czwartek, 21 lutego 2013

PORSCHE GANGSTERA



To była stara, pozornie rozsypująca się szopa, w Polsce pełno takich na obrzeżach magazynów wielkich firm budowlanych. W belgijskim, schludnym krajobrazie raziła oczy. Ale jej właściciel zdawał sobie nic z tego nie robić. Odsunął potężny skobel, ponaciskał ze cztery piloty czymś sterujące, nad wejściem zapaliła się solidna halogenowa lampa i coś stuknęło po drugiej stronie zadziwiająco grubych drzwi. Jeszcze tylko jeden pilot – i wrota odjechały na bok ciągnięte elektrycznym silnikiem. Pod dachem powoli zapalały się kolejne rzędy jarzeniówek i z mroku wyłaziły w jasność te potwory jeden po drugim.

Siedemnaście. I coś wielkiego pośrodku, przykrytego płachtą czarnego plastiku. John pociągnął nas do trzeciego w prawym rzędzie. „To jest moja duma i niemal przyczyna bankructwa. Czujecie to? To pierwszy kawalerski Rolls księcia Karola! Piękny, prawda?” Nie wiem. Twór przede wszystkim absurdalny. Wielki jak stodoła, abstrakcyjnie kanciasty, w środku skórzany i drewniany, z kierownicą dla pasażera. Pewnie kosztował majątek. Ale czy nasz gospodarz wie, że w Polsce królowa Elżbieta, i dalej jej siostra Małgorzata to tak, nasze mamy tym się kiedyś fascynowały. Ale Karol? Ten wymoczkowaty, z wiecznie podbitymi oczyma glut bez odrobiny wdzięku? Włożony w tę stodołę na kołach, jadący do jakiejś wyimaginowanej księżniczki o równie pięknym wyglądzie… Brr!

Coś wielkiego pośrodku zobaczyliśmy tylko do połowy. Oryginalny amerykaniec, nawet nie wiem jakiej marki, należał do Al Capone’a. Ktoś go ostrzelał i gospodarz chce zakonserwować ślady po kulach. Pokaże jak skończy zabiegi, będzie jego zdaniem bomba.

Najciekawsze tkwiło przed szopą. W pewnym sensie jeszcze ciepłe. To był zupełnie współczesny, metalicznie zielony Porsche 944. Jeżeli jest na świecie jakaś przywiązana do miejsca czy przedmiotu energia – to Porsche pluło tą energią co najmniej na pięć metrów wokół. Nie miało przedniej szyby, w środku kłuły oczy pozdejmowane płaty wykładzin drzwiowych. „Możecie oglądać, szybę wstawię jutro, wymienię fotel kierowcy, jest naprawdę tanio do sprzedania. Albo wiecie co? Ja was już znam, ja wam ufam, zabierajcie go bez pieniędzy, jak sprzedacie podzielimy się zyskiem. Jeden warunek: opowiem wszystko, co mu się zdarzyło, dobrze?”

Zielonego jak się okazuje fabryka wypuściła w świat w 1983 roku. To nie były dobre lata dla Porsche. Rynek amerykański od lat domagał się coraz czystszych ekologicznie samochodów, chłodzona powietrzem sześciocylidrowa jednostka napędowa z modeli 912 miała moc, brzmiała jak muzyka dla uszu fanów – ale paliła jak smok, wydzielając z rur wydechowych zbędne trucizny. I kosztowała majątek, przez co zawalał się i rynek europejski. Inżynierowie wpadli na pomysł skojarzenia nadwozia Porsche z mechaniką Audi. Powstała hybryda – model 924, a później 944. Pierwsze auta Porsche z silnikiem z przodu i oczywiście napędzanymi tylnymi kołami. Były bardziej ekologiczne, paliły mniej – a rwały do przodu jak oszalałe dzięki dużej mocy i zmyślnemu rozłożeniu ciężarów silnika i skrzyni biegów. Ta ostatnia bowiem mieściła się pod tylna kanapą. A z motorem łączył ją niezbyt gruby, dwudziesto- albo dwudziestopięciomilimetrowy pręt pracujący w szczelnej obudowie. Dzięki takiemu układowi wóz świetnie trzymał się nawierzchni nawet przy pokonywanych z szaleńczą prędkością zakrętach. Idealna maszyna dla gangstera?

A potem potoczyła się opowieść o losach ostatniego właściciela zielonego Porsche. Był nim niejaki Alain, zapisany we wszystkich danych policyjnych jako „szczególnie niebezpieczny”. Po części była to prawda: Alain zaliczył dwie tury w Legii i doskonale dawał sobie radę tak w ulicznych bójkach, jak i bardziej skomplikowanych działaniach siłowych. Mówiono, że najlepiej jednak zbiera informacje. Nikt, ale to nikt nie potrafił mu odmówić odpowiedzi na zadawane pytania.  A nieliczni oporni wyglądali zdecydowanie gorzej od pozostałych – co zresztą nie miało większego znaczenia, rozmówcy Alaina znajdowani byli na ogół ze zgrabną dziurką w żywotnej części swej ziemskiej powłoki.

A po części policyjny zapis nic nie mówił o Alainie. Bo nie opisywał prawdziwej jego miłości do dobrych samochodów, jak najlepiej uszytych garniturów, dobrego żarcia i pięknych, długonogich kobiet. Jedna z nich towarzyszyła mu przez ostatnie dwa miesiące w licznych podróżach, jakie odbywał pomiędzy Brukselą a Barceloną w Hiszpanii. Alain wiedział co wozi i że nie jest to najbezpieczniejsze zadanie. Ale wiedział też, że zatrzymany przez jakiś pojedynczy wóz policyjny, choćby i z czteroosobową załogą wyjdzie z tego co najwyżej lekko potarmoszony.

Ostatnia podróż była nieco dziwna. Zaczęły się owe dziwy już na granicy hiszpańsko-francuskiej. Alain ze swoją kobietą zatrzymał się na wezwanie karabinierów, grzecznie sprawdzili dokumenty i byłoby po kłopocie – gdyby kierowca Porsche nie zauważył kątem oka innego bolidu na belgijskiej rejestracji, Alpiny A 310, którą trzymano w głębi przydrożnej zatoczki. Okazało się, że jego właścicielowi wlepiono spory mandat za przekroczenie prędkości i do zapłacenia brakuje mu kilkuset franków. Alain bez słowa wyjął banknoty i wręczył je zdenerwowanemu chudzielcowi. Umówili się nawet, że jeśli to on pierwszy dojedzie do paryskiej Periferique – to dług ulega automatycznej kasacji. Albo dwukrotnemu wzmocnieniu – jeśli sztuka uda się Alainowi.

Podróż minęła szybko, wygrał Alain, w barze przy autostradzie umówili się, że resztę trasy pokonają wspólnie i na miejscu dług zostanie uregulowany. Miało to stać się w Antwerpii,  przy Falconrui, prowadzącej wprost do znanej dzielnicy uciech. Kilkadziesiąt metrów cześniej znajdował się tam mały, zaciszny placyk, niewidoczny z okiem pobliskiego Domu Marynarza. Właściciel Alpiny miał wskoczyć do hotelu, podjąć gotówkę i oddać Alainowi. Tuż przy wjeździe w wąską uliczkę Alpina na chwilę kichnęła i zatrzymała się, Porsche minęło ją z rozpędu, Alain widział w lusterku wstecznym, że dłużnik odpalił silnik i jedzie tuż za nim. Nie zauważył tylko, że musi ostro hamować. Wylot ulicy zastawiała spora ciężarówka do przewozu mebli. Właśnie uchylała się jej zawieszona na hydraulicznym siłowniku tylna ściana skrzyni ładunkowej.

To co stało się później niektórzy opisują jako piekło. Kiedy metalowa rampa dojechała do poziomu okazało się, że stoi za nią co najmniej czterech policjantów w kuloodpornych kamizelkach i z automatami w ręku. Piąty przez metalową tubę wydał krótkie polecenie: wysiadaj, masz trzy sekundy.

Trzy sekundy to bardzo mało czasu. Alain prawą ręką odpiął pas bezpieczeństwa swej współpasażerki. Wychylił się mocno i otworzył drzwi po jej stronie. Wypchnął dziewczynę na jezdnię. Kiedy prostował się by samemu wyskoczyć z drugiej strony - trafiła go pierwsza kula. Wypchnęła z płuc całe powietrze, ale nie zabiła. Stary łobuz ze zdziwieniem stwierdził, że jego serce zaczyna bić w szalonym, nieludzkim tempie, które urywa się nagle, w fali czerwonego i fioletowego mroku. Coś gwizdało w uszach, przeraźliwie, męcząco, oczy nie słuchały poleceń by nie patrzeć w stronę, z której nadlatują kule, ale nie widziały ich. A potem była już tylko przeraźliwa cisza.

John nie dowiedział się nigdy co przewoziło zielone Porsche. Dziewczyna gangstera przeżyła, zaraz po ustaniu strzałów aresztował ją kierowca Alpiny, ale żadne przesłuchania nie mogą z nikogo wyciągnąć tego, czego on nie wie. Porsche po gruntownym przeszukaniu trafiło na policyjny przetarg. Było dziwnie mało chętnych, jedyny amator kupił je po prostu za psie pieniądze.

Nie przywieźliśmy zielonej żaby do Polski. To już były czasy, kiedy nad takimi krokami należało się dobrze zastanowić. Wyszło nam, że nie warto ryzykować. Powiedzmy – za dużo było w tym samochodzie złej energii…

M.Z.

Brak komentarzy: