środa, 15 czerwca 2011

Statystyki i forsa


Czytają mnie w Niemczech. Tak informuje stosowne narzędzie, opcja dla blogu. Czy z powodu kilku słów prawdy o niemieckich wydawnictwach? Może tak, może nie – w gruncie rzeczy bez znaczenia. Niczego nie cofam, więcej było by do dodania, ale rzecz jest dość stara i pewnie dla nie wciągniętych w przedmiot rozważań – nudna. Odpuszczam sobie. Mam kilku kolegów, dla których problemy wydawców i produkowanych przez nich bubli są sprawą życia i śmierci. Dla mnie nie – więc pozostawiam rozprawienie się z częścią idiotów siedzących w podobnych firmach tym znajomym zapaleńcom.

Mówią coraz głośniej, pewnie zatem ktoś usłyszy. Nie, nic się od tego nie zmieni, mentalności narodowej nie da się zmienić mówieniem, bardziej stosowny wydaje się tu raczej bat, może być finansowy. A z tym jak wiadomo to raczej u nas cieniutko… A jaki w Polsce jest procent wydawców niemieckich? Wyguglajcie sobie sami, to proste, sprawdzić łatwo. Powiem więc tylko tyle, że w materii prasowej to procent ZBYT WIELKI. Przypomina realia post-kolonialne. I co tu się dziwić, gdy ten i ów mówi, iż w nieszczęsnym tym kraju prasa owszem, rozwija się, oczywiście ta polskojęzyczna…

Znów pytano mnie co właściwie mam do tych nieszczęsnych inżynierów budowlanych, że tak zapalczywie do nich wracam. Nieodmiennie odpowiadam, że należy czytać co zawarłem w stosownych, w tym miejscu opublikowanych wpisach, tam jest już wszystko. A że oni, niby ci inżynierowie, są niewinni, reszta to tylko okoliczności? Nie chrzańcie, drodzy oponenci, bo niedługo pozostanie wam już tylko stwierdzenie, że taki był rozkaz, więc wykonaliście. Wiadomo jak się kończy takie gadanie. Dla zamknięcia sprawy zapytam tylko o drobiazg: jak to się dzieje, że kilometr polskiej autostrady, po płaskim, kosztuje więcej, niż niemieckiej betonowej czy szwajcarskiej pod dużą górą? No – a teraz proszę do kątka i nie zawracać dalej głowy… I oczywiście nie cofam stwierdzenia, że statuty niektórych waszych stowarzyszeń i izb bardziej przypominają statut bandy Alibaby czy jak kto woli Janosika, niż organizacji prawdziwego pożytku społecznego, nadto POLSKIEGO. Polska to zresztą pojęcie i słowo, które zdaje się parzyć wasze delikatne sumienia i podniebienia. Więc nie używacie. Do kąta – ale już!

Miałem opisywać wakacje i urlop. Tylko że kontekst jakoś mi nie pasuje: mieszkałem w poniemieckich zabudowaniach folwarcznych zamienionych przez Polaków w istne cudeńko turystyczne. Dwór na wzgórku „ktoś” spalił już po wojnie. Sądzę, że mając taki zapał, jaki właściciele ośrodka mieli do czworaków - z dworu uczynili by zapewne perełkę. Nic to. Tymczasem w tym rejonie komuś ważniejsze zdały się tablice pochwalne po hebrajsku w dawnej kwaterze Hitlera w Gierłożu, sławiące czyn Stauffenberga – niż pałac tej rodziny w Mieduniszkach. Więc pałac też ostatnio spłonął. Mało kto wie tymczasem, tu wyrażę się równie ogniście, że Stauffenberg był płomiennym antysemitą – ale o tym na wspomnianych tablicach po hebrajsku oczywiście ani słowa. Strasznie to pokomplikowane, niemal nie wiadomo o co chodzi, a jak nie wiadomo – to na pewno chodzi o pieniądze. I na pewno to Polakom już ktoś pisze rachunek.

M.Z.

Brak komentarzy: