawet pogodę mieliśmy tego lata jak się patrzy.

Spodobało nam się do tego stopnia, że drugiego czy trzeciego dnia po powrocie zaczęliśmy snuć plany kolejnego tam wyjazdu. Tyle że wtedy benzyna kosztowała w okolicach pięciu złotych za litr. Dzisiaj jest niemal pięćdziesiąt groszy droższa. Plany, analiza kosztów – i dupa blada! Nic z wyjazdu nie będzie. Przy obecnych cenach paliwa i przy minimalnej, ale jednak podwyżce cen za usługę noclegowo-żywieniową zostajemy w domu. Albo lecimy do Turcji w ofercie wrześniowej – co jest oczywiście żartem, tu i tam za drogo. Na Mazurach po prostu ktoś przekroczył cieniutką czerwoną linię, poza którą jest już albo rozpusta i kolejne pożyczki, albo zwykły idiotyzm.

Piszę o tym od lat, przekaz adresując do właścicieli mazurskich domów, stanic, hoteli i gospodarstw agroturystycznych: nie przesadzajcie z cenami, bo będziecie mieli plażę, ale we własnych finansach! I to jest wołanie na puszczy. Nadal obowiązuje zasada, że coś, co zostało zainwestowane w postawienie na nogi starej stodoły, zabudowań gospodarczych nie istniejącego poniemieckiego pałacu czy własnego podupadającego domu ”musi zwrócić się jak najszybciej”. Najlepiej w ciągu jednego sezonu. Tegoroczne deszczowe lato stało się katalizatorem kolejnej fali narzekań. „Nigdy od 1993 roku nie było tak słabo!”. „Nieudany sezon, turyści nie dopisali, ponosimy straty!”. Oczywiście turyści nie chcą przyjeżdżać tam, gdzie nie tylko drogo, ale też daleko od szosy, bo to znakomicie podnosi koszty całości urlopu. Oczywiście pogoda ma tu pewien wpływ na decyzje o rezerwacji miejsc. Ale metoda stałego podnoszenia kosztów pobytu po to, by zysk sezonowy nie spadał nadmiernie jest największą głupotą, jaką popełniają właściciele wszystkich wymienionych przybytków. Nie tędy droga!

Kalkulacja, jaką robiłem w czerwcu przed wyjazdem do Łękuku, to właśnie poniemieckie doskonale odbudowane pomieszczenia gospodarcze, sporządzana była dla dwóch osób. Wynajem pokoju plus dojazd, plus wyżywienie poza śniadaniem (wliczonym w cenę pokoju), obiadokolacja płacona osobno, plus jakieś tam rozrywki. Na przykład w postaci kawy w Mikołajkach, do których też trzeba dojechać. Nie ma tu żadnych „półlitrów”, mnogości piw czy sensacji typu wieczorna sauna – zatem każdy chyba przyzna, że wszystko wygląda co najmniej skromnie, jeśli nie ubogo. Wyszło jakieś 230-240 zł dziennie. Jak było tak było – my byliśmy zadowoleni. Obejrzeliśmy co chcieliśmy obejrzeć, byliśmy w miejscach ciekawych i niezwykłych. Ale oto kolejne podejście, sierpniowe czy już nawet wrześniowe, dowodzi, że trzeba będzie na dokładnie to samo wydać dziennie kilkadziesiąt złotych więcej. Może i stówę więcej... Wpadamy do kategorii „wysoki sezon”. To jakiś dziwoląg w deszczowy dzień, prawda? W związku z tym REZYGNUJEMY.

Kilka tygodni temu także przedstawiając na piśmie jakieś tam kalkulacje postawiłem wniosek, że właściciele mazurscy chyba zmówili się – jeżeli gdzieś jest parę złotych taniej to za różne przyjemności typu rower wodny czy kajak trzeba dopłacać. Albo: taniej jest tam, gdzie psy dupami szczekają i na podróż do jakiejkolwiek cywilizacji trzeba słono płacić, zresztą za parking samochodowy też. Słowem: jak się człowiek nie obróci dupa zawsze z tyłu. I to jest tak widoczne, że tylko głupi nie zauważy. Pytam więc właścicieli mazurskich pensjonatów i wszelkich innych noclegowych domów: wy tego nie widzicie? Nie potraficie zrobić przyzwoitej kalkulacji, z której wyjdzie, że do sąsiada trzymającego stare ceny nie warto jechać, do was warto i należy?

Starania o klienta jednak są. Moim zdaniem śmieszne. Chwalą się coraz liczniejsi właściciele dbałością o ekologię i pięknymi krajobrazami. Rozumiem, że to modne, że w obejściu nie ma zbyt wielu śmieci, a puste butelki usuwane są wczesnym rankiem. Nie? To może chodzi wam o to, że polakierowaliście podłogi wodnym roztworem bezbarwnego lakieru, nie węglowodorowym? Prawdę powiedziawszy mam to w nosie. Krajobrazy zaś to już zupełnie nie wasza zasługa, są, zawsze były, stanowią podstawę decyzji, że jedziemy tam właśnie, a nie w opolskie, jakim prawem pobieracie za to dodatkową kasę? Kompletnie już was pogięło?

W czerwcu Łękuk prócz nas jakąś tam klientelę miał. Powiedzmy jedna trzecia pełnej obsady – a i to też wyłącznie chwilami. Nie tak odległa „Helena” w Jeziorowskich, kiedyś pełna w tym samym okresie, anno 2011 świeciła pustkami. „Helena” droższa tylko o 25 zł od osoby, za to rowery wodne w cenie pokoju. Oto miara tego, co czeka zbyt pazernych.

M.Z.

Brak komentarzy: