czwartek, 30 czerwca 2011

Wzór chama mazowieckiego, seks wyobrażony – i deszczowe Katowice




Zamierzałem opisać moje przygody motoryzacyjne – no cóż, po raz kolejny uległem pokusie i zapragnąłem zmienić auto. Stara wierna Honda Accord dzisiaj ma nową właścicielkę, w to miejsce wszedł parę lat młodszy Mondeo. Zamierzałem wylać to wszystko na klawiaturę – i szczerze mówiąc nie wiem jak. Jak opisać chamstwo pozornie prywatnych właścicieli nie potrafiących złożyć jednego zdania po polsku, by poinformować o towarze potencjalnego nabywcę? I czy w ogóle stawiać taki pomnik chamowi, dla którego jedynym miejscem jest słoik z formaliną eksponowany w muzeum wzorców w Sevres pod Paryżem, zaraz za wzorcem metra? Burak małorolny z ambicjami i najwspanialszym sądzie o własnej męskości? Innej etykietki po prostu sobie nie wyobrażam…

Albo „idealiści”… Polacy jak jeden mąż są najwspanialszymi kochankami, kierowcami, lekarzami i znawcami motoryzacji. Więc niby jaki mieli by mieć pojazd, jeśli nie „idealny”? Pal sześć, że skorodowany jak ich mózgownice, z rzężącym silnikiem i słabą szansą na dojechanie do złomowiska. Fotografuje się w słabej rozdzielczości i wio, do sieci, „wyjeżdżam i potrzebuję gotówki…” A jedź na złamanie karku dźbąglu jeden! Gdybym wierzył w tę podróż powiedział bym: mam nadzieję, że ten zmywak w Irlandii zda ci się równie „idealny”…

Jeszcze niedawno w internetowych ogłoszeniach królowały inseraty o właścicielach reklamujących się jako „niepalące kobiety odwożące autem dzieci do przedszkola”. Wyśmiano to na tyle skutecznie, że mało już tych idiotyzmów. Dzisiaj zmieniło się, choć w pozornie prywatnych licytacjach sprzedają pojazdy też kobiety - ale to pic, pod spodem kryje się najczęściej komis samochodowy albo krótko strzyżony „sportowiec” spod Gąbina czy Płocka. Takie odniosłem wrażenie słysząc męskie głosy udające „Marzenę 123” czy „Anitę-bnl”. Proponowane miejsce spotkania: stacja benzynowa możliwie daleko od domu sprzedawcy. Elokwencja oczywiście większa od wyżej opisanego modelu buraczanego – ale też szczegółów żadnych, raczej wyniosłe milczenie lub gadki o tym, że „stare to są dobre skrzypce i wino”, a w ogóle to „trzeba se samemu obejrzeć”. Tak, najwidoczniej to był wybitny „entelegent”, w starych polskich kryminałach Zeydlera-Zborowskiego opisywano go jako gorącego i płatnego wielbiciela „Loli sto dolarów”. Dzisiaj dolar staniał. A samochody sparszywiały. Kobiety też jakby mniej uwodzicielskie. Ciekawe zjawisko, prawda?

I aż się łezka w oku kręci na wspomnienie cudotwórców, którzy na warszawskiej giełdzie samochodowej spokojnie tłumaczyli stadkom „znawców”, że znak wodny w fahrzeugbriefie, czyli niemieckiej książce wozu pozostawionej przez nieuwagę w kieszeni dżinsów wyprał się, no, to normalne, czyż inaczej nazywał by się ów znak „wodnym”? Gdzieście wy dzisiaj, o Mistrzowie Słowa Kłamanego?

W tych peregrynacjach trafiłem do Katowic. I ta przygoda wymaga właściwie osobnej opowieści. Jaki jest kupiony tam Ford? Dzisiaj już wiem, że nie taki, jaki miał być dobry i nie taki zły, jak w pewnej chwili mi się wydawało. Spędziłem tam blisko godzinę – i poznałem kilka wątków, o których wcześniej nie miałem pojęcia. Jak sprzedawca słowem, podczas krótkiej przejażdżki sprzedawanym autem, może skutecznie uwieść potencjalną klientkę? Bo może... Co wynika ze zbytniej znajomości kobiecej duszy? I czym to się może skończyć - a kłopoty to mało powiedziane… UWAGA! Nie byłem sprawcą tego zamieszania!

Ale pozwólcie: to się musi uleżeć, tu trzeba znaleźć właściwe słowa i dobrą frazę tej mikro-fabułki…

M.Z.

Brak komentarzy: