wtorek, 22 listopada 2011

Część druga północnych opowieści: Prawda zawstydzona



Aż chciałoby się zacząć trawestacją cudzego tekstu: „nie je, nie pije i nie daje mleka. Prawda - na odkrycie czeka…” W oryginale było o otchłani. U mnie będzie o Prawdzie. O ile ją mocno złapię.

Jak prawdę odkrywać? Pośród tłumów, w walce „o”, w sporach, dyskusjach i myślowych potyczkach. Trzeba na to czasu, fury pieniędzy, sporego zaangażowania i bezkompromisowości. Kto temu podoła? Czysty umysł, czy czyste serce? Jakie narzędzia myślowe? W terenie, czy w zaciszu domowej „pracowni”? Prawda to przyjaciółka lewaków czy narodowców i prawicy?

Można też odkrywać… w laboratorium. Na jakimś skrawku terenu, gdzie drogie i pożądane jest przedmiotem działania małych, ale zdeterminowanych grup ludzkich. Pilnie obserwując z zewnątrz, nie wchodząc w jednostkowe zależności, chłodno oceniając i słuchając zawsze obu stron mikro-sporów. Odkrycia i wnioski: bardzo szybko okazuje się, że co wywiedziemy w naszym laboratorium ma zastosowanie do większych grup ludzkich.

Moja opinia, a więc moja prawda o lewactwie jest taka, że to współczesna zaraza, nigdy nie działająca na rzecz państwa, w którym przyszło jej żyć i działać. Ojczyzną lewactwa był zawsze jakiś inny kraj, kiedyś Rosja sowiecka, dzisiaj Unia. Lewacy starszej daty tęsknią za gierkowszczyzną – bo wtedy było im najlepiej, tam mają prapoczątek ich gigantyczne emerytury, wszystko jedno czy „resortowe”, czy podkręcone kilkoma lewymi etatami przed przejściem w stan spoczynku. Młodzi kojarzą się bardziej z wolnością ćpania, pieprzenia bez sensu i z byle kim – które to niby luksusy ma im dojście do władzy starszych lewaków gwarantować. Za co to wszystko? A tak po prostu: za istnienie, za bycie przeciwwagą dla patriotów, za spełnianie życzeń zagranicznych sponsorów. Ukręcą im, lewakom łeb w pierwszej kolejności? Może i tak – ale to przecież będzie jutro. Dzisiaj jest tak fajnie i tęczowo-kolorowo…

Lewactwa namnożyło się co niemiara! Są wszędzie, w każdym wieku, włażą do każdego sklepu, mądrzą się, atakują, pierniczą głupoty…

Czy lewacy mają poglądy, rodziny i znajomych? Ależ tak! Co więcej od paru lat zauważam, że żadnego z tych elementów się nie wstydzą, przeciwnie, rozprawiają o własnym zboczeniu jak najnaturalniej. Dobrze mówię: zboczeniu, nic innego nie ma tu zastosowania, garść gotowych kalek myślowych i fragmenty Marksa, Hegla i Stalina trudno nazwać poglądami. Zero skrępowania, a ostatnio nawet wręcz oczekiwanie na jakiś atak, na jakąś dezaprobatę – której rzecz jasna natychmiast się przeciwstawiają. Z reguły gotowym, przećwiczonym tekstem: „wiesz, faszyzm nie może przejść, jego prawicowa macierz też nie…” Jak się takiemu durniowi rozsądnie i logicznie sprzeciwić? Tłumacząc spokojnie, że faszyzm i lewicowość to wszak rodzeństwo, z jednej matki Róży, najpewniej Luksemburg, nic z prawicą nie mają wspólnego? Mnie tam jeden sposób od razu przychodzi na myśl – lać w pysk i patrzeć czy równo puchnie. Tu oczywiście jest problem, nie wszyscy chcą lać, bo takie mają pokojowe natury, czasem też można trafić nie na lewaka, ale na lewaczkę – i znów rozterka. No bo jednak bić kobietę, to nie ta kultura… Nawet gdy ma wredny pysk, jest zasuszona, albo wyposażona we włochate nogi i ponure pyszczydło… A propos: pewna moja znajoma ukuła na takiego stwora definicję: PASZCZUR. Albo BAZYL.

Mazury przed zimą… Zupełnie przypadkowo wszedłem na rodzaj internetowej gazety pewnej damy znanej z Salonu24 jako Voit. Traktuje o tym również poprzedni tekst. Zasłużona ta lewaczka osiadła czas jakiś temu w miejscowości Wojnowo niedaleko Rucianego-Nidy, trochę pokwękała jak to lewacy mają w zwyczaju, opisała nawet swe męki jako pomoc kuchenna – po czym raźno wzięła się za opisywanie okolicy i ludzkich spraw tam się dokonujących. Ktoś kasę jednak wywalił… Jakoś to trwało kilka miesięcy, znosili ją, bo jaki wybór, jak śpiewał Stuhr senior „Śpiewać każdy może – trochę lepiej lub trochę gorzej”. W okolicy wszakże pojawili się inni amatorzy opisywania realiów. I zaczęło ostro dymić! Z tych innych blogów wynika ni mniej ni więcej to, że dawna Voit jest w spokojnej mieścinie i przyległych wsiach tak ceniona, jak grypa hiszpanka, dżuma i cholera razem wzięte. Że kłamie, pomija, widzi czego nie było i nie zauważa co stało się naprawdę, manipuluje i stara zrobić wszystko, by wejść na jaki urzędowy stolec, to jest stały dochód, rzecz dzisiaj nie bez znaczenia. Pięknie – niech hasa ile wlezie, jak była durnowata, tak durnowatą pozostała, problem dążenia do stałego źródła dochodu jestem w stanie zrozumieć. Może nie tymi metodami – ale rozumiem… Problem pojawił się w chwili, w której jak twierdzi inny komentator mazurskiej okolicy policja zatrzymała damę za kółkiem „pod wpływem”. Wieść ma być potwierdzona oglądem policyjnych kronik i zapisków. Nie wiem jak było, mój instynkt byłego zawodowca podpowiada mi, że w takich sprawach lepiej rzecz pięć razy sprawdzić, niż nie uczynić tego i iść lewaczce prosto pod nóż. Czyli narazić się na z góry przegrany proces sądowy. Czy facet, który tę wieść pierwszy podał na swoim blogu uczynił słusznie? Czas pokaże. On swoje wie i pewnie nie musi tego mówić zaraz. Ja wiem natomiast, że przyjaciel Voit, były poseł Celiński, przywalił kiedyś w Warszawie w jakiś element osłony drogi, zwiał z miejsca zdarzenia, by po kilkunastu godzinach pojawić się na miejscowym komisariacie ze śpiewką, że to nie on, ale ta oto doprowadzona pani, dzisiaj trzeźwa jak gwizdek. I dacie wiarę – gliniarze łyknęli gawędę! No w każdym razie tak chyba było, skoro lewaczysko biega po świeżym powietrzu i z tego co wiem konsekwencji nijakich nie poniósł…

Zatem: odporna to rasa lewackich "panów", oj odporna!

A gdzie tu prawda? Wyszła. Podobno mocno zawstydzona.

M.Z.

PS. Po kilku tygodniach ciszy wreszcie lawina wejść na dwa teksty poświęcone gminie Ruciane-Nida. Tak, obserwuję co tam się dzieje od dawna. Ci, którzy mnie znają wiedzą, że od tak dawna, iż im się nie śniło. W drugiej połowie lat 80-tych gmina żyła "aferą" kradzionych kaloryferów, chodziło o wyrzucenie ze stanowiska kogoś, kto się komuś innemu, nominalnie mocniejszemu, naraził. Wkrótce okazało się w co dawne suwalskie (tak Ruciane było wtedy przypisane - do Suwałk) gra i że owe kaloryfery to była tylko taka mała przygrywka, zresztą fałszywa. Chodziło bowiem o tereny, które dzisiaj prywatnym właścicielom przynoszą spore zyski. Może nawet jeszcze większe zyski... Mniejsza. Potem były inne afery i aferki, zlikwidowano szkołę w Wygrynach, była pani wójt sprzedała wszystkie posiadane przez się działki, miejscowe sesje samorządowe odbywały się pod nadzorem policji, kręcili się po urzędach byli prokuratorzy z nie do końca jasną przeszłością. Jeszcze dalej ja przynajmniej na jakiś czas miałem dość, w końcu okazało się, że w gminie tubę propagandową prowadzi znana lewaczka z ksywą Voit. A manewry związane z władzą z roku na rok stają się coraz bardziej prymitywne, głupie i pozbawione nawet "polotu" dawnych pierwszych partyjnych sekretarzy. Myślę, że to jest okropne. To jest wręcz niewyobrażalne, by do władzy zostawali wyniesieni tacy ludzie, jacy właśnie minęli przed gminnym referendum, których to referendum ma intencję usunąć, wszystkie te sekretarki, rozrabiaczki, praczki, sraczki i licho wie kto jeszcze. Teren, który mógłby kwitnąć turystycznie przez cały bity rok wpada w czarną dziurę, mało patrzeć, aż znajdzie się jaki Uzdrowiciel, który to wszystko wykupi, nie wiem, może na zasadzie zwrotu dziwnego mienia, może na innej - i towarzystwo rozgoni na cztery wiatry. Kilku osobom zapewne stanie się krzywda, w bandzie durniów zawsze znajdzie się paru normalnych. Reszty nie żałuję - właśnie dlatego, że jest tak nieskończenie żałosna, mała, bez wyobraźni, ze złodziejskimi charakterami i nieprzepartą wolą bogacenia się na tym, co do nich nie należy.
W małej gminie istnieją TRZY strony internetowe poświęcone sprawom miejscowej społeczności. Ta najwulgarniej nazwana publikuje teksty być może kontrowersyjne, ale na najwyższym poziomie. UWAGA! Miejscowym najwyższym poziomie. Dawny miejscowy zawodowiec pisze coś, czym ja osobiście wcale bym się nie chwalił. Nad tekstami się pracuje, nie puszcza jak złazi z klawiatury, dziennikarza obowiązuje poprawny język polski, nawet gdy chce powiedzieć "kurwa"! A lewaczka zajmuje się wyłącznie arbitralnym jątrzeniem i podgrzewaniem kociołka. Jej jedynej wprost nie lubię.
Chcecie wpadać i do mnie? Wpadajcie do woli.
M.Z.

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Czy ja dobrze rozumuję, że owa damą, która przyznała się do winy była Naczelna Obserwatora?
Chłop z Mazur

M.Z. pisze...

Chłopie z Mazur: najpierw witam. Dalej: nie znalazłem w sieci żadnego przyznania się tej pani, znalazłem za to dość ogólną informację, podaną przez miejscowy komisariat, ich strona internetowa, o zatrzymanych "pod wpływem". Nazwisko Grzybowska czy inicjały Grzybowskiej NIE BYŁY TAM WYMIENIONE. Stąd wyraźnie piszę, że każdy, kto by chciał pisać i mówić: A. Grzybowska jeździła po pijaku winien tę informację dobrze zweryfikować. W innym przypadku naraża się na stosowny zarzut, całość może mieć finał w sądzie z niedobrym zakończeniem dla podającego informację. Dzisiaj możemy opierać się więc na pogłoskach, sąsiedzi najpewniej widzą czym ta pani jeździ - jeśli w ogóle samodzielnie jeździ. Od siebie mogę tyle powiedzieć, że miałem w roku 2010, podczas swojego urlopu spędzanego w Wojnowie nieprzyjemność jechać przed tą panią. I po paru kilometrach w obawie, że dziwnie zachowujący się kierowca z tyłu wyrządzi mi jakąś krzywdę - zjechałem na pobocze. Słusznie, niesłusznie - tego dzisiaj nikt już nie rozstrzygnie. Z pozdrowieniami
M.Z.

Anonimowy pisze...

Bardzo dziękuję za informację-Pozdrawiam.