niedziela, 26 czerwca 2011

Wojny domowe


Ze szkoły znamy tę w Hiszpanii z roku 1936. Hemingway w „Komu bije dzwon” opowiada o jej okropnościach, ale literackie to bardzo i mało współczesne. „Guernica” Picassa szokuje jako kakofonia rysunku, nie migawka czy synteza zbrodni. To są wszystko wzorce odległe od Bejrutu, czy innych nie tak dawnych wojen bliskowschodnich, Bejrut zresztą też jest tak egzotyczny, że trudno się odwołać do wspomnień znajomych z wczasów w tym mieście. Wojny domowe są dla nas czymś mitycznym: podobno bywały, a nawet są i dzisiaj, ale kto by tam sobie tym głowę zawracał.

Nie odróżniamy stron konfliktu, nie wiemy kto zaczął i czy w słusznej, czy niesłusznej sprawie. Talmudyczne „mądrości etapów” miały swój niemały udział w mąceniu obrazu. Raz sprawozdają tak – innym razem inaczej. Co dzisiaj właściwe – jutro naganne i karalne. A ludzki umysł wyrzuca na śmietnik te informacje, których albo nie ma do czego przypiąć, albo są zbyt skomplikowane. Więc nie wiemy czym są wojny domowe.

Choć mamy je już u siebie, każdego dnia i w coraz intensywniejszym rozmiarze.

W Nowym Ekranie wczoraj czy przedwczoraj ukazała się informacja i film o likwidacji nielegalnego rzekomo punktu sprzedaży truskawek. Obejrzyjcie proszę, warto, ponieważ tak się wojny domowe zaczynają i tak przebiegają: od zanegowania prawa własności w imię jakiegoś innego urzędniczego prawa czy przepisu, od przemocy w majestacie operetkowych czapek straży miejskiej, od zniszczenia dobra, które mogło służyć komuś, przede wszystkim właścicielowi i jego klientom. Tym razem siła zdominowała jednostkę, tak, sprzedawcy truskawek są piekielnie szkodliwi i niebezpieczni, trzeba było wykręcać ręce i stosować inne pieszczoty w trzech na jednego, niechaj wie przestępca jeden! Pewnego dnia w bardzo podobnej sytuacji z tłumu padnie strzał. Najpewniej pierwszy polegnie umundurowany spaślak. I potoczy się lawina… A może kula poleci w przeciwnym kierunku? Gumowe już tak latały, ba, zdołały wybić oko pewnemu fotoreporterowi…

Dzieci osób uważanych za ważne i nietykalne w tym państwie nabrały wigoru. Potomkowie sędziów, prokuratorów, policjantów czy nawet pewnego wędrownego plemienia (Szoszonów?) organizują kilkudziesięcioosobowe prywatki z narkotykami na klatce schodowej, pijaństwem jakiego świat nie widział, rzyganiem wszędzie, na przykład na lokatorów wchodzących do domu. I nic, nie wolno uderzyć, nie wolno dać w mordę, bo ruszy Najsłuszniejsze Prawo w Europie, sprawca zostanie związany i dostarczony przed oblicze kata. Skarga do urzędu czy administracji? Proszę bez kpin – taka skarga powoduje prywatną zemstę jednego czy drugiego gnoja, jakaś wybita szyba w prywatnym samochodzie, jakieś inne małe zniszczonka… Jeśli wiadomo, że policja nie pomoże, reszta dróg formalnych też nie – to dusić, czy użyć tęgiego kija?

Wojny domowe nie znają pojęcia linii frontu. To znaczy: ona jest, a jakże, tylko dzisiaj tu, jutro tam. Wojsko po obu stronach jest bez mundurów i jakichkolwiek oznak przynależności. Dzisiaj rozmawiamy ze sprawcą zamieszania, burdy, czy przemocy, bo nie mamy pojęcia kto to – jutro będziemy musieli dać mu w łeb. Sprawcy liczą na to, że nikt jako tako bywały w polskim cholernym systemie „sprawiedliwości” nie zaatakuje intruza pierwszy, bo nie będzie się to zgadzać z polską wykładnią obrony koniecznej. A w większości wypadków atak wyprzedzający to jedyna skuteczna obrona, minimalizująca ofiary i zapewniająca bezpieczeństwo potencjalnej ofierze ataku szaleńca, czy zbyt pewnego siebie gnoja. Sprawcy liczą na bezruch ofiary – ale pewnego dnia stanie się inaczej, krew jest czerwona nawet gdy tata prokurator. I ból: złamana ręka boli jak cholera. Liczysz się z tym, wypierdku?

Kto roznieca ogień, kto go podsyca, kto tym wszystkim steruje? Pisze już o tym tyle osób, że nie ma co powtarzać argumentów. Spsili nam naród, zdegenerowali, wbili w dług i poczucie winy, zastraszyli mnogością służb, których nawet w PRL-u ze świecą by szukać. No ale wtedy jedna z najpotężniejszych mafii świata, SB, dusiła konkurencję w zarodku. Dzisiaj nieco osłabła i pozwoliła na noszenie pistoletów i kajdan nawet policji skarbowej. W zamęcie lepiej wychodzą mętne interesy. Do czasu niestety. Zgodnie z carska zasadą: ludzi można podduszać, wówczas wojują o przeżycie, o zachowanie majątku, o lepsze wegetowanie. Ale nie wolno ich dusić wprost – walka o życie bywa krwawa i agresorowi też się dostaje.

M.Z.

Brak komentarzy: