Co kobieta
myśli podczas uprawiania seksu i zaraz potem? Jogging, czy zakupy, co lepiej
wpływa na odchudzanie? I nie o portfelu czy koncie tu mowa… Ta ma gust, ta nie
ma, grycanki symbolem seksu czy pasztetu (raz widziałem: pasztet!), które auto
modne będzie wiosną. Ponieważ rozmawialiśmy ostatnio o „Świecie Młodych”, swoje
zdanie przedstawiłem więc nie będę się powtarzał, zapytam w tym miejscu: to o
tym marzyli młodzi ludzie? Tego im brakowało podczas smutnych dni komuny? I
dlatego „Świat Młodych” musiał zniknąć z rynku – bo nadeszła „Tina”, gut dziewczyna?
Po co ja
o tych wszystkich bzdurach piszę? Otóż po to, by opowiedzieć o dalszym ciągu
możliwych i w najlepsze funkcjonujących zdarzeń propagandowych, o jakich rozmawiamy
tu od dawna. Twierdziłem, że manipulanctwo prasowe i radiowo-telewizyjne zaczęło
się na dobre w drugiej połowie lat siedemdziesiątych, rozkwitło w
osiemdziesiątych – a później rzecz całą pracowicie udoskonalano. No i mamy co
mamy. Czyli totalną sieczkę mózgową na skalę, o jakiej małym i średnim urbankom
tamtej epoki nawet się nie śniło.
Pisałem
też niejednokrotnie o tym, w jaki sposób tzw. „władza” usiłowała skanalizować
myślenie młodych ludzi na przełomie lat 70- i 80-tych. Pojawiła się nazwa
projektu „Mieć czy być” – który był w jasny sposób usiłowaniem spetryfikowania
możliwych do zaistnienia dążeń młodych ludzi. Od tamtej pory mieli sobie nie
zawracać młodych główek „maniem” – wystarczyło, że „byli” w podsuflowany
sposób. Podpowiadaczy mnóstwo. Każdy miał do zaoferowania to, czego oficjalnie
nie było.
Obszar
zainteresowania problemami „muzycznymi” na pełen gwizdek, w usankcjonowany
sposób i masowo rzeczywiście zaczął się od Listy Przebojów Marka Niedźwieckiego
w radiowej Trójce. Powstawały całe młodzieżowe grupy głosujące na określone
przeboje, wysyłano powielane maszynowo listy poparcia dla określonych pozycji
listy, wykonywano telefony, z daleka śmierdziało to fałszem, ale nikt
specjalnie temu nie przeciwdziałał, każdą taką małą wpadkę dało się przecież
przykryć zgrabną korespondencją z zagranicznych rynków muzycznych. A młodzież
miała zajęcie… Pamiętam, że kiedyś pojawiła się w „Liście” postać niejakiej
Aliny, dama owa w zabawny i dość zgrabny sposób sprawozdawała jak to muzyczne
trendy ścierają się ze sobą w Holandii, ponoć wspaniałym, ultra-tolerancyjnym
państwie, gdzie główną troską panienek jest to, czy pójdą na koncert rockowy w
majteczkach czy bez nich. Jak korespondentka donosiła jedna z jej koleżanek
poszła bez tego pasa cnoty – i wróciła „niezmiernie zadowolona”. Wskazówka była
więc prosta: myślcie o dupie i seksie, broń Boże nie politykujcie, to może nie
być tak przyjemne!
Połowa
lat 80-tych to czas, o którym ja osobiście mam zdanie sprecyzowane: czerwoni
doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że ich fikcja w dotychczasowym kształcie
nie potrwa już długo i trzeba zrobić coś, by transformację przeżyć w jak
najlepszej kondycji. Finansowej – ale przecież nie tylko. Finanse bez dominacji
politycznej, choćby i ukrytej, to były zamki na piasku. A przyzwyczajonym do
wygody towarzyszom potrzebny był pewniejszy fundament. Po raz kolejny
przypomniano sobie tedy o leninowskiej zasadzie organizatorskiej funkcji prasy.
Ale też radia i telewizji - oraz raczkującego nieśmiało Internetu. Jak
rozwiązano przy okrągłym meblu kwestię zależności politycznych – wiedzą już
nawet przedszkolne dzieci, nie czas to teraz rozwijać. Manewr udał się, a co
ważniejsze szwagier i inni przyjaciele królika pozostali przy kasie.
Niedostatki transformacji, te odczuwane przez normalnych ludzi, należało teraz
tylko zgrabnie zagadać, najlepiej na śmierć. Kto się prócz jąkał najlepiej do
tego nadawał? Oczywiście specjaliści od projektu „Mieć czy być”. Organizacyjna
funkcja prasy znowu ruszyła pełną parą. Zwłaszcza że kolorowych magazynów w
rodzaju Tiny pojawiło się w Polsce mnóstwo, a każdy z nich oferował myślenie
jeśli nie koszarowe, to na pewno nie skomplikowane politycznie.
A na to
wszystko nałożyła się tytaniczna praca ośrodków zajmujących się zawodowo
odwracaniem pojęć i zacieraniem dotychczasowych konotacji. Patriota to idiota,
lewak jest cool, pedał ma swoje niezbywalne prawa, historia to flaki z olejem,
z komuchem i sowietem trzeba dyskutować – i tak dalej. Skończyło się tym, czym
się na razie skończyło: pomnikiem najeźdźcy w Ossowie. Dla niektórych nieco
gorzej: zbyt bliskie zainteresowanie afrykańską poezją ludów wyzwolonych,
kultywowaną w lewackich kręgach „zaowocowało” zakażeniami AIDS. Dzisiaj już
nikt nie chce o tym pamiętać: lewacy tak się bawili, a czasem poprzebierani w
obozowe pasiaki w faszystowski sposób blokowali legalne marsze ludzi, których
sami uważają za faszystów. Jak do tego doszli?
Ano w
prosty sposób: chodząc na koncerty bez majteczek i pobierając gwizdki z
Czerskiej. I oznajmiając, że nie rodzą, a pierdolą. Poważnie, dziadku
Blumsztajn?
M.Z.
2 komentarze:
Ostatnio czytałam coś zupełnie innego.
Wpis jest tak skrótowy, że doprawdy nawet mając dwie tony dobrej woli nie mam pojęcia w czym rzecz. O co chodzi? O to, że inni maja inne zdanie? No cóż - a ja mam takie. Pzdr.
Prześlij komentarz