poniedziałek, 20 czerwca 2011

Magnesy ludzkiej ciekawości


Przed wieloma laty wysłano mnie do Gorzowa Wielkopolskiego. Mieliśmy spotkać się… z miłośnikami nietoperzy. W czasach, kiedy to dziennikarz czasopisma młodzieżowego chcący „zrobić karierę” obowiązany był zajmować się jak najsprytniejszą polityczną indoktrynacją swoich czytelników – ja wybierałem nietoperze i inne cuda-niewidy. Szef chciał oczywiście posłać do nietoperzy kolegę Tomka, Tomek był „ptakolubem”, wszystko co lata teoretycznie wchodziło w zakres jego zainteresowania. No ale jakoś padło na mnie… Samochód służbowy, pogrożenie palcem i mocne polecenie, by wracać z co najmniej trzema kompletnymi materiałami. Fotoreporter dostał nawet film Kodaka, niemieckie Orwo właśnie kończyło u nas swój niezbyt chlubny żywot.

Gdzie w Gorzowie najwięcej nietoperzy? Okazało się, że w okolicach Międzyrzecza i Kaławy. Wtedy po raz pierwszy padły słowa o dawnych poniemieckich umocnieniach i o tym, że nie zawsze udaje się do nich wejść, niektórych miejsc pilnują „ruscy”. No ale jak się uda – to fotki gacków mamy takie, że mózg w poprzek. Bo ponoć jest tych zwierząt tam zatrzęsienie… Wyprawa zapowiedziana na dzień następny, wieczorem chcemy się dowiedzieć gdzie w ogóle jedziemy i czemu nic nigdzie nie da się o tych umocnieniach przeczytać. Wyjaśnienie jest krótkie i dosadne: klub „Gawra” z tymi całymi nietoperzami powstał jako usprawiedliwienie oficjalne. Tak naprawdę grono młodych ludzi kusi poznawanie tego, co ukryte i co jak się z ich opowiadania okazuje jest jakimś cudem techniki wojskowej III Rzeszy. Skąd ruscy? Ano niektórzy powiadają, że mają tu swe tajne instalacje wojskowe, być może nawet atomowe… A pod ziemią jeździły pełnowymiarowe pociągi i działały kompletne fabryki remontujące broń ciężką…

To był rok 1977. Dzisiaj system umocnień zwany Międzyrzeckim Rejonem Umocnionym opisany jest już dość dokładnie, każdy ciekaw tego świata znajdzie w sieci mnóstwo na ten temat materiałów – stąd i nie przywołuję technicznych szczegółów z moich pierwszych odwiedzin. Wtedy wchodziliśmy w krainę absolutnej tajemnicy. I wrażenia były iście piekielne! Były pancerne wieże na szczytach sztucznych wzgórz, specjalne gatunki akacji o długaśnych kolcach, tajemne przejścia i tereny, które w razie potrzeby można było jednym pociągnięciem dźwigni zalać wodą. Ruscy? Pojawił się jeden, wylazł z krzaków niespodziewanie cicho, miał długi kożuch, kałmuckie rysy twarzy i po rosyjsku potrafił tylko „Nie lzia!”. Znaleźliśmy więc drugie wejście. I wtedy okazało się, że ten cholerny fotoreporter celowo i świadomie nie wziął ze sobą aparatu fotograficznego! Torba, którą dźwigał na ramieniu była pusta! Ta świnia nie chciała po prostu robić niczego, co w jego przekonaniu mogło stać się groźne dla partyjnego pracownika frontu ideologicznego. Za takiego się uważał. Lazł – bo pewnie miał zdać relację. Lazł ze mną zresztą po raz pierwszy i ostatni…

Dolny Śląsk, Wielkopolska, Mazury – ale też południe Polski aż po Rzeszów, wszędzie ślady inżynierskiej wojennej obecności Niemców istnieją do dzisiaj. Niektóre ostały się w całości, inne, jak słynny Gierłoż, czyli kwatera Hitlera zostały przez sowiecka armię zdewastowane, zniszczone w jakimś napadzie szaleństwa i zemsty. Inaczej nie da się wytłumaczyć trudu wniesienie do głównego bunkra kilku (niektórzy przewodnicy powiadają, że kilkunastu) ton materiałów wybuchowych, które jakimś cudem rozsadziły betonowo-pancerną konstrukcję od środka. Dzisiaj walą tam tłumy turystów, w czerwcu tego roku istne szaleństwo niemieckich motocyklistów, naliczyłem ich ponad dwie setki, a sezon dopiero się rozpoczął. Na marginesie: co najmniej połowa z tych „dzielnych chłopców” wyglądała tak charakterystycznie w swych hełmach, ze można było film wojenny kręcić z ręki, bez zbędnych przygotowań. To jakaś nowa niemiecka moda? W każdym razie kiedy jeden z nich w Mamerkach, ocalałym kompleksie umocnień nad jeziorem Mamry, przy kasie wziął do ręki replikę karabinu maszynowego – dziwny mróz począł chodzić mi po grzbiecie. Hans czy Helmut miał tak szczęśliwą i morderczą razem minę…

Po co wszędzie tam włażę? Banalne – ale z ciekawości. Nie szukam skarbów, ukrytych przejść i szczątków broni. Słucham tych miejsc i uruchamiam wyobraźnię. Nie mam pojęcia czy na Dolnym Śląsku konstruowano w tajemnicy nową cudowną niemiecką broń w kształcie latających spodków, lepsze od V-2 rakiety, czy może pracowano nad inną bronią masowego rażenia. Wyobrażam sobie tylko ile też ludzkiej pracy, konstruktorskiej przemyślności, a może niekiedy i geniuszu trzeba było zużyć, by te wszystkie budowle powstały. Von Braun rozbudował w końcu po zakończeni II wojny światowej amerykańską technologię kosmiczną, połapani przez sowietów jego uczniowie i współpracownicy to samo czynili w Rosji. O ilu rzeczach nie wiemy? Lata całe o bunkrach, umocnieniach, tajnych miastach i podziemnych korytarzach nie pisało się wcale. Kto w latach 70-tych słyszał o Bornem Sulinowie? Komuś do czegoś te miejsca były potrzebne, miał na tyle mocy, by zastrzec sobie tajemnicę. Dzisiaj tak naprawdę niewiele się zmieniło. Pod Międzyrzeczem kilka lat temu ktoś zapragnął zainstalować składowisko odpadów popromiennych. Protestowano, wówczas skutecznie, ze śmietnikiem atomowym nie wyszło. Na szczęście – bo też do dzisiaj nikt nie wyjaśnił skąd bierze się żwawy strumyczek na dnie umocnień, skąd wypływa i dokąd zdąża.

Czy to wszystko trzeba zbadać? Moim zdaniem tak. Ale też moim zdaniem co ważniejsze dla militarnych interesów naszych sąsiadów – już zbadano. Tyle, że nie ogłoszono wyników.

M.Z.

Brak komentarzy: