środa, 19 grudnia 2007

Dzień za dniem - czy jasność pomroczna?

Szczerze mówiąc już nie pamiętam kto - ale ktoś kiedyś rozszyfrował znaczenie pojęcia „dziennikarz”. Otóż to taki, który pisze CODZIENNIE. Czuję się dziennikarzem – ale codziennie za darmo pisać mi się nie chce, zwłaszcza gdy dni takie zimowe, a światła mało. A fakty? Mamy od tygodnia (najmniej) nową administratorkę, a od dzisiaj nową dozorczynię. I co? I wiem o tym ja, tudzież paru facetów z ochrony. Na formalnej stronie lokatorów głucho, ale to może być tylko wyniosłe milczenie pełne treści. Albo przedświąteczne obowiązki. Wszystko jedno. W styczniu będziemy mieli nową ochronę na starej umowie, temat nie ruszony, choć nie wykluczam, że ten i ów coś na ten temat wie, ale nie powie, bo i po co... No po co gadać z upartymi lokatorami – gdy można okazać im wyniosłe milczenie?

I pokłóciłem się o nazwę - i meritum tego, co miało by za nią stać, a moim zdaniem nie stoi. Gdzieś oto „działa” stwór mieniący się być „Pracownią na rzecz wszystkich istot”. Ktoś uznał to za bardzo trafną frazę, za którą kryje się „coś niezmiernie ważnego”. A moim zdaniem to durnota jakich mało! Takie coś to mógłby założyć sobie Stwórca, gdyby miał ochotę. Ale banda ręcznie sterowanych młodocianych wydrwigroszy? No dobra, stało się. I co w takim razie członkowie tego bractwa czynią? Na przykład na rzecz krówek, muszek-faramuszek nad Rospudą, czy kózek? Przepraszam, jedno przychodzi mi na myśl: posrywają swobodnie po polach, trawa od tego rośnie i wspomniane krówki i muszki mają co robić. Oczywiście wszystko w przerwach pomiędzy zawracaniem ludziom głowy jakie to ważne, by pojechać na wyspę Bali i pogadać z innymi frustratami o znaczeniu tsunami dla mikroflory Polinezji. Oj, coś mi się wydaje, że to zbiorowisko durniów, którzy nie byli w życiu na strychu własnej kamienicy, ale Malgaszów i Eskimosów zbawiają tyleż chętnie, co za cudze pieniądze w ekskluzywnych hotelach gdzieś na krańcu świata... A przykujcie się na stałe do drzew pod Augustowem i nie zawracajcie ludziom gitary!

Żniwa dla taksówkarzy i warsztatowców. Wiem, bo mam takich właśnie znajomych. Wszystko ponoć z tej przyczyny, że stolicę najechała banda Hunów, powiedzieli im w reklamach, że tu tanio i dobrze. Jak jest naprawdę – pisałem niedawno, nie będę się powtarzał. W supermarketach szczyt bezczelności: wrzucają na przykład w pudło skarpetki za 3 zł para, przy kasie okazuje się, że to te po trzynaście. I tak właściwie z każdym towarem. Cukier, mąka, bakalie, jak leci... W razie konfliktu pani z miłym uśmiechem tłumaczy, iż takie są prawa rynku. Nie, proszę Pani: takie jest prawo pazernego Zysku. Też już o tym było. Wredny to bałwan ten Zysk, jeszcze da pani popalić. Na przykład przy pompie z paliwem. Albo w warsztacie przy naprawie auta. Warsztatowcy za przyjęcie do leczenia pojazdu przed Świętami walą takie ceny, że hej. Czy dlatego jestem wściekły? Po pierwsze wcale nie wściekły. Po drugie umiem zrobić to sobie sam, więc teraz z nową listwą wtryskową i pompą wody mogę jechać gdzie chcę.

Pocieszające to także, że właśnie najkrótsze dni w roku. Później będzie już coraz lepiej. I jaśniej. Że niby zobaczymy to, czego widzieć nie chcieliśmy? Prawda. Popatrzcie tylko co w poważnych dziennikach się wyprawia – na przykład w „Rzepie” pojawiło się twierdzenie jakiegoś nawiedzonego, że niby własność prywatna istnieje wyłącznie dzięki sprawnemu systemowi podatkowemu. W innych tytułach półgębkiem rzucane myśli, że ludzie czekają na podwyżki. Pani czeka? Pan czeka? No – tak też myślałem... Ale idiota autor wziął wierszówkę i może sobie kupić na święta dodatkowe pół litra. Może mu się pod kopułą przejaśni, choć to choroba zdaje się nieuleczalna. Zdrowia! Głównie psychicznego...

Marek Zarębski

Brak komentarzy: