poniedziałek, 31 grudnia 2007

Na Nowy Rok

Obyśmy nie musieli tkwić tak uparcie we własnych, zamkniętych jamkach i kręgach, jaśniej widzieli co złe, a co dobre i lepsze, nie dawali się złym ludziom, którzy widzą literę prawa, ale nie mają pojęcia o jego duchu, właściwie wyceniali pracę innych skutecznie licząc na to, że los zrewanżuje nam się tym samym. I mieli marzenia tak wielkie jak stąd do oceanu. Na pełen gwizdek – inaczej nie warto marzyć... A potem życiu wydzierali po kawałku, lecz skutecznie coraz większe tych marzeń odrobiny, choćby się nieprzyjaciołom to nie podobało. Słowem: realnie wszystkiego najlepszego!

Marek Zarębski

niedziela, 30 grudnia 2007

Zapomniane prawa

To, o którym myślę najpierw znane jest pod nazwą prawa Kopernika: zły pieniądz wypiera lepszy pieniądz. 1 stycznia 2008 służbę ochroniarską w naszym domu obejmuje inna firma, bodaj Uniwersum. Tak, specjaliści od zewnętrznych parkingów. Najpewniej wygrali przetarg, nic nam oczywiście o nim nie wiadomo, jak to swojego czasu eufemistycznie powiedziała lokatorom w swym piśmie Urszula Liwińska z Irysowej to w ogóle nie lokatorów sprawa, bo płaci Miasto. A Miasto to mityczny stwór, z którym żywi ludzie nie mają nic wspólnego, a my z Abramowskiego 9 to już w ogóle... Opisywałem dość dokładnie wady tego rozumowania, w tym miejscu mogę tylko dodać, że przyznaję temu współdziałaniu mózgowych połączeń znakomitej urzędniczki tytuł "Paździerza Roku 2007". Ważne jest jednak co innego: otóż przedstawiciele Uniwersum byli już w naszym domu. Chcieli namówić niektórych poprzednich pracowników ochrony do przejścia do ich firmy i pozostania na starym miejscu. Co to oznacza? Ano to, że nikomu nie chodzi o polepszenie czegokolwiek, co piętnowaliśmy w minionych miesiącach. Oznacza również to, że wygrali przetarg NIE MAJĄC LUDZI do wykonywania prac ochroniarskich. Fajne - prawda? Mieliśmy źle, będziemy mieli zapewne jeszcze gorzej. Jest więc niejaki "minusowy postęp". Starsi pamiętają zapewne dowcip o przemówieniach Gomułki Władysława. Utrzymywał on mianowicie, że przedwojenna Polska, krwiopijcza i kapitalistyczna, stała na skraju przepaści. Póki oczywiście nie przywiał wiatr swobody ze wschodniej strony i "zdrowy trzon narodu" pod przewodnictwem swej partii nie uczynił znaczącego kroku naprzód. Czy coś to Państwu przypomina?

Z wielkiej polityki: mało kto zauważył, że w przedświątecznej gorączce politycy zwycięskiej partii uchwalili budżet państwa na nadchodzący rok. Donald T. et consortes, czyli PO w całej okazałości wysiliło się jak diabli - przyjęli to, co opracowali "faszyści" z PiS-u. I jak się czują PO-wscy apologeci? Szczerze mówiąc mam to w nosie. Podwyżki cen prądu już zaanonsowane, benzyna ma zielone światło we wzlocie ku górze, a poświąteczne wyprzedaże dowodnie pokazują, jak byliśmy nabierani do 24 grudnia. Więc kiedy będzie lepiej? Odpowiedź stara jak świat: już było.

Z małej polityki: w sprawie brudu w kamienicy i przed nią nie ma z kim się porozumieć, wolne dni. Ciekawi mnie więc ile osób zajmie się wprowadzeniem na tron nowych ochroniarzy 31 grudnia. Standardem były dwa samochody i pięciu urzędników. Bizancjum, proszę Państwa, najważniejsze jest Bizancjum, ponieważ takich maluczkich jak my należy najpierw olśnić lub nastraszyć, dopiero potem poprosić o dowód osobisty i sprawić lanie!

Życzenia Noworoczne jeszcze będą. Trochę później.

Marek Zarębski

piątek, 28 grudnia 2007

Dlaczego byłem upierdliwy - a będę jeszcze bardziej

Nie tak dawno witaliśmy na naszych łamach nową Panią Administrator. Wspominałem też o nowej dozorczyni, a nawet postawiłem super-odważną tezę, że się w materii sprzątania poprawiło. I wyszedłem na durnia. Dzisiaj muszę odwołać twierdzenie o poprawie. Pozwolicie jednak drodzy Czytelnicy, że nie będę właził pod stół i szczekał. Istniejący na naszym terenie burdel to po prostu nie moje dzieło.

Chcę niniejszym wobec urzędników z ulicy Kolberga sformułować kilka pytań. Otóż pierwsze brzmi: czy to prawda, że regularnie opłacacie tę zbójecką firmę, która jakoby ma dbać o porządek w moim domu? I dalej: czy jeśli nasze pieniądze płyną do kieszeni oszusta nie czujecie się współodpowiedzialni za istniejący stan? Trzecie: jeśli jako osoby posiłkujące się w rozumowaniu prostą, dwuwartościową logiką uznamy, że ktoś biorąc za Waszym pośrednictwem nasze pieniądze oszukuje nas nie wykonując swoich obowiązków od WIELU miesięcy to możemy postawić tezę, że coś jest tu nie tak i krycie oszusta dokonuje się za czyjąś ingerencją? Następnie: jeśli uznamy, że odpowiedź na ostatnie pytanie jest twierdząca to mamy zawiadomić władze miasta, a następnie prokuraturę dzisiaj, czy za tydzień? Bo to proszę miłych Pań nie w kij dmuchał – ktoś robi nas w konia już od ponad roku. Jeśli miesięcznie kradnie około tysiąca złotych to nazbierało się tyle, że paragraf o przestępstwie znaczących rozmiarów został już wyczerpany w całości. Chcieliśmy do tej pory być poważni w łagodny sposób. Ale jak widać należy tupnąć nogą tak, żeby wreszcie komuś w buty poszło. Daję słowo: tupniemy.

Marek Zarębski

czwartek, 27 grudnia 2007

Skąd Litwini wracają?

Klasyk twierdził, że z nocnej wracali wycieczki. Ba - wieźli łupy bogate! Szczerze mówiąc i ja tak na tle zimowego mazurskiego lasu czułem się dzisiaj podczas nielicznych postojów, popatrując na zapaskudzone błotnistą mazią wierne autko. Czułem: ponieważ w istocie największy łup zwożony do warszawskiego domku był niematerialny, choć przepięknie ważący. Odbudowałem uśpione ongiś kontakty rodzinne! Oczywiście nie sam, lecz z zainteresowanymi. Potem zapakowałem, przywiozłem, mam! A że prócz tego, iż przemili to ludzie to jeszcze ciekawi i gościnni – było się z czego cieszyć...

To dobry powód do radości, prawda? Toteż podróż w mglisty poświąteczny poranek komfortowa i błyskawiczna, choć mgła na asfalcie zadziwiająco śliska, a przed samą Warszawą jak rozlany olej. Nic to, wszystko poszło dobrze. A własna wanna z ciepłą po podróży wodą jak dodatkowy balsam na duszę...

I tylko te piekielne telewizyjne informacje... No więc jednak nie udało się rządzącym bez konfliktów transplantować na polski grunt zdefiniowanego czasu pracy dla lekarzy. Najpewniej wkraczamy dopiero we wstępną ich fazę, przy czym nie da się już tak lekarskiej zbiorowości wymanewrować, jak to czyniono do tej pory. Unia, proszę Państwa! Jest określone prawo, proszę je wprowadzić! Kilku moich rozmówców dopiero teraz ze zdziwieniem stwierdza, że mało się kiedyś akcentowało obrzydliwie długi lekarski tydzień pracy, że sprowadzano wszystko do pseudo-politycznych sporów. Tak zagmatwanie przedstawianych, że już w końcu nikt nie wiedział o co tam chodzi naprawdę. A tu bach: chce Pan/Pani pracować na normalnym etacie za te same czy minimalnie większe pieniądze dwa razy tyle i dwa razy dłużej, niż dotychczas? Pewnie że nie, nie ma chętnych. Źli przestali być złymi, a okazali rozsądnie myślącymi. I meandry politycznego ględzenia nabrały raptem ludzkiego, konkretnego wymiaru. Co będzie dalej? Bo ludzie może niekoniecznie domagają się w każdej miejscowości dealera Lamborghini, na pewno jednak chcą gdzieś kupować co im do życia niezbędne i owo życie podratowywać od czasu do czasu u fachowca od oczu, brzucha, siusiania a nawet „całego ciałka”. Tak już nas wszystkich zmajstrowano.

Słowem miałem miłe, dobre i pożyteczne Święta. Których to elementów i Państwu na Nowy Rok życzę.

Marek Zarębski

piątek, 21 grudnia 2007

Naprawdę idą Święta!!

Członkowie Stowarzyszenia, ale też za moim pośrednictwem wszyscy Lokatorzy otrzymali dzisiaj najlepsze życzenia Świąteczne od naszej Nowej Pani Administrator Krystyny Dominiak. Bardzo dziękujemy! Pozwoliłem sobie w imieniu Sąsiadów zrewanżować się równie dobrymi słowy - ponieważ przekonany jestem, że człowiekowi, który w ciągu ledwie kilkunastu dni swego urzędowania spowodował pojawienie się nowej, skuteczniejszej dozorczyni, wymianę wszystkich wadliwych, a odkrytych detali naszego domu (klamki, zamki, świetlówki), przede wszystkim zaś CHCE ROZMAWIAĆ Z LOKATORAMI należy się mnóstwo dobrych słów i życzeń trwania w tym uporze. Z nadzieją na dobre jutro i pojutrze kłaniamy się świątecznie, Pani Krystyno. Wszystkiego Najlepszego!
Marek Zarębski

czwartek, 20 grudnia 2007

Świąt prawdziwie świątecznych...

... moim Przyjaciołom i Czytelnikom, również niekoniecznie zgodnym. Ciepłych nastrojów i realistycznie spełnialnych planów, dobrego spojrzenia na to co jest, a zwłaszcza co być może. Strategii przenoszących góry i myśli sięgających nieba. Prezentów "wszystkomających", a dla chętnych figur nawet drugiego dnia Świąt "szczupłopłaskich". Słowem WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO!

Marek Zarębski

środa, 19 grudnia 2007

Dzień za dniem - czy jasność pomroczna?

Szczerze mówiąc już nie pamiętam kto - ale ktoś kiedyś rozszyfrował znaczenie pojęcia „dziennikarz”. Otóż to taki, który pisze CODZIENNIE. Czuję się dziennikarzem – ale codziennie za darmo pisać mi się nie chce, zwłaszcza gdy dni takie zimowe, a światła mało. A fakty? Mamy od tygodnia (najmniej) nową administratorkę, a od dzisiaj nową dozorczynię. I co? I wiem o tym ja, tudzież paru facetów z ochrony. Na formalnej stronie lokatorów głucho, ale to może być tylko wyniosłe milczenie pełne treści. Albo przedświąteczne obowiązki. Wszystko jedno. W styczniu będziemy mieli nową ochronę na starej umowie, temat nie ruszony, choć nie wykluczam, że ten i ów coś na ten temat wie, ale nie powie, bo i po co... No po co gadać z upartymi lokatorami – gdy można okazać im wyniosłe milczenie?

I pokłóciłem się o nazwę - i meritum tego, co miało by za nią stać, a moim zdaniem nie stoi. Gdzieś oto „działa” stwór mieniący się być „Pracownią na rzecz wszystkich istot”. Ktoś uznał to za bardzo trafną frazę, za którą kryje się „coś niezmiernie ważnego”. A moim zdaniem to durnota jakich mało! Takie coś to mógłby założyć sobie Stwórca, gdyby miał ochotę. Ale banda ręcznie sterowanych młodocianych wydrwigroszy? No dobra, stało się. I co w takim razie członkowie tego bractwa czynią? Na przykład na rzecz krówek, muszek-faramuszek nad Rospudą, czy kózek? Przepraszam, jedno przychodzi mi na myśl: posrywają swobodnie po polach, trawa od tego rośnie i wspomniane krówki i muszki mają co robić. Oczywiście wszystko w przerwach pomiędzy zawracaniem ludziom głowy jakie to ważne, by pojechać na wyspę Bali i pogadać z innymi frustratami o znaczeniu tsunami dla mikroflory Polinezji. Oj, coś mi się wydaje, że to zbiorowisko durniów, którzy nie byli w życiu na strychu własnej kamienicy, ale Malgaszów i Eskimosów zbawiają tyleż chętnie, co za cudze pieniądze w ekskluzywnych hotelach gdzieś na krańcu świata... A przykujcie się na stałe do drzew pod Augustowem i nie zawracajcie ludziom gitary!

Żniwa dla taksówkarzy i warsztatowców. Wiem, bo mam takich właśnie znajomych. Wszystko ponoć z tej przyczyny, że stolicę najechała banda Hunów, powiedzieli im w reklamach, że tu tanio i dobrze. Jak jest naprawdę – pisałem niedawno, nie będę się powtarzał. W supermarketach szczyt bezczelności: wrzucają na przykład w pudło skarpetki za 3 zł para, przy kasie okazuje się, że to te po trzynaście. I tak właściwie z każdym towarem. Cukier, mąka, bakalie, jak leci... W razie konfliktu pani z miłym uśmiechem tłumaczy, iż takie są prawa rynku. Nie, proszę Pani: takie jest prawo pazernego Zysku. Też już o tym było. Wredny to bałwan ten Zysk, jeszcze da pani popalić. Na przykład przy pompie z paliwem. Albo w warsztacie przy naprawie auta. Warsztatowcy za przyjęcie do leczenia pojazdu przed Świętami walą takie ceny, że hej. Czy dlatego jestem wściekły? Po pierwsze wcale nie wściekły. Po drugie umiem zrobić to sobie sam, więc teraz z nową listwą wtryskową i pompą wody mogę jechać gdzie chcę.

Pocieszające to także, że właśnie najkrótsze dni w roku. Później będzie już coraz lepiej. I jaśniej. Że niby zobaczymy to, czego widzieć nie chcieliśmy? Prawda. Popatrzcie tylko co w poważnych dziennikach się wyprawia – na przykład w „Rzepie” pojawiło się twierdzenie jakiegoś nawiedzonego, że niby własność prywatna istnieje wyłącznie dzięki sprawnemu systemowi podatkowemu. W innych tytułach półgębkiem rzucane myśli, że ludzie czekają na podwyżki. Pani czeka? Pan czeka? No – tak też myślałem... Ale idiota autor wziął wierszówkę i może sobie kupić na święta dodatkowe pół litra. Może mu się pod kopułą przejaśni, choć to choroba zdaje się nieuleczalna. Zdrowia! Głównie psychicznego...

Marek Zarębski

czwartek, 13 grudnia 2007

Dzień szczególny

Dzisiaj dwie rzeczy, które trzynastego grudnia są ważne. O stanie wojennym jak najkrócej, bo też i tej hańby nie ma co rozpamiętywać bez końca – więc zdjęcie, które pewnie większość świadomych Polaków, a zwłaszcza warszawiaków zna doskonale. Przed dawnym kinem "Moskwa", na frontonie którego tkwi reklama "Czasu Apokalipsy" Coppoli stoi opancerzony transporter. Obok kilku żołnierzy najwyraźniej rozgrzewających się jakąś rozmową. A może nie wiedzących co ze sobą począć?

Od siebie dodam, że trzeba potrafić to oglądać. Bo pancerny pojazd z mokotowskiej fotki nie ruszył natychmiast do wściekłej szarży jak helikoptery u Coppoli, przynajmniej na terenie mojego miasta. Apokalipsa miała tu wymiar nudnego, długiego znęcania się nad ludźmi w ich zakładach pracy, mieszkaniach prywatnych, na ulicach i w słuchawkach telefonicznych („rozmowa kontrolowana...”) Tak, w Polsce padały również strzały, czołgi i transportery jednak wykorzystano, ludzie ginęli w tajemniczych wypadkach i w „niewyjaśnionych okolicznościach”. Większość jednak obserwowała gołe haki w sklepach i stanowcze odwracanie znaczenia najprostszych słów. Milczenie stało się cnotą zwyczajną – a jeśli przemówiło za poduszczeniem "towarzyszy", to najlepiej na komendzie. Wtedy gadulstwu delatora przyznawano miano „obywatelskiej postawy”. I frajera oczywiście pałowano – ale tylko po wierzchu i niezbyt starannie...

Mało kto zauważył – ba, wiemy to dopiero dzisiaj! – w co grali czerwoni. Najpierw w podmianę przywódców „niekontrolowanych ruchów społecznych”, później w spacyfikowanie tych już niemrawych ruchów specjalnie dobranymi doradcami, w końcu samouwłaszczenie się. I stało się tak, że za dziesięć lat bezczelnie mogli twierdzić, że np. upadły zakład pracy kupili za oszczędności stypendialne, a willa z basenem to wynik spadkowych nieporozumień rodzinnych. Stalinowiec stał się ofiarą, jego oprawca „człowiekiem honoru”. Obydwaj mienią się być polskimi bohaterami – choć z polskością nie mają wiele wspólnego. Drugi dożywa spokojnie swych dni w sporym luksusie, pierwszy czas jakiś był nieudacznym ministrem. A zły duch całości, stale przecież marzący o reformie w ramach systemu (czyli doskonaleniu socjalizmu) dostał małą zrazu gazetkę, później dużą władzę nad umysłami, którym trzeba było aż dekady, by zrozumieć jakiej podlegają manipulacji. Niestety niektórzy nie otrząsnęli się z amoku do dzisiaj. Nadal twierdzą, że brak teleranka w tamten grudniowy dzień był złem koniecznym, bo tuż nad granicą stały uzbrojone po zęby hordy krasnoarmiejców, że nie wspomnę o ich kohortach na przykład pod Legnicą. Nikt nie chce pamiętać, że te jakoby dumne bandy brały właśnie w dupę od afgańskich chłopów, a ich gospodarka w tejże chwili się waliła, co oczywiście było pilnie strzeżoną tajemnicą dla zainteresowanych i jawną informacją dla reszty świata. Z ujawnionych dzisiaj dokumentów wiadomo już, że generał Spawacz usilnie zabiegał o ruską interwencję - ale stanowczo mu jej odmówiono. Czyż zresztą kariery medialne i finansowe większości dzisiejszych "ałtorytetów" byłyby możliwe, gdyby weszli do nas inni "panowie"?

No więc dzisiaj na miejscu tamtej „Moskwy” stoi koszmarek o zagranicznej nazwie, ludzie podejrzewają, że z tym samym zarządcą. Pewnie tylko bierze lepszą pensję... A, pardon – plus resortową emeryturę jakieś pięć tysięcy na rękę. Ziarnko do ziarnka, tak rodzą się nowe dynastie, wnuk prezes też ma potrzeby... Lub wnuczka nie ma już zapasu wacików.

Spsili nas do imentu – i czynią to dalej. Nie, już nie zamordują, przyparty do muru może powziąć myśl szaloną o obronie życia i na przykład wykłuć „dobroczyńcom” oko. Lepiej tego i owego podgłodzić. Zajmie się kombinowaniem jak dożyć do następnej renty, emerytury, zasiłku czy wypłaty. Albo wyjedzie do Irlandii – i kłopot z głowy.

Jeśli zaś narozrabia – to Irlandia też nie Seszele, da się drania złapać, szczególnie po dzisiejszym formalnym wstąpieniu do kolejnego eurokołchozu. Potomkowie starych, sprawdzonych towarzyszy pełnią tam oczywiście rolę... no jakże by inaczej: komisarzy! I już dopilnują, by rzeczy toczyły się wyznaczonymi torami, a wszystkie kanty i różki starannie przycięto.

Marek Zarębski

==================


Biurwa mać!

Biurwa (łac. kuch. Homo biurvus pospolitus) jest istota żywą, stanowiącą ostatnie stadium degeneracji urzędnika dowolnej administracji (zarówno państwowej oraz firmowej). W przeważającej ilości przypadków płci żeńskiej. Występuje licznie na obszarach biur i urzędów, praktycznie we wszystkich zamieszkałych częściach świata. Zaliczana do grupy pośrednich pasożytów społecznych. Biurwa żeruje bezpośrednio na przerośniętym ciele administracji, wykorzystując jej bezwład i brak możliwości skutecznej autokontroli. Część naukowców uważa, że polimorficzna struktura biurwiej społeczności stanowi nieodłączny element samej administracji, jednak zdecydowana większość skłania się ku poglądowi, ze stanowi ona praktycznie niemożliwą do zwalczenia tkankę nowotworową. Aby możliwe było przepoczwarzenie się normalnej (najczęściej młodej) urzędniczki względnie urzędnika, do postaci biurwy doskonałej, muszą wystąpić następujące okoliczności:

1. wieloletnie przebywanie w tym samym środowisku biurowym

2. nudne i nieciekawe zajęcia służbowe

3. małe obciążenie pracą zawodową

4. permanentny brak awansu

Przydatne też są takie indywidualne, wrodzone cechy osobnicze jak:

1. zazdrość

2. zawiść

3. kompleks niższości lub nadmiernie wybujałe ego

4. złośliwość

5. brzydota fizyczna

Procesowi przemiany pomagają też:

1. kłopoty osobiste

2. nieudane życie intymne

3. kiepska sytuacja finansowa

Celem egzystencji dorosłej biurwy jest moderowanie procesu generowania kolejnych pokoleń biurw oraz przede wszystkim utrudnianie życia i psucie nerwów wrogiemu gatunkowi klientów. Klient (łac. kuch. Homo petentus upierdlivus), jest największym i śmiertelnym wrogiem biurwy. Od zarania dziejów nachodzi on tereny będące we władaniu biurw, swoimi nieuzasadnionymi żądaniami mąci biurwi spokój i próbuje zmusić daną biurwę do pracy. Biurwa nie lubi być zmuszana nawet do najmniejszej pracy, ponieważ permanentnie jest ona „zarobiona” jedzeniem kanapek, piciem kawy lub herbaty, piłowaniem paznokci, czytaniem kolorowych szmatławców, plotkowaniem i paleniem papierosów. Klienci mają ograniczony arsenał środków zaczepnych. Albo uciekają się do podstępu i posługują się drobną łapówką w postaci kwiatka, bombonierki, taniego pochlebstwa albo decydują się na użycie broni ostatecznej, jaką jest skarga do przełożonych biurwy. Może to być skrajnie niebezpieczne dla klienta, w przypadku gdy biurwa jest mocno umocowana w strukturach administracji. Skarga często powoduje, że sprawa będąca jej przedmiotem jest załatwiana nieco szybciej, ale w przyszłości mściwa biurwa zrobi wszystko, aby wredny klient niczego więcej nie załatwił w jej rewirze.

Biurwa jest zapiekłą pesymistką. Narzekanie jest jedną z jej podstawowych, wykonywanych czynności. Złe jest prawie wszystko. Klient, szef, kawa, pensja, pogoda, praca... Dobry jest tylko ten czas, kiedy wreszcie można opuścić (zazwyczaj przed końcem wyznaczonego czasu urzędowania) to cholerne biuro i w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku pójść do swojego domu.

Na koniec chciałbym oddać sprawiedliwość tym wszystkim uczciwym pracownikom wszelkich istniejących administracji, którzy pomimo wielkich przeciwności nie dali się zbiurwić i swoją uczciwą pracą służą ludziom.

LENDOS

Cenię sobie szczerych ludzi i prawdziwych przyjaciół. Lubię hiszpańskie wino, francuskie sery i polskie ogórki kiszone. Jestem miłośnikiem muzyki klasycznej i głosu Barbary Hendricks.

email: lendos_s24@onet.ue

UWAGA! To przedruk z witryny www.salon24.pl Tekst Lendosa przywołuję by dowieść, iż wcale tak bardzo odosobniony w swej nieufności wobec urzędników nie jestem. A jej powody w powyzszym świetle co najmniej przekonujące, prawda?

M.Z.

poniedziałek, 10 grudnia 2007

Mówił dziad do obrazu...

Wczoraj na stronie www.abramowskiego9.waw.pl ukazała się ostateczna wersja pisma przedstawicieli lokatorów do Biura Polityki Lokalowej. Anons zaczyna się ambitnie, od uwagi autorów „dziękujemy za pomoc przy pisaniu...” Nie ma za co. Tym bardziej nie ma za co, że uwagi wniesione przez nasze Stowarzyszenie NIE ZOSTAŁY UWZGLĘDNIONE ani w treści, ani w formie.

Nie mamy ochoty pastwić się nad urzędniczym pasztetem, przykro nam to powiedzieć, ale za taki uważamy dzisiaj przedstawiony dokument. Jeżeli autorów nie stać na coś innego od tych ciepłych słów wyprodukowanych w stylu „Pani Jadzia do Pani Buby w tym samym urzędzie”, jeżeli nie chcą uwzględniać choćby śladu idei podanych im na tacy zmian – sugeruję najęcie zewnętrznego fachowca (spoza domu), który jest w stanie powiedzieć coś od siebie, a nie tekstem z „Encyklopedii Przestraszonego Urzędnika”. To wbrew pozorom ma znaczenie, kto wie czy nie fundamentalne, my tak właśnie uważamy. To przesądza również o afirmowanym stanie ducha coraz większej grupy mieszkańców domu – a jest on taki, że w chwili obecnej już CZTERNAŚCIE dorosłych osób nie życzy sobie dalej podobnej „retoryki” w ich imieniu. Krótko: chcecie pisać dalej Państwo to i w tym stylu – zaznaczajcie wyraźnie, że czynicie to arbitralnie i we własnym imieniu. Lub może jeszcze grupki przyjaciół... Bo że nie czynicie tego w imieniu wszystkich lokatorów to od dzisiaj pewne.

Chcemy też oficjalnie zapytać: jakie ciało zbiorowe upoważniło Państwa do rezygnacji z wyższych (czy może raczej należało by powiedzieć: maksymalnych) bonifikat cen wykupu, które obowiązywały do tej pory na terenie Warszawy? Na podstawie jakiej delegacji przemawiacie na temat także naszych pieniędzy w sposób zdecydowany, ale niezgodny z naszą wolą? Zwracaliśmy Państwu szczególną uwagę na ten właśnie fragment, zawarty w pierwszej, sygnalnej wersji pisma, dowody znajdują się na tej stronie, a odszukanie właściwego tekstu nie sprawi nikomu żadnych kłopotów. Sprawa wydała nam się na tyle wrażliwa, iż od niej właśnie zależało (a zwłaszcza zależeć będzie) każde dalsze postępowanie. Bo niby jak teraz negocjować cenę wykupu - gdyby takowy miał nastąpić na przykład za rok, dwa czy pięć - jeśli sprzedawca w dowolnej chwili może powołać się na fragment pisma właśnie wysłanego, a podpisanego w imieniu wszystkich lokatorów? I powiedzieć: chcieliście to macie, bonifikata 5 procent, płacicie nie po 300 tysięcy złotych, ale po 285... Rozumiem, że myśl przewodnia była taka, iż nie należy konfundować urzędników miejskich, zapędzać ich w kozi róg, w którym jak powiadają mogą „narazić się na zarzut niegospodarności”. Ale czyniąc to przesunęliście się na inną stronę – zostając rzecznikami niewłaściwie pojmowanego interesu korporacji urzędniczej, a nie zbiorowości lokatorskiej.

Tekst powyższy skonsultowany został z wszystkimi członkami naszego Stowarzyszenia i sześcioma dodatkowymi osobami, dysponującymi pełnią praw lokatorskich. W związku z sytuacją za jedyny dokument sygnowanym przez te osoby, a stanowiącym "odpowiedź do odpowiedzi" uznajemy wersję pisma PP. Mikołajewskiego i Stach z naszymi poprawkami, pełen tekst z wyraźnym zróżnicowaniem "co nasze, a co wasze" zamieszczony również na naszej stronie. Dla jasności: rezygnujemy tym samym z własnego i całkowicie samodzielnie opracowanego projektu, takoż tu prezentowanego. Tym samym z góry oddalamy jakiekolwiek możliwe sugestie, iż "jesteśmy wiecznie niezadowoleni, nie można się z nami porozumieć" itd.

Za zgodność:

Marek Zarębski

niedziela, 9 grudnia 2007

Opowieści z domu schadzek

W tekście „Drobiazgi – i NIE-drobiazgi” wyraziłem się na temat przeznaczenia lokalu sklepowego na parterze naszego domu. Powiedziałem, że powinien tam znajdować się barek na potrzeby lokalnej społeczności. Komentarzy namnożyło się już co niemiara, jakby każdy, kto w ogóle chce o tym rozmawiać czuł się w obowiązku powiedzenia czemu myślę niepoprawnie. Ostatnio zanegowano moje obserwacje z Belgii i Holandii. Cóż, należy powiedzieć, że „tak jest jak się Państwu zdaje” i zostawić rzecz całą swojemu biegowi. Niestety użyty został argument, iż najwyraźniej czyniłem różne belgijskie i holenderskie obserwacje z poziomu pola namiotowego.

To nieprawda. Standardowym hotelem podczas tamtych podróży był nieistniejący już dzisiaj „Dijksterhuis” obok antwerpskiego Centraalstation, czyli przepięknie modernistycznego Dworca Głównego. Później zaś położony nieopodal portu i wesołej dzielnicy Dom Marynarza o średnim standardzie, budynek rodem z głębokiego polskiego socjalizmu (taki wygląd, takie skojarzenia, w Warszawie to „Nowa Praga” w okolicach placu Hallera). Gdzieś przemknął „Rubenshotel”, w którym tylko jadalnia o secesyjnym wystroju nadawała się do pokazania, reszta mniej. Na końcu wreszcie „Hotel Ideal” – gdzie ludzkie namiętności i chęci mają tak doskonałą oprawę, że wręcz należy tej instytucji poświęcić chwil kilka. O tym wszakże za chwilę.

Jak by nie było są to wszystko obserwacje czynione okiem średniego klienta miejscowej turystyki. To znaczy takiego, który noc chce spędzić w łóżku, ale niekoniecznie z baldachimem i za 300 euro. Po ulicy żydowskich handlarzy diamentami (Pelikanstraat) chodzi, ale nie po to, by dokonywać tam jakichś wyrafinowanych zakupów. Nie żałuje sobie obiadu w średniej klasy restauracji, choć wie, że mocniej i taniej naobżera się u Arabów, którzy wcale poza Centrum nie zostali wygnani, a przy Katedrze wprost ich zatrzęsienie. Słowem trzy dobre piwa dziennie i tyle w brzuchu, by łazić po mieście swobodnie i bez potrzeby dożywiania się batonikami. W tym świetle o polach namiotowych nie mam bladego pojęcia – bo i skąd niby...

„Ideal” objawił mi się podczas którejś podróży już na początku obecnego stulecia jako ostatnia deska ratunku w weekendowej Antwerpii, do której trafiłem przypadkiem, a więc bez wcześniejszej rezerwacji hotelowej. To błąd okrutny – wielu rodaków go popełnia, licząc na to, że w dużym mieście turystycznym zawsze coś się znajdzie. Jeśli ma się 300 – 400 euro to może i „się znajdzie”. Mając 100 – kłopoty wręcz nieszczęsnego turystę zabijają. Nie inaczej było i tym razem. Po piątej nieudanej próbie wynajęcia pokoju w dużych i znanych hotelach postawiłem samochód w miejscu jak mi się wydawało ustronnym i uciąłem sobie małą, pewnie trzygodzinną drzemkę. Brr, zimno! Spod kocyka używanego na co dzień do samochodowych napraw wystają nogi, zimny i mokry wiatr od portu stale przynosi nowa porcję paskudnych wrażeń. W połowie nocy na jednej z głównych ulic nie było żywej duszy – a mimo to postanowiłem rozejrzeć się dokładniej w poszukiwaniu czegokolwiek do spania w godziwych warunkach. „Ideal” kusił sto metrów dalej jaskrawym neonem i o dziwo wejście do recepcji było otwarte! Obite nieco wytartym dywanem schody, małe okienko w ścianie, wszystko. A jednak polecono mi podjechać pod bramę sąsiedniego domu. Okazało się, że kryje garaż wliczony w cenę pokoju. W centrum dużego miasta to rarytas jakich mało!

Potem wewnętrzne schody do budynku głównego, piętro w górę i upragniony pokój. Cicho, spokojnie, z mnóstwem zakrętów korytarza i zakamarków z fotelikami. W pokoju potężne podwójne łóżko, później okazało się, że z wbudowaną opcją małych i dużych drgań spod materaca, nie o to mi chodziło, ale niechaj już będzie, najwyżej trzeba uważać na włącznik. Uruchomienie telewizora na solidnym wysięgniku dowiodło, że nie ma też co się silić na przypominanie sobie jakichkolwiek obcojęzycznych słów, program jeden, za to prosty i stabilny: on ją, potem ona jego, potem przyszedł sąsiad... Uczciwie po pięciu minutach na ekranie ukazuje się informacja, że dalsze oglądanie „fabuły” kosztuje tyle i tyle. Całkiem sporo. Na butelkę szampana stać wyłącznie tych, którzy wpadli tu z żyrantami – jest pięć razy droższa, niż w sklepie. Na szczęście jest mi wreszcie ciepło, szampana pić nie muszę, myję się pobieżnie, zrzucam buty – i już mnie nie ma...

Najdziwniejsze było budzenie następnego ranka. Na korytarzu głośny odkurzacz, klucz przekręca się w zamku i słyszę: „Zostaw, ten jeszcze śpi...” Tak, po polsku. Więc gdzie ja w końcu jestem? Wyjaśniło się szybko, że „Ideal” od lat obsługiwany jest przez polskie imigrantki, od razu dodaję, że nie miały nic wspólnego ze specjalizacją tego hotelu. Ot, robota jak każda inna, ponoć tylko właścicielka zdecydowanie milsza od typowych antwerpskich pracodawców. Potwierdzam. Kiedy auto odmówiło posłuszeństwa woziła mnie po wcale niemałym mieście nawet nie wspominając o zapłacie. Szarpnąłem się z wdzięczności na potężną różę – i jak się okazało to był pierwszy kwiat, jaki madame dostała od kogokolwiek od dwudziestu lat. Radość była tak wielka, że uczciwie opiliśmy ją dwoma butelkami dobrego francuskiego koniaku, madame okazała się rodowitą Francuzką i miała tych flaszencjałów nieprzebraną ilość. Powiem tyle, że ta droga podróżowania do piekła (gdzie jest ponoć weselej, niż w niebie) wiąże się z potwornym bólem głowy.

Do „Idealu” można z partnerką wpaść na godzinę lub dwie, pełna dyskrecja, właśnie dzięki systemowi poruszania się bez towarzystwa pomiędzy garażem, a pokojem, dalej mnóstwo zakamarków, w których nie jest problemem zatrzymać się na chwilę nie chcąc widzieć twarzy sąsiada. Nikt o nic nie pyta, ani jednego strażnika z krótko ciętą fryzurą czy w dresie. Może i tam grzeszą, grube ściany nie przepuszczają jednak żadnych odgłosów, a śniadanie wliczone w cenę też dostarczane do pokoju, nic na wspólnej sali. Grzech belgijski ma najwyraźniej inny wymiar, jest spokojniejszy i stonowany, jakby nie wymagał natychmiastowego grzechów odpuszczenia. Słabo to sprzyja internacjonalistycznym kontaktom, mnie jednak całość odpowiadała, panie z obsługi chętnie tłumaczyły co gdzie taniej i milej, oczywiście wszystko już poza miastem. To przypadłość wielu metropolii, dochodzi także do nas – centra opanowywane są szybciej przez element napływowy, w Belgii mocno czarniawy, czy arabski i rosyjski. Gdyby ktoś miał wątpliwości co się stanie po wpuszczeniu do dowolnego domu jednego śniadego z kobietą i dwojgiem dzieci może to zobaczyć w Antwerpii – po roku w tym samym lokalu będzie ich już piętnaścioro. I wszystko rodzina, jakżeby inaczej...

O systemie wynajmowania mieszkań, bez znaczenia czy prywatnie, czy od miasta – przy okazji. Dzisiaj najważniejsze to, że ów system strzeże lokatora, a nie właściciela, oczywiście temu drugiemu żadnej krzywdy nie czyniąc. W każdym razie pomysł, że właściciel chcąc uzyskać wyższy czynsz może wejść do mieszkania i robić w nim co mu się żywnie podoba należy między bajki włożyć. Coś takiego jest po prostu niedopuszczalne, pomysłodawca musiał by chyba rozum postradać, sądy działają szybciutko, a kary dla idiotów potężne. Budynki komunalne (tak, są takie!) zadbane w sposób, o którym naszym administratorom się nie śniło, jedyna debata proceduralna, o której słyszałem dotyczyła sporu, czy na wiosnę fronton domu lepiej myć detergentem, czy piaskować, tak czy siak miał być sterylnie czysty, kropka.

A bary są, były i będą, to kultura spotykania się ze znajomymi właśnie w barach, nie mieszkaniach prywatnych – więc różnica zapotrzebowania na wysokie stołki, stół bilardowy i tarczę do rzutków jakaś jest. Czemu jednak tak wiele czasu poświęcono na ściąganie do Polski „tradycji” Halloween, a nie barowej? Czy z tej przyczyny, że dla „decydentów” bar to miejsce na dworcu w Koluszkach, lata 60-te? Albo jakaś inna mordownia na rogu Brzeskiej i Ząbkowskiej sprzed półwiecza? Więc za knajacką rozpustę należy płacić licho wie ile pieniędzy...

Marek Zarębski

piątek, 7 grudnia 2007

Wykonywać czy kreować?


Jako że rzecz cała dokonała się na Mokotowie – łączność jakaś z blogiem przyszpilonym do konkretnego adresu jest, więc zupełnie od rzeczy to nie będzie. Chodzi oczywiście o podpalenie auta Julii Pitery, pisałem o tej pani w ubiegłym miesiącu, następnie zaś przywoływałem materiał innego autora. Z podpaleniem było tak, że jak w dobrym kryminale na początku nikt nic nie wiedział, później pojawiło się tyle dowodów, że właściwie wystarczyło by na pięć podpaleń i tyluż sprawców. Podobno nakręcono nawet film z całej akcji, reżyser nosi powszechnie znane nazwisko Życzliwy, Stanisław Michalkiewicz twierdzi, że to z powodu rozliczeń księgowych. Zakładam, że zleceniodawca chciał mieć pewność, iż robotę wykonał ten, któremu miał zapłacić, a nie jakiś inny, równie wrogo nastawiony. Oznacza to zarazem, że kolejka drżących z niecierpliwości podpalaczy była długa i stąd wątpliwości płatnika mogły się pojawić. Ale z politycznej strony oznacza to też, że nadobną Julię wybrano jak najgorzej – w poprzedniej, rzekomo faszystowskiej dyktaturze Kaczorów jakoś nikomu nie przyszło do głowy, by podpalać auta na przykład znienawidzonego przez „niezależne telewizje” szefa CBA Mariusza Kamińskiego. Czy „bullteriera” Kurskiego. W ogóle drzewiej podpalanie nie było w modzie. Raczej już luzowanie śrub mocujących koła - no ale to zamierzchłe lata 90-te... A pozyskiwanie świętych dla opozycji niewiast też dokonywało się inaczej, chciałoby się rzecz: bardziej dramatycznie i filmowo. Raz przy pomocy rewolweru, jak w wypadku Blidy, innym razem namiętnego romansu z agentem, podsyconego stoma tysiącami złotych, jak w wypadku Sawickiej. Prawie Bond James. A tu masz – wróciło siermiężne nowe... I już nie jest tak romantycznie i wzniośle. Śmierdzi spaloną gumą, nie prochem i perfumami.

Wykonawstwo kryminalne zatem kwitnie w najlepsze, a jest tak starannie dokumentowane, że niedługo nawet mocno podupadli złodzieje prześcieradeł ze strychów (podupadli, bo na strychach jak wiadomo nie suszy się teraz bielizna pościelowa, ale mieszka elita polityczna) nie będą chcieli wędrować do pierdla inaczej, jak za sprawą porządnie nakręconego materiału filmowego. Co byle komórka potrafi, więc nie jest tak źle. Znawcy przedmiotu twierdzą, że w tym sposobie na kreowanie newsów, a pośrednio też rzeczywistości zawiera się jednak pewne niebezpieczeństwo. Polega z grubsza na tym, że gdy pewnego dnia nie będzie żadnych nowych zleconych podpaleń, przecieków z IPN-u czy jak w przypadku Samoobrony nie wiadomo czyich dzieci – to bezrobotni sprawcy pokuszą się sami o nową sensację. Wyrzucą kogoś przez okno, otrują autovidolem, a może nawet podstawią nogę na przejeździe kolejowym. Praktyka dowodzi bowiem, że wykonywanie poleceń „idź i podpal” na dłuższą metę może okazać się nudne. Znacznie bardziej ambitne jest samodzielne kreowanie zdarzeń. Niestety oznacza to, że starzy specjaliści wrócili do pracy nie tylko w zapowiedziach polityków, ale naprawdę.

Z tymi strychami, o których wyżej też śmieszna sprawa. Otóż wspominana dama do specjalnych poruczeń Pitera Julia mieszka jak wiadomo na Mokotowie w takim adaptowanym pomieszczeniu. I kiedyś wysoka komisja miejska postanowiła obmierzyć przestrzenie nowej inwestycji lokatorskiej, były tam jakieś wątpliwości. Zapukali – i zostali wyrzuceni na zbitą twarz. Przyznam szczerze że to mi się podoba. Bo też i przymilanie się do tych osób jak widać nie przynosi spodziewanych efektów, natomiast traktowanie ich szczerze, choć impulsywnie – tak. Ciekawe czy Biuro Polityki Lokalowej podniosło Piterze z zemsty czynsz? Nie, no pewnie że ma z czego płacić... Wątpię jednak by ktoś podjął to ryzyko, stały etat to jednak stały etat. No i ramach odreagowania można nastraszyć tych z Abramowskiego 9, też Mokotów, więc bilans dzielnicowej działalności wyjdzie na zero...

Marek Zarębski

czwartek, 6 grudnia 2007

Podziały

Kilkakrotnie uczestniczyłem ostatnio w rozmowie, która miała dowieść, jakie to szkodliwe są podziały pomiędzy lokatorami. Równie to ambitne zajęcie, co dywagowanie nad problemem czemu to na świecie w tak boski sposób stworzonym nie panuje wyłącznie pora szczęścia i miłości. Ano nie panuje – i pewnie jest w tym jakiś głębszy zamiar. Szczerze mówiąc pomiędzy lokatorami nigdy nie istniało coś takiego, jak jednomyślność i wspólny kierunek działania. Ci, którzy bywali na ogólnych zebraniach tego domu wiedzieli to od początku. A jeśli nie wiedzieli to jak ułomnych przekonać o przewadze królewskiej purpury nad mdłą, choć właściwą cherubinom bielą? Dobrze, jedni lubią pomarańcze, inni spocone nogi i dresy. Dlatego z niektórymi dogadać się nie potrafię.

Nie było tedy lokatorskiej jednomyślności od początku, ponieważ – teraz chwila szczerości – jest pośród nas kilka osób, które niczym szczególnie intelektualnym wyróżnić się nie potrafią, ale postanowiły w jakiś sposób zaakcentować swa obecność pośród innych. No i sprzedawały te swoje nieszczęsne pomysły... Jak zwykle w takich wypadkach słychać było domaganie się o „szacunek dla innych poglądów”. Dalej szczerość kontynuując powiem, że inność mnie nie boli, głupota już tak. I dla inności pewien niewielki szacunek mam, dla głupoty nie. Ale wysłuchać jednej i drugiej mogę z powodzeniem. Ot, kwestia wprawy i cierpliwości... Z głupich pomysłów jednak nigdy nie skorzystałem, to należy tu podkreślić jak najmocniej. Do dzisiaj nie wierzę, że najmowanie dozorcy przez pośrednika jest dobrym pomysłem, bo gdzieś giną spore pieniądze i nikt poza pośrednikiem nie jest zadowolony. Opierać się też trzeba grupowo, to skuteczniejsze. A z urzędnikami pod żadnym pozorem nie wolno rozmawiać ich językiem, łatwo ściągają nas na swój poziom i pokonują tamże doświadczeniem. Mnóstwo osób uważa jednak inaczej. Vaia con dios...

Nasi urzędowi przeciwnicy o braku jednomyślności wiedzieli od początku. Na to liczyli, tak postępowali, choćby w targach o wysokość upustów związanych z usterkami występującymi w poszczególnych lokalach. Obniżki celowo i świadomie nie zostały ogłoszone publicznie, ale po cichu i na poły oficjalnie. Cel osiągnięto: połowa zapytanych przeze mnie czy dostali obniżkę odpowiadała, że nie lubi gdy zagląda im się do portfela. Ale do obrony i pogrubiania tego portfela nadawałem się jak najbardziej? Trzasnęło po raz pierwszy. A potem poszło już jak z płatka...

Ileż to razy nie mogliśmy spotkać się na oficjalnych zebraniach „ogółu” ponieważ znaczna część lokatorskiego zespołu miała to po prostu w nosie? To już sami Państwo wiedzą... Potem przykro było słuchać, jak jeden z drugim arogant utrzymywał, że grzyby, ryby czy koszenie trawy na działce jest pożyteczniejsze. Albo inne zajęcia, miliony razy wykonywane i możliwe do przełożenia. Cóż, zobaczymy jak „trwoga zajrzy do dupy”... Niektórym już zajrzała, wiem, ponieważ wpadli do mnie w chwili najmniej odpowiedniej by w czymś tam im pomóc. Pomogłem na ile po terminie mogłem.

Kiedy w październiku 2006 r. wziąłem się po raz drugi za prowadzenie spraw ogółu już po tygodniu wiedziałem, że wypuszczony kiedyś dym politycznej poprawności i łagodnej perswazji (w urzędniczym języku przekazywanej) zatruł dostatecznie dużo dusz i umysłów, by działania mogły być proste i skuteczne. Tak też się stało. Ci, którzy z racji znajomości procedur urzędniczych mogli być teoretycznie najlepszymi sprzymierzeńcami spraw poruszanych okazali się ich najżarliwszymi hamulcowymi. Tak to postrzegam i możecie się Państwo obrażać, nic mnie to nie wzrusza. Ten wątek podejmowałem już w innych swoich tekstach na tej stronie, niestety muszę go w tym miejscu powtórzyć – w kraju, w którym Okrągły Stół przyniósł zbiorowości niepowetowane szkody nadal obowiązuje maniera przycinania wszystkiego, co kanciaste do owalu. Złośliwie powiadając „gładko wchodzącego bez przerywania snu”... Kto chce może się temu podporządkować, to tylko kwestia wyboru. Na szczęście znalazło się parę osób, którym owa metoda nie odpowiada. Założyliśmy Stowarzyszenie „Po Drugiej Stronie”. I od początku nie zamierzamy ukrywać swego sposobu myślenia – czy to się komu podoba, czy nie podoba.

To w najprostszej wersji sprowadza się do stwierdzenia, iż kłamcom mówimy, że kłamią, a nie „mijają się z prawdą”. Urzędowych bufonów opisujemy jako osoby „nadęte”, nie zapominając dodać, iż niejednego durnia uratowała przed banicją powaga urzędu, który wykonywał – co na dłuższą metę nie działa, wszyscy to wiedzą. Nie dlatego, że my tacy mocni, ale z tej przyczyny, że każdy bufon ma swoich wrogów, którzy tylko czekają, aż mu się nóżka powinie. I tak dalej – pełna listę metod uważny Czytelnik znajdzie w innych tekstach. Dlaczego zatem w ostatnim czasie nanosimy łagodne poprawki na cudze teksty, nie mając zresztą żadnej gwarancji, że zostaną uwzględnione - miast upierać się przy swoim? Ano dlatego, by dowieść własnej elastyczności i umiejętności rozmawiania z sąsiadami. By mieć minimalny wkład w "negocjacje pokojowe" - po których naszym zdaniem i tak wybuchnie wojna, ostatnie pismo P. Freudenheim jest niczym innym, jak "rozpoznaniem bojem". Co jak pewnie przyznają najspokojniejsi jest alfabetem wojen właśnie, nie pokojowych czynności. Ale niech tam, gest można wykonać...

By przeciwnikom domu zagrać w tym miejscu na nosie powiem na koniec, że istnieje dla nich inne niebezpieczeństwo. Sprowadza się do tego, że lokatorzy mogą to wszystko, co wyżej opisuję po prostu udawać. Może zdecydowanie zwyciężyć nasza opcja. A mogą też pojawić się argumenty, o których na razie żadna z lokatorskich organizacji nie pisze – bo też i nie musi cudownej broni pokazywać od razu, na wstępnej paradzie. Niespokojnych snów naszym przeciwnikom serdecznie życzy...

...Marek Zarębski

wtorek, 4 grudnia 2007

Meandry ludzkiego myślenia?


Rozmawiam z różnymi ludźmi, w różnym wieku, często jak się powiada „zacnym” – a do dzisiaj nie mogę wyjść z zadziwienia jakie to ludzkie myślenie pokrętne, zaś głupota (gdy już się pojawia) uniwersalna i nie znająca granic, niestety wiekowych także. To byłoby jeszcze pół biedy, złą znajomość czy rozmowę łatwo przerwać, tu bez różnicy czy młody czy stary. Z tym drugim jednak należy jakby nieco ostrożniej, złośliwie myślę sobie, że kruche toto może, zawału dostanie lub grypy, zemrze przedwcześnie i rodzina pretensję wniesie, że było „znęcanie się”...

„Młody” (bo tak się podpisał) wnosi do mnie mailową prośbę o „usunięcie z parkingu tego grata malucha, co to jest kolegi”. No więc odpowiedź taka mniej więcej, że podobne postulaty należy zgłaszać bezpośrednio do zainteresowanego, kolega on taki sam dla nas obu, sąsiad na pewno, a ja w pośredników akurat już się nie bawię bo to kłopotliwe. „Młody” elektronicznie rezonuje, że jak tak to tak, ale na razie nie ma czasu, więc może przy okazji. W porządku, to rozsądne rozwiązanie. Ale idę do kuchennego okna, przyglądam się uważniej parkingowi i widzę, że to nie tylko sprawa tego piekielnego malucha. Szary samochodzik (były) bez tablic rejestracyjnych, pewnie bez ubezpieczenia, ot, kilkaset kilogramów złomu dla jakiego złomowego strażnika miejskiego - więc w razie czego sprawa prosta. Obok, w odległości typu „ni w pięć ni w dziesięć” stoi inny kwiatek, starawa nieco Corsa. Dokładnie tak, że pomiędzy rzeczonego malucha, a Corsę może wjechać półtora samochodu. Wjedzie oczywiście jeden i jeszcze spory dystans zostanie. Po co dystans? Nikt nie wie, właściciel Corsy też pewnie nie. Jako że obiad za pasem postanawiam na ten czas: nie moje małpy, nie mój cyrk.

No i wieczorem wyrwałem się niepotrzebnie właśnie wobec starszej osoby, przy okazji zupełnie innej rozmowy opowiadając też o tym, co wyżej. „O co panu chodzi, przecież im wolno!” Właściwie to już sam nie wiem. Wolno? Wolno utrudniać życie innym? Zachowywać się jak sobiepanek na bezludnej wyspie?

Marek Zarębski

W efekcie...

W efekcie rozmów przeprowadzonych z PP. Mikołajewskim i Stach otrzymaliśmy tekst sformułowanej przez nich odpowiedzi na pismo B. Wrońskiej Freudenheim z Biura Polityki Lokalowej. Nanieśliśmy poprawki i uzupełnienia, jakie naszym zdaniem winny się tam znaleźć - jeśli dokument ma być wysłany W IMIENIU WSZYSTKICH LOKATORÓW. To fragmenty dopisane pogrubioną kursywą do oryginalnego tekstu. Mamy nadzieję, że całość zostanie uwzględniona.

Szanowna Pani Dyrektor !

W związku z otrzymanym pismem PL-UM-WLM-MZG-7145-78-4-07 datowanym 16.11.2007r, pragniemy odnieść się do następujących kwestii:

W naszej ocenie i w naszym przekonaniu nowelizacja przepisów prawnych dotyczących możliwości nabywania lokali w budynku Abramowskiego 9 przez ich najemców leży nie tylko w interesie mieszkańców, lecz również m. st. Warszawy. Sądzimy zatem, że Pani stanowisko polegające na przeciwstawianiu interesów miasta interesom lokatorów jest głęboko niesłuszne – a powstająca w wyniku tej operacji myślowej opozycja „Gospodarne miasto – chciwi lokatorzy” to twór sztuczny.

Zarówno nam, mieszkańcom budynku, jak i właścicielowi komunalnego zasobu mieszkaniowego, zależeć powinno na jak najlepszej jakości zarządzania powierzonym mieniem. Nam dlatego, że od lat domagamy się zrealizowania treści tych dokumentów, na bazie których zasiedliliśmy obecnie zajmowane lokale – miały być o standardzie wyższym od innych standardów. A nie są takimi i nigdy nie były. W tej sytuacji możliwa jest również opcja urealnienia opłat za coś, co jest jakie jest. Nie będziemy się tu powtarzać, opis budynku, lokali i ich wad powielany był wielokrotnie. W poprzednim piśmie wspomnieliśmy, iż wykonywane przez ZGN MOKOTÓW, jednostkę organizacyjną m. st. Warszawy, czynności zarządzania w/w nieruchomością muszą odbywać się przy stosowaniu licznych przepisów prawnych, którym nie podlegają Wspólnoty Mieszkaniowe. Odnosi się to przede wszystkim do spraw remontowych (konieczność stosowania zapisów ustawy Prawo Zamówień Publicznych, brak ekip remontowych spełniających wymogi określone w SIWZ) i eksploatacyjnych (zakres działalności ochrony a także firmy sprzątającej wyłonionej w drodze przetargu do obsługi wszystkich budynków stanowiących własność m. st., co skutkuje brakiem indywidualnego podejścia do powierzonych zadań (anonimowość osoby sprzątającej, brak kontaktu z osobą odpowiedzialną za stan rzeczy) oraz nienależytym wykonaniem zobowiązań umownych (brud, dewastacja okien, klatek, wind itp,). Jak niedoskonała to praktyka pokazują wszystkie nasze zapiski na stronie internetowej, dowodzi tego obszerna korespondencja z zarządcami budynku, opinie lokatorów. Zdjęcia, opisy i relacje świadków ze zdarzeń są w naszej ocenie dostatecznie mocnymi dowodami, by nie skupiać się więcej nad ich wagą i znaczeniem. W efekcie sztywnego stosowania się do wyżej wymienionych zapisów ustaw o zamówieniach publicznych nasz dom praktycznie nie ma dozorcy, ochrona służy opiece socjalnej nad grupą emerytów i rencistów, prace remontowe prowadzone były w sposób jeśli nie skandaliczny, to co najmniej nieudolny, a prace naprawcze w bieżącym zakresie, na przykład przy wymianie uszkodzonej listwy bramy garażowej do poziomu podziemnego trwały TRZY MIESIĄCE. Działania administratorów w zakresie drobnych napraw bieżących (wymiana nie działających punktów świetlnych, malowanie złuszczonych z powodu wilgoci fragmentów ścian, wymiana zamka w pomieszczeniu śmietnika) są skandalicznie przewlekłe i niechlujne, miast podwyższać standard wspólnego dobra – obniżają go w widoczny sposób.

Efekty dotychczasowego, ponad sześcioletniego zarządzania nieruchomością (być może niejednokrotnie niezamierzone) coraz bardziej odbiegają od cywilizowanej normy, naszych oczekiwań i nie znajdują naszej aprobaty. Jako mieszkańcy chcielibyśmy godnie mieszkać w należycie zadbanym budynku, mieć wpływ na jakość świadczonych usług oraz stan techniczny lokali i ich otoczenia, korytarzy, klatek schodowych, substancji budynku oraz terenu zewnętrznego (podwórek). Nie z powodu narastającej chęci ukrytego i bezpłatnego przekształcania się z najemców we właścicieli, ale właśnie z powodu obywatelskiego myślenia o dobru wspólnym. To wspólnemu dobru poświęcona jest od lat nasza działalność w różnych grupach i reprezentacjach. Tej sprawie przecież poświęciliśmy setki godzin rozmów, pracy i takich konkretnych działań, które najprościej można zauważyć na stronie internetowej domu. Nie taimy satysfakcji, że niektóre podnoszone przez nas kwestie jednak ZNALAZŁY UZNANIE W OCZACH MIASTA. I nie taimy też żalu, że część z nich, bodaj najistotniejsza, nie może przebić się przez mur kurczowego trzymania się przepisów paraliżujących działanie. Przepisów należy przestrzegać, litery prawa należy trzymać się – ale nieżyciowe paragrafy i hamujące postęp zapisy ustawowe MOŻNA I NALEŻY CHCIEĆ ZMIENIAĆ.

Dlatego też wręcz zadziwia nas Państwa „jednoznaczne stanowisko” odnośnie braku możliwości nabywania najmowanych lokali obecnie oraz w najbliższym czasie. Własność prywatna w świetle Traktatu, jaki podpisany zostanie 13 grudnia z Unią Europejską o ile jest stworzona w uczciwy i legalny sposób nie tylko NIE JEST RZECZĄ NAGANNĄ – ale wręcz wskazaną. Wielka szkoda, że dotychczasowe wnioski mieszkańców budynku w sprawie wykupów złożone na Państwa pismo z lipca 2005r posłużyły jedynie jako element monitorowania funkcjonowania uchwały Rady m. st. Warszawy z dnia 2 grudnia 2004r Nr XLIII/1010/2004. w obecnym kształcie. W w/w piśmie o tym nie wspomniano. Zasugerowano nam, że w przypadku zainteresowania wszystkich najemców, m. st. Warszawa rozważy taką możliwość.

Zasady nabywania lokali w budynku Abramowskiego 9 o powierzchni powyżej 80 m2 (występują tu także mniejsze metraże) nie muszą być związane z automatycznym udzielaniem wysokich bonifikat, co miałoby skutkować wobec decydentów zarzutami niegospodarności mieniem publicznym. W innych miastach sprzedaż lokali wybudowanych po 1995r jest praktykowana (właśnie z odpowiednio mniejszymi bonifikatami). TEN FRAGMENT SUGERUJĘ USUNĄĆ. Powód: a kto wojuje o mniejsze bonifikaty? Kto chce kupować drożej od innych komunalnych lokatorów?

Naszym zdaniem przy rozważaniu celowości sprzedaży lokatorom najmowanych mieszkań należałoby uwzględnić takie czynniki, jak rzeczywisty koszt budowy, koszt usunięcia wad i usterek (o ile takie występują), okres najmu (od 2001/2002 roku), wysokość czynszu zapłaconego w czasie najmowania lokalu, oraz wartość lokalu, który każdy z najemców przekazał do dyspozycji m. st. Warszawy w zamian za możliwość zamieszkania w obecnym. Należałoby także podkreślić, iż w kilku przypadkach były to lokale wyodrębnione, przekazanie na rzecz m. st. Warszawy w drodze umowy nieodpłatnego przeniesienia własności. Nie bez znaczenia jest tu też fakt, że w obecnej, niesprzyjającej, a naszym zdaniem krzywdzącej najemców sytuacji pozostajemy już wiele lat. Usterki zdiagnozowane w roku 2003 – 2004 pogłębiły się, pojawiły się też nowe, dokładnie w miejscach, które kiedyś wskazywaliśmy grupom inspekcyjnym, lecz te nie uznały ISTNIENIA FAKTÓW. To stąd właśnie wzięła się nasza nieufność wobec dotychczasowego składu owych grup. Proponujemy zatem opracowanie projektu zasad nabywania przedmiotowych lokali do zaopiniowania przez odpowiednie organy m. st. Warszawy. Ale proponujemy również nową, rzetelną i kompleksową ocenę obecnego stanu domu, lokali, wspólnych ciągów komunikacyjnych – ocenę wykonaną przez niezależnych ekspertów, nie pozostających w bezpośrednim związku z Mokotowem, mokotowskim ZBK-iem czy DOM-em. Praktyka lat minionych dowiodła bowiem, że ich ogląd substancji materialnej domu ma znacznie więcej wspólnego z rzeczywistością, niż optymistyczne raporty słane do zwierzchników przez obecnych zarządców. Praktyka ogłaszania kolejnych przetargów na wykonanie napraw w naszych mieszkaniach tak długo nie przyniesie efektu, jak długo zakres prac będzie przedstawiany przyszłym ich wykonawcom w oparciu o stare, nieaktualne oceny szkód i niedoskonałości. Który przedsiębiorca weźmie się do pracy, jeśli z opisu mu przedstawionego wynika, że w kuchni lokalu X należy wymienić 2 m. kw. ceramicznej wykładziny – a w istocie wymiar prac koniecznych jest dwukrotnie większy? Który lokator pokwituje wykonanie prac wykonanych w połowie? Który zgodzi się na dopłacanie z własnych środków do rzeczy i spraw, za które już przecież kiedyś zapłacił i w postaci wysokiego czynszu płaci nadal?

Pragniemy też zwrócić Państwa uwagę, że czynsz wolny 10,00 zł/1m2 jest około trzy-czterokrotnie wyższy niż średni obecny czynsz za lokale komunalne usytuowane w m. st. Warszawa, które można wykupić ze znaczną bonifikatą już po pięciu latach wynajmowania. A zatem z lokali, które najmujemy uzyskano w tym samym czasie kilkukrotnie wyższy przychód, niż innych lokali mieszkalnych, pozostających w zasobach komunalnych.

W odniesieniu do komercyjnych lokali użytkowych, o których niegdyś wspominaliśmy, gospodarowanie mieniem publicznym nie wyklucza możliwości ich nabycia już po trzyletnim okresie najmu (poprzednio: pięcioletnim). Wynika z tego jasno, iż zasady ich nabywania można zliberalizować z korzyścią dla najemców.

Na zakończenie chcemy dodać, iż Państwa sugestia, iż czynsz w kwocie 10,00 zł/m2 nie jest wysoki w porównaniu do stawek wolnorynkowych (52,00 zł/1m2 pow. – cena ofertowa), wg danych ze strony www.oferty.net jest wręcz absurdalna. Przede wszystkim dlatego, że nie uwzględnia sytuacji prawnej obecnych najemców - przypominamy, że miasto przejęło nasze poprzednio zajmowane lokale, niejednokrotnie o statusie własnościowym. Przypominamy dalej, że oferta najmu lokali o pow. powyżej 80 m2 skierowana była do grupy tzw. średniozamożnych, stałych mieszkańców dawnej gminy Centrum, posiadających tytuł prawny do innego lokalu, deklarujących chęć jego zamiany na lokal o zapowiadanym podwyższonym standardzie, ze stawką czynszu wolnego.

Naszą intencją nie było więc porównanie czynszu do cen wolnorynkowych, lecz zwrócenie Państwa uwagi na konieczność obniżenia stawki do poziomu adekwatnego do istniejącego standardu.

Licząc na wnikliwe przeanalizowanie poruszonych kwestii oraz współpracę, pozostajemy z poważaniem,

Artur Mikołajewski

Anna Stach

Poprawki naniesione kursywą: Marek Zarębski w imieniu Stowarzyszenie „Po Drugiej Stronie”

niedziela, 2 grudnia 2007

Czy taka jest stała praktyka działania BPL?

Dzisiaj – tu pewnie niektórych mocno zdziwię – przedruk materiału z Gazety Stołecznej. Podkreślony i wyczerniony fragment złożony wyższą czcionką to „dzieło” niżej podpisanego. Czy widzą Państwo jak potrafi działać Biuro Polityki Lokalowej Ratusza? Czy to również dzieło naszej respondentki? Nie wiem, nie mam pewności. Ale przeczytać warto. Polecam! Link do tego tekstu odnaleziony został na stronie www.abramowskiego9.waw.pl Skorzystałem – i nie żałuję

Z miastem nie rób interesu

Małgorzata Zubik
2007-12-02, ostatnia aktualizacja 2007-12-02 20:03

Na pl. Hallera miał powstać wyczekiwany przez mieszkańców bar mleczny. Od stycznia 2006 r. lokal jest gotowy, ale pewnie nigdy nie zostanie otwarty. Miasto na nim nie zarabia, przedsiębiorcy zaś grozi bankructwo.


Pan Jacek wygrał przetarg i poprosił o zgodę na podpisanie umowy już ze spółką. Po długich analizach i zasięgnięciu opinii w biurze polityki lokalowej ratusza Zakład Gospodarowania Nieruchomościami odmówił. Powód? Skoro przetarg wygrała osoba fizyczna, to właśnie ona powinna podpisać umowę.

- Mijały terminy, więc zdecydowałem się podpisać umowę na siebie, a potem zmienić - słyszymy. - Byłem pewien, że nie będzie z tym problemu.

W umowie z ZGN jest punkt, który każe najemcy poinformować o zmianie formy prawnej prowadzonej działalności. Przedsiębiorca informuje więc o spółce i prosi o aneks do umowy. Śle kolejne pisma do urzędników i równocześnie prowadzi remont - wymienia instalacje, drzwi, okna. Wydał ok. 70 tys. zł. ZGN nie przysyła faktur za najem, co wspólnicy przyjmują za dobrą monetę. Widać urzędnicy uznają ich nakłady na lokal i rozliczają je w czynszu.

W styczniu 2006 r. bar mleczny i niewielka kawiarnia są gotowe do otwarcia. Ale spółka nie może podpisać umów na dostawę mediów i uzyskać pozwoleń sanepidu i straży pożarnej, bo nie ma umowy z ZGN. Bar więc stoi pusty. Przychodzi kolejna odmowa podpisania umowy ze spółką pana Jacka.

Sąd skazuje, komornik eksmituje

Do szykowanego na pl. Hallera baru zaglądają okoliczni mieszkańcy. Dopingują przedsiębiorcę, w witrynach naklejają kartki z żądaniem szybkiego otwarcia baru. Bar powstaje, ale na Targowej. - Pomógł mi syn starszej pani z pl. Hallera - opowiada pan Jacek. - To prezes spółki związanej z FSO, właśnie szukał kogoś na miejsce KFC. Wynająłem wyposażony lokal, otworzyłem go bardzo szybko, mam stałych klientów i płacę czynsz na czas. Prezesowi jest wszystko jedno, czy płaci mu Jacek, czy Wacek, czy spółka.

Potyczki z ZGN kończą się źle. Gdy Jacek Domeradzki angażuje do sprawy mecenasa, urzędnicy kierują sprawę do sądu. Zapadają wyroki o zapłacie zaległości i o eksmisji. - Nie mogłem płacić czynszu, skoro bar nie ruszył. Teraz mam 100 tys. zł długu, którego nie jestem w stanie oddać. Nie mam mieszkania, domu, pieniędzy. A miasto ciągle traci, bo lokal stoi pusty - mówi. - Chciałbym wrócić do punktu zero. Moje długi i to, co włożyłem w lokal, plus kaucja, równoważą się. Wystarczy parę tygodni i bar może ruszyć.

Ale wicedyrektor ZGN Danuta Rochalska nie zamierza negocjować z przedsiębiorcą. Dlaczego urzędnicy nie zgodzili się na umowę ze spółką? Jej zdaniem przepisy nie pozwalają na zmianę przedsiębiorcy po zawarciu umowy najmu. Czy to znaczy, że odmawia się wszystkim bez wyjątku? Okazuje się, że nie, bo każdy przypadek jest indywidualny.

W efekcie urzędnicy interpretują zapisy tak, jak uważają. W Śródmieściu i na Mokotowie nie robią problemów. - Urzędnicy nie są od tego, żeby ludzi ciągać po sądach, ale żeby pomóc człowiekowi. Brakuje tutaj ludzkiego podejścia - kwituje radny Wachowicz.


Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna

Szanowni !

Na drzwiach klatek schodowych ukazało się nasze ogłoszenie – z prawidłowym adresem do strony. Tę wskazówkę zawiera także witryna przedstawiciela lokatorów (dzięki!), ale jak wiadomo nie wszyscy nawigują po sieci chętnie, niektórzy zaś sprawnie. Polecamy zatem zawarte na naszym blogu treści, są różne od dotychczas spotykanych i niekoniecznie zawsze opowiadają o domu, w którym przyszło nam wspólnie mieszkać. Ostatnie teksty traktują jak najpoważniej o sprawie ważnej dla zbiorowości, to jest piśmie, jakie zamierzamy wysłać do P. Jakubiaka, v-ce prezydenta Warszawy i odpowiedzi na list PP. Mikołajewskiego i Stach w sprawie obniżki czynszów i wykupu lokali. Respons do lokatorów wysmażyła P. Freudenheim. Jest... co najmniej kuriozalny. Ale jest też groźny. Sugeruję zapoznanie się z całością.

Czy szukamy w ten sposób nowych sprzymierzeńców? Nie. Praktyka dowiodła, że małe grupy działają sprawniej. A jeśli jeszcze jest pośród nich wspólnota myślenia to owa sprawność ulega zwielokrotnieniu. Dlatego na pytanie czy można do nas dołączyć odpowiadam uczciwie: i tak i nie. Tak jeśli myślimy podobnie. Nie jeśli nowy członek Stowarzyszenia zamierza go przekierować na inne tory postrzegania świata i spowodować wewnętrzne spory. Jeśli komuś przyjdzie do głowy stwierdzenie, że to niedemokratyczne odpowiem: zgadza się, to niedemokratyczne. Ale też nie zakładaliśmy grupy działającej w kryzysie na bazie niekończących się ustaleń i marazmu. Po to tylko, by ktoś później nas komplementował – dostali w tyłek, ale jakaż to piękna i demokratyczna była porażka...

W tekstach z października i listopada znajdą Państwo wszystko: kto, co, po co i kiedy. Jakie jest nasze stanowisko w sprawie dozorcy, remontów, ochroniarzy, parkingów, ZBK-u i ADM-u. W ten sposób poznacie poglądy członków Stowarzyszenia. Będziecie mogli rozważyć, czy sensowne to dla Państwa – czy nie. Jeśli sensowne – prosimy o kontakt.

Marek Zarębski – jako rzecznik Stowarzyszenia

sobota, 1 grudnia 2007

Błądzenie mocarstw i mocarzy

Przedstawiciele (zostawmy na razie spory protokolarne - to nie ten czas) lokatorów z sąsiedniego związku lokatorskiego wysłali niedawno pismo do Biura Polityki Lokalowej z petycją o obniżenie obecnie obowiązujących czynszów w naszym domu - i umożliwienie lokatorom wykup zajmowanych mieszkań. Poniżej przywołuje odpowiedź, jaka niedawno nadeszła. Pod nią zamieszczam propozycje wątków, jakie moim zdaniem powinny znaleźć się w odpowiedzi podpisanej przez jak największą liczbę sąsiadów. Nie możemy odpowiedzieć bezpośrednio, nie do nas adresowana była imienna przesyłka. Moim zdaniem należy nam się ZEBRANIE OGÓLNE i "MIĘDZYRESORTOWE" wszystkich, którzy chcą tu normalnie mieszkać w nadchodzących latach. Mili Państwo: zaczyna dziać się BARDZO ŹLE! Zresztą poświęćcie chwilę i zobaczcie sami.

=============================
PISMO ADRESOWANE DO PP. MIKOŁAJEWSKIEGO I STACH:



Urząd Miasta Stołecznego Warszawy

Biuro Polityki Lokalowej
ul. Gmaletta 2,00-099 Warszawa, tel. (022) 827 51 33,695 79 75, faks (022) 827 06 62 sekretariatbpl@warszawa.um.gov.pl, www.um.warszawa.pl
Warszawa, dn/C 11.2007r. PL-UM-WLM-MZG-7145-78-A -07

Grupa Inicjatywna bloku
Abramowskiego 9
Pan Artur Mikołajewski
Abramowskiego 9 m. 11 02-667 Warszawa Pani
Anna Stach Abramowskiego 9 m. 36 02-667 Warszawa


W odpowiedzi na Państwa kolejne pismo z dnia 3 października 2007 roku dotyczące umożliwienia bezprzetargowej sprzedaży lokali mieszkalnych znajdujących się w budynkach wybudowanych po 1995r. i stanowiących 100 % własności Miasta, uprzejmie informuję, iż stanowisko w tej sprawie zostało Państwu przedstawione w piśmie Nr PL-UM-WLM-MZG-7145-78-2-07 z dnia 2 lipca 2007r. i nie uległo zmianie - w najbliższym czasie władze Miasta nie przewidują zmian w tym zakresie.
Państwa zarzut jakoby obecne stanowisko było niespójne w związku z pismem Nr PLI.7140/S-36/05/AK z dnia 28 lipca 2005r. w którym podkreślono, że rozważenie możliwości wykupu lokali na ul. Abramowskiego 9 jest uzależnione od złożenia wniosków przez wszystkich najemców mieszkań usytuowanych w tym budynku nie może znaleźć akceptacji ani też uzasadnienia. W przedmiotowym piśmie oraz w piśmie Nr PL.WLM/AK/7145/S-345-2/06 z dnia 26 czerwca 2006r. zaznaczono bowiem, że przeznaczenie do zbycia musi być poprzedzone analizą i celowością takich działań. Zatem w pismach tych nie sugerowano, że złożenie wniosków najemców spowoduje podjęcie działań w kierunku zmiany uchwały Nr XLI 11/1010/2004 Rady m. st. Warszawy z dnia 2 grudnia 2004 r. w sprawie zasad wynajmowania lokali wchodzących w skład mieszkaniowego zasobu miasta stołecznego Warszawy (ze zm.), lecz zasygnalizowano jedynie, że w takiej sytuacji zostanie to uwzględnione przy monitorowaniu funkcjonowania uchwały w jej obecnym kształcie.
Niezależnie od powyższego warto podkreślić, że sprzedaż lokali powyżej 80m2 z wysoką bonifikatą w niedawno wybudowanych budynkach naraża osoby podejmujące taką decyzję na zarzut niegospodarności mieniem publicznym.
W związku z powyższym ponownie przedstawiam jednoznaczne stanowisko - m. st. Warszawa nie planuje sprzedaży lokali w budynku przy ul. Abramowskiego 9.
Odnosząc się do kwestii wysokiego czynszu, pragnę zauważyć, że czynsz ten nie jest, jak Państwo sugerują, czynszem wolnorynkowym. Z informacji na stronie www.oferty.net wynika, że średni czynsz na rynku najmu w Dzielnicy Mokotów wynosi około 52 zł/m2. Zatem Państwa prośba o jego obniżenie z uwagi na nieadekwatność wysokości tego czynszu wydaje się nieracjonalna. Tylko w indywidualnych sytuacjach, z uwagi na treść art. 664 ustawy z dnia 23 kwietnia 1964 r. kodeks cywilny (Dz. U. z 1964r. nr 16, póz. 93 ze zm.), można rozważyć obniżkę czynszu, jednakże wynikać to musi z konkretnej sytuacji przewidzianej przepisami ww. ustawy. Wg dokumentów, które są w posiadaniu tut. Biura, zarządca nieruchomości, tj.: Zakład Gospodarowania Nieruchomościami w Dzielnicy Mokotów (ZGN-Mokotów) w wielu przypadkach wykorzystał zapis przedmiotowej ustawy i czynsze, w uzasadnionych przypadkach, zostały obniżone.
Pragnę Państwa również poinformować, iż ZGN-Mokotów jest zobowiązany do podejmowania działań mających na celu przywrócenie odpowiedniego stanu technicznego przedmiotowego budynku. Informowaliśmy już o tym Państwa w piśmie z dnia 15 grudnia 2006r. o nr PLWUR/0717-7243/2006™.
Działania te przewidują w pierwszej kolejności usunięcie przyczyny, a następnie skutków istniejących usterek. W przypadku gdy przyczyna i wynikające z niej usterki znajdują się w lokalu, np.: przy miejscowym odparzeniu tynków lub glazury, wówczas Najemca zobowiązany jest, w ustalonym z właścicielem terminie, udostępnić lokal w celu dokonania naprawy. Uniemożliwienie wykonania tych prac w lokalach, gdzie można jednocześnie usunąć przyczyny i skutki, jest działaniem na szkodę właściciela budynku. W związku z tym informuję, że jeśli mimo podjętych przez Właściciela prób, mających na celu skuteczne usunięcie usterek w lokalu, z przyczyn zależnych od Najemcy nie dojdzie do udostępnienia lokalu, wówczas obniżona stawka czynszu zostanie przywrócona do pierwotnej wysokości. Taka bowiem postawa Najemcy będzie oznaczała, że rzecz najęta nie ma wad, które ograniczają jej przydatność do umówionego użytku, a w związku z tym najemca nie ma podstaw by żądać obniżenia czynszu.
Mając powyższe na uwadze uprzejmie proszę Najemców budynku przy ul. Abramowskiego 9 o współpracę i umożliwienie Zarządcy wykonanie robót, zaplanowanych na rok 2008, zmierzających do doprowadzenia budynku do należytego stanu technicznego. Wezwania do udostępnienia lokali mieszkalnych przed planowanymi pracami remontowymi wiążą się z kompleksową wyceną robót i zaplanowaniem remontu niniejszego budynku.
Z góry dziękuję za wyrozumiałość i współpracę.

Beata Wrotitka-Freudenheim

Do wiadomości:
• Burmistrz Dzielnicy Mokotów
• Zakład Gospodarowania Nieruchomościami w Dzielnicy Mokotów

=============================

Powiem szczerze, ze zamurowało mnie po przeczytaniu powyższego pisma. Żyje już pewien czas na tym łez padole, różne prowadziłem wojny z urzędnikami – ale takiej arogancji i pewności siebie jeszcze nie spotkałem. Poniższe zapiski to tylko próba naszkicowanie kierunków odpowiedzi. Jednej z wielu możliwych. Jednak przyjrzyjcie się temu. Może warto pójść w tym kierunku?

Szanowna Pani!

We wstępnym fragmencie dotyczącym kwestii wykupu zajmowanych przez nas lokali pisze Pani, że stanowisko miasta zostało nam przedstawione, decyzja podjęta, koniec rozmowy. Iście to mocarstwowe podejście do sprawy. Równie mocno wyrażone, jak decyzje mocarstw światowych dotyczące podziału tegoż świata – na przykład w 1943 roku w Jałcie i w 1944 r. w Teheranie. Skutki tych decyzji ponosiliśmy my, Polacy, dobrych kilkadziesiąt lat. A jednak pewnego dnia coś się zmieniło. Świat Jałty i Teheranu przestał istnieć. Mocarstwa doszły do wniosku, że myliły się. Czy dopuszcza Pani do siebie myśl, że może się mylić również?

Passus dotyczący podpisów lokatorskich pod petycją dotyczącą wykupu zajmowanych lokali: twierdzi Pani, że nikt nikomu nie sugerował takiej możliwości. Mija się Pani z prawdą. Sugerowano nam taką możliwość. Inaczej skąd cała sprawa i owe podpisy? Samowolka lokatorska? Nie było czegoś takiego. Czemuż to Pani logika ma być lepsza od naszej zbiorowej logiki? A przede wszystkim pamięci?

Fragment dotyczący wysokich czynszów i Pani odniesienia się do nich: ponoć średni internetowy kurs metra kwadratowego na Mokotowie wynosi 52 zł/m.kw. Zapomniała Pani dodać wyjaśnienie czy powierzchni mieszkalnej, czy komercyjnej. Gdybym był na przykład białoruskim banitą zmuszonym do wynajmowania lokalu na wolnym rynku, właśnie na Mokotowie, pewnie nie miałbym prawa do dyskusji z Panią na temat poziomu cen w tej dzielnicy. I mając worek odłożonych dolarów prędzej czy później dokonał bym transakcji wynajmu. Byłbym do tego zmuszony. Ale też nie za te pieniądze, które usiłuje nam Pani wmówić w swoim piśmie. 52 zł to kwota wirtualna, wyssana z palca. Jako doświadczony urzędnik nie powinna Pani mylić koncertu życzeń prywatnych właścicieli-posesjonatów z obowiązkami samorządowej gminy wobec jej mieszkańców. Myślę, że stosowne zapisy prawne znajdzie Pani bez trudu. Najpewniej celowo, ale z całą pewnością świadomie pomija Pani znamienny fakt, że zanim Miasto cokolwiek w dość szalbierczej transakcji sprzed 7 i 8 lat nam wynajęło – wzięło od nas wszystko, co mieliśmy, co zostało wycenione na niemałe pieniądze, co oddaliśmy w stanie znacznie lepszym, niż nasze obecne, podobno komercyjne przestrzenie mieszkalne. Pisze Pani zatem nie do banitów, ale pełnoprawnych obywateli RP. Nie przyszliśmy do Pani, możnowładczyni tego świata z gołą ręką i znikąd. Powiem w tym miejscu wprost: ani Pani Demiurg, ani my dzicz bezpaństwowa kwalifikująca się do utopienia w Wiśle.

Kwestia udostępnienia lokali do szacunku usterkowego, a następnie remontów: Pani nas najwyraźniej straszy. Skoro jednak jesteśmy przy szczegółowych kwestiach – otóż lokatorzy nigdy nie opierali się wobec wejścia do ich domów (także chronionych przez odpowiednie przepisy prawne, o których raczy Pani milczeć) ekip oceniających niedoskonałości budowlane. Mieliśmy natomiast istotne zastrzeżenia wobec rzetelności tych ocen. Niestety czas pokazał, że to my mieliśmy rację, nie podlegli Pani taksatorzy. Po prostu wali się to, co wówczas wskazywaliśmy, a co nie zostało uznane. Odpada co pokazywaliśmy palcem – a nie to co w Państwa imaginacji było twarde jak skała. Czy zatem chce Pani naprawić coś, co tkwi w dokumentach sprzed lat w sposób również sprzed lat znany? Czy uwzględni Pani fakt, że pakiet usterek powiększył się - a w dokumentach przetargowych dla firm mających podjąć się ich usunięcia nadal stan z dawnej inspekcji?

Co się zaś tyczy remontów: proszę nam wskazać przepis prawny zmuszający lokatora do powierzenia całego swego majątku obcym ludziom. Proszę nam wskazać paragraf nakazujący obywatelowi spędzanie urlopu w terminie Państwu odpowiadającym lub ustalonym z jego sąsiadami. Proszę nam wskazać paragraf nakazujący wielu osobom starszym i niedołężnym do przestawiania tegoż dorobku tak, by panowie domorośli malarze mieli pełen dostęp do miejsc pracy. A czemu nazywam ich w ten sposób? Wyjaśnienie znajdzie Pani na każdej naszej klatce schodowej – niedołęstwo zawodowe i partactwo rzemieślnicze aż kłuje w oczy. Ci ludzie gotowi są Pałac Belwederski przerobić w slumsy w ciągu jednej sesji remontowej. Dowody czekają na Pani wizytę. Porzucone drabiny i kubły z zaschniętą farbą, parumetrowe dziury po spadających tynkach, niedokończone połacie pseudomalowania. Życzliwi ludzie, doprawdy tych u nas nie brakuje, wskażą Pani miejsca, gdzie na przykład na wewnętrznym podwórku tylko sztuczna murawa przykrywa prawdziwe bagnisko. Zapraszamy! Na wizję w tak zwanym realu - nie na lekturę optymistycznych sprawozdań naszych administratorów i zarządców.

A jednoczesne usuwanie przyczyn i skutków usterek występujących w naszym domu sugeruję powierzyć ocenie nie tylko swojej – niestety muszę w tym miejscu przypomnieć Pani opisy dokonań zimowych ludzi, którzy podczas trzaskających mrozów usiłowali osuszyć fundamenty. To my, a nie Pani byliśmy tego świadkami. To my, a nie Pani ponosimy konsekwencje tych wyczynów. Bo że okazały się nieskuteczne to pewnie już Pani wie...

Znaleźliśmy się zatem w punkcie, w którym trzeba sobie powiedzieć jasno: mamy świadomość, że powołuje się Pani na realnie istniejące przepisy prawne. Ale dlaczego czyni Pani z nich mieszankę typu „sałatka jarzynowa” – bo tak Pani wygodniej? Zatem w naszym przekonaniu interpretuje Pani prawo jednostronnie i zawsze z korzyścią dla siebie, nie lokatorów, nie prawdy. Pozwoli Pani zatem, że również zwrócimy się ku prawu – nas chroni ono w tym samym stopniu. Jeśli zajdzie taka konieczność zapytamy właściwych organów stojących na straży prawa jak to możliwe, by urzędnik państwowy tak kurczowo trzymał się arbitralnie interpretowanych zdarzeń, spośród których to najważniejsze, że miasto wynajęło nam nie to, co tkwi w podpisanych umowach. Jak to możliwe, że ekspertyzy, które sami Państwo zleciliście dowodnie pokazują, iż dom, w którym mieszkamy w niczym nie przypomina domu normalnie postawionego i administrowanego – a już z całą pewnością nie należy do kategorii komercyjnych czy „o podwyższonym standardzie”? W odpowiednim czasie powołamy się na odpowiednie przepisy. Dzisiaj zaczniemy od konstatacji, że Biuro Polityki Lokalowej nie służy zgodnie z obowiązującym ustawodawstwem do zabierania obywatelom wszystkiego, co posiadali, a następnie przy pomocy sztucznie zawyżonych cen wydziedziczaniu ich z zajmowanych mieszkań. To nam Pani zasugerowała wprost. A figura retoryczna, w której zapowiada Pani, że niepokornym (na bazie wyżej tkwiących opisów) i tak podniesie Pani czynsz do stawki jednostronne narzuconej może okazać się formułą bardzo ryzykowną prawnie. Jak już okazało się wątpliwe prawnie przetrzymywanie przez kilka lat zespołu nie wynajętych lokali tego samego typu, co w domu na Abramowskiego 9 na Żoliborzu, ulica Marii Kazimiery. Miasto poniosło z tego tytułu parumilionową stratę. Czy prawdą jest, że BPL miał w tym swój udział? I czy dzisiejsze tak ostre stawianie sprawy czynszów w naszym domu nie ma aby na celu odwrócenie uwagi obywateli od tamtego właśnie problemu? Bo jeśli tak - to stwierdzenie, że kowal zawinił, lecz księgarza powiesili będzie jak najbardziej uzasadnione.

Propozycje i sugestie

Marek Zarębski