czwartek, 13 grudnia 2007

Dzień szczególny

Dzisiaj dwie rzeczy, które trzynastego grudnia są ważne. O stanie wojennym jak najkrócej, bo też i tej hańby nie ma co rozpamiętywać bez końca – więc zdjęcie, które pewnie większość świadomych Polaków, a zwłaszcza warszawiaków zna doskonale. Przed dawnym kinem "Moskwa", na frontonie którego tkwi reklama "Czasu Apokalipsy" Coppoli stoi opancerzony transporter. Obok kilku żołnierzy najwyraźniej rozgrzewających się jakąś rozmową. A może nie wiedzących co ze sobą począć?

Od siebie dodam, że trzeba potrafić to oglądać. Bo pancerny pojazd z mokotowskiej fotki nie ruszył natychmiast do wściekłej szarży jak helikoptery u Coppoli, przynajmniej na terenie mojego miasta. Apokalipsa miała tu wymiar nudnego, długiego znęcania się nad ludźmi w ich zakładach pracy, mieszkaniach prywatnych, na ulicach i w słuchawkach telefonicznych („rozmowa kontrolowana...”) Tak, w Polsce padały również strzały, czołgi i transportery jednak wykorzystano, ludzie ginęli w tajemniczych wypadkach i w „niewyjaśnionych okolicznościach”. Większość jednak obserwowała gołe haki w sklepach i stanowcze odwracanie znaczenia najprostszych słów. Milczenie stało się cnotą zwyczajną – a jeśli przemówiło za poduszczeniem "towarzyszy", to najlepiej na komendzie. Wtedy gadulstwu delatora przyznawano miano „obywatelskiej postawy”. I frajera oczywiście pałowano – ale tylko po wierzchu i niezbyt starannie...

Mało kto zauważył – ba, wiemy to dopiero dzisiaj! – w co grali czerwoni. Najpierw w podmianę przywódców „niekontrolowanych ruchów społecznych”, później w spacyfikowanie tych już niemrawych ruchów specjalnie dobranymi doradcami, w końcu samouwłaszczenie się. I stało się tak, że za dziesięć lat bezczelnie mogli twierdzić, że np. upadły zakład pracy kupili za oszczędności stypendialne, a willa z basenem to wynik spadkowych nieporozumień rodzinnych. Stalinowiec stał się ofiarą, jego oprawca „człowiekiem honoru”. Obydwaj mienią się być polskimi bohaterami – choć z polskością nie mają wiele wspólnego. Drugi dożywa spokojnie swych dni w sporym luksusie, pierwszy czas jakiś był nieudacznym ministrem. A zły duch całości, stale przecież marzący o reformie w ramach systemu (czyli doskonaleniu socjalizmu) dostał małą zrazu gazetkę, później dużą władzę nad umysłami, którym trzeba było aż dekady, by zrozumieć jakiej podlegają manipulacji. Niestety niektórzy nie otrząsnęli się z amoku do dzisiaj. Nadal twierdzą, że brak teleranka w tamten grudniowy dzień był złem koniecznym, bo tuż nad granicą stały uzbrojone po zęby hordy krasnoarmiejców, że nie wspomnę o ich kohortach na przykład pod Legnicą. Nikt nie chce pamiętać, że te jakoby dumne bandy brały właśnie w dupę od afgańskich chłopów, a ich gospodarka w tejże chwili się waliła, co oczywiście było pilnie strzeżoną tajemnicą dla zainteresowanych i jawną informacją dla reszty świata. Z ujawnionych dzisiaj dokumentów wiadomo już, że generał Spawacz usilnie zabiegał o ruską interwencję - ale stanowczo mu jej odmówiono. Czyż zresztą kariery medialne i finansowe większości dzisiejszych "ałtorytetów" byłyby możliwe, gdyby weszli do nas inni "panowie"?

No więc dzisiaj na miejscu tamtej „Moskwy” stoi koszmarek o zagranicznej nazwie, ludzie podejrzewają, że z tym samym zarządcą. Pewnie tylko bierze lepszą pensję... A, pardon – plus resortową emeryturę jakieś pięć tysięcy na rękę. Ziarnko do ziarnka, tak rodzą się nowe dynastie, wnuk prezes też ma potrzeby... Lub wnuczka nie ma już zapasu wacików.

Spsili nas do imentu – i czynią to dalej. Nie, już nie zamordują, przyparty do muru może powziąć myśl szaloną o obronie życia i na przykład wykłuć „dobroczyńcom” oko. Lepiej tego i owego podgłodzić. Zajmie się kombinowaniem jak dożyć do następnej renty, emerytury, zasiłku czy wypłaty. Albo wyjedzie do Irlandii – i kłopot z głowy.

Jeśli zaś narozrabia – to Irlandia też nie Seszele, da się drania złapać, szczególnie po dzisiejszym formalnym wstąpieniu do kolejnego eurokołchozu. Potomkowie starych, sprawdzonych towarzyszy pełnią tam oczywiście rolę... no jakże by inaczej: komisarzy! I już dopilnują, by rzeczy toczyły się wyznaczonymi torami, a wszystkie kanty i różki starannie przycięto.

Marek Zarębski

==================


Biurwa mać!

Biurwa (łac. kuch. Homo biurvus pospolitus) jest istota żywą, stanowiącą ostatnie stadium degeneracji urzędnika dowolnej administracji (zarówno państwowej oraz firmowej). W przeważającej ilości przypadków płci żeńskiej. Występuje licznie na obszarach biur i urzędów, praktycznie we wszystkich zamieszkałych częściach świata. Zaliczana do grupy pośrednich pasożytów społecznych. Biurwa żeruje bezpośrednio na przerośniętym ciele administracji, wykorzystując jej bezwład i brak możliwości skutecznej autokontroli. Część naukowców uważa, że polimorficzna struktura biurwiej społeczności stanowi nieodłączny element samej administracji, jednak zdecydowana większość skłania się ku poglądowi, ze stanowi ona praktycznie niemożliwą do zwalczenia tkankę nowotworową. Aby możliwe było przepoczwarzenie się normalnej (najczęściej młodej) urzędniczki względnie urzędnika, do postaci biurwy doskonałej, muszą wystąpić następujące okoliczności:

1. wieloletnie przebywanie w tym samym środowisku biurowym

2. nudne i nieciekawe zajęcia służbowe

3. małe obciążenie pracą zawodową

4. permanentny brak awansu

Przydatne też są takie indywidualne, wrodzone cechy osobnicze jak:

1. zazdrość

2. zawiść

3. kompleks niższości lub nadmiernie wybujałe ego

4. złośliwość

5. brzydota fizyczna

Procesowi przemiany pomagają też:

1. kłopoty osobiste

2. nieudane życie intymne

3. kiepska sytuacja finansowa

Celem egzystencji dorosłej biurwy jest moderowanie procesu generowania kolejnych pokoleń biurw oraz przede wszystkim utrudnianie życia i psucie nerwów wrogiemu gatunkowi klientów. Klient (łac. kuch. Homo petentus upierdlivus), jest największym i śmiertelnym wrogiem biurwy. Od zarania dziejów nachodzi on tereny będące we władaniu biurw, swoimi nieuzasadnionymi żądaniami mąci biurwi spokój i próbuje zmusić daną biurwę do pracy. Biurwa nie lubi być zmuszana nawet do najmniejszej pracy, ponieważ permanentnie jest ona „zarobiona” jedzeniem kanapek, piciem kawy lub herbaty, piłowaniem paznokci, czytaniem kolorowych szmatławców, plotkowaniem i paleniem papierosów. Klienci mają ograniczony arsenał środków zaczepnych. Albo uciekają się do podstępu i posługują się drobną łapówką w postaci kwiatka, bombonierki, taniego pochlebstwa albo decydują się na użycie broni ostatecznej, jaką jest skarga do przełożonych biurwy. Może to być skrajnie niebezpieczne dla klienta, w przypadku gdy biurwa jest mocno umocowana w strukturach administracji. Skarga często powoduje, że sprawa będąca jej przedmiotem jest załatwiana nieco szybciej, ale w przyszłości mściwa biurwa zrobi wszystko, aby wredny klient niczego więcej nie załatwił w jej rewirze.

Biurwa jest zapiekłą pesymistką. Narzekanie jest jedną z jej podstawowych, wykonywanych czynności. Złe jest prawie wszystko. Klient, szef, kawa, pensja, pogoda, praca... Dobry jest tylko ten czas, kiedy wreszcie można opuścić (zazwyczaj przed końcem wyznaczonego czasu urzędowania) to cholerne biuro i w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku pójść do swojego domu.

Na koniec chciałbym oddać sprawiedliwość tym wszystkim uczciwym pracownikom wszelkich istniejących administracji, którzy pomimo wielkich przeciwności nie dali się zbiurwić i swoją uczciwą pracą służą ludziom.

LENDOS

Cenię sobie szczerych ludzi i prawdziwych przyjaciół. Lubię hiszpańskie wino, francuskie sery i polskie ogórki kiszone. Jestem miłośnikiem muzyki klasycznej i głosu Barbary Hendricks.

email: lendos_s24@onet.ue

UWAGA! To przedruk z witryny www.salon24.pl Tekst Lendosa przywołuję by dowieść, iż wcale tak bardzo odosobniony w swej nieufności wobec urzędników nie jestem. A jej powody w powyzszym świetle co najmniej przekonujące, prawda?

M.Z.

Brak komentarzy: