wtorek, 29 listopada 2011

Kryzys dziennikarstwa?


Ileż razy ostatnio poruszany był to temat? Nikt nie zliczy. Ten kryzys to oczywiście ludzie. Teoretycznie wyposażeni we wszystkie zdobycze współczesnej techniki, piekielnie mobilni za sprawą nowych służbowych aut, helikopterów, zdalnych kamer zawieszonych nad ulicami. I co? I nic. Ci na dole podlegają rozkazom tych na górze. Jeśli pada polecenie „Tam ma was nie być!” – to tam nikogo nie ma.

W pustą przestrzeń natychmiast wdziera się… amatorszczyzna? No właśnie – co to jest? Znaczna część nieprofesjonalistów z takiego na przykład Marszu Niepodległości sporządziła całkiem profesjonalne filmy. Nadesłała setki profesjonalnych zdjęć wysokiej rozdzielczości. Gdzie były stacje pełne rzekomych zawodowców? Gdzie Kłamliwa? Rzekomo niezależne inne tytuły?

Nie ma kryzysu dziennikarstwa. Jest kryzys wydawców, dziennikarskich dowódców, wszelkiej maści manipulatorów sterujących realiami zza kurtyny, tych wszystkich dupków ciągle wierzących, że jeśli telewizja czegoś nie pokaże – to tego nie ma i nie było.

Wystarczy kilka dni poczytać Internet by wiedzieć kto jest kto, co potrafi, jak się sytuuje w warunkach stresu i tak dalej. I co ? I nic mianowicie. Praktyka nie notuje przypadków, w których dobry bloger otrzymał by propozycję współpracy za pieniądze, nie wspominam już o stałym zatrudnieniu. Można być blogerem roku i zdechnąć z głodu. Można pisać lepiej od niejednego tuza mainstreamu – i z oddali podziwiać zarobki słabszych kolegów po fachu. Ponieważ w wielu wypowiedziach jak nie ja, to moi koledzy wielokrotnie podkreślaliśmy diaboliczną wręcz przebiegłość właścicieli i wydawców (przynajmniej w zakresie stosowania przemocy wobec podwładnych i lizidupstwa wobec władzy) – co się dzieje, że nikt nie widzi tego problemu, nic się nie zmienia? Tak ma być? Co powoduje, że nie wywalają słabych pracowników na zbitą mordę i nie angażują stukrotnie lepszych wybitnych amatorów? Wszyscy etatowcy są ich szwagrami, pociotkami, kumplami z podwórka? Czy może raczej chodzi o to, by każdy kolejny adept był parę stopni głupszy od wydawcy czy właściciela, młody, czyli z krótką pamięcią i piekielnie plastyczny, do ulepienia na nowo?

Krzyż na Krakowskim, później Marsz wcale nie są odwróceniem uwagi od podatków, ponieważ to dwa ważne, ale odrębne tematy. I nic nie stoi na przeszkodzie by o nich pisać w papierowych publikatorach. Dlaczego więc nie piszą tam, a piszą - i to jak celnie – w sieci? No właśnie z wyżej opisanej przyczyny – tu mamy lepsze siły i bardziej przenikliwe umysły, tu ludzie specjalizujący się w określonej tematyce nie dają się zwieść rozmaitym podpuchom. I jak chcą coś powiedzieć z sensem to po prostu mówią. Na przykład Jerzy Wasiukiewicz znakomicie przyłożył swojego czasu Robertowi Gwiazdowskiemu, który mając wiele celnych spostrzeżeń (albo tak mi się wydawało) potrafi walnąć od czasu do czasu taką głupotę, że właściwie niweczy nią wszystko, co dobrego miał w przeszłości. I człek zaczyna się zastanawiać: czy aby na pewno to, co uważamy u Gwiazdowskiego za dobre w istocie takim było? Może trzeba przyjrzeć się temu mistyfikatorowi lepiej przy najbliższej okazji?

Jadąc dalej: nie specjalizuję się w ekonomii, nic na ten temat nikt u mnie nie znajdzie. Boleśnie odczuwam każdą podwyżkę, a pamięć podpowiada, że rozwój Polski nigdy na podwyżkach zbudowany nie został. Przeciwnie – jeśli tylko poluzowano śrubę w jakiejś ekonomicznej domenie ta natychmiast zaczynała kwitnąć. Resztą niechaj zajmą się bardziej biegli w przedmiocie koledzy.

Kiedyś powiadało się, że trzeba unikać eksponowania się podczas marszów i manifestacji, bo SB-cja fotografuje i pamięta. Po czym działa według schematu „Dziś pytanie, jutro odpowiedź, pojutrze wezwanie na komendę”. Obecnie rzecz cała dzięki taniej technice chyba wymknęła im się z rąk – tylu fotek agentów, świń i kablarzy od wielu lat nie widziałem.

M.Z.

Brak komentarzy: