To była
stara, pozornie rozsypująca się szopa, w Polsce pełno takich na obrzeżach
magazynów wielkich firm budowlanych. W belgijskim, schludnym krajobrazie raziła
oczy. Ale jej właściciel zdawał sobie nic z tego nie robić. Odsunął potężny
skobel, ponaciskał ze cztery piloty czymś sterujące, nad wejściem zapaliła się
solidna halogenowa lampa i coś stuknęło po drugiej stronie zadziwiająco grubych
drzwi. Jeszcze tylko jeden pilot – i wrota odjechały na bok ciągnięte
elektrycznym silnikiem. Pod dachem powoli zapalały się kolejne rzędy
jarzeniówek i z mroku wyłaziły w jasność te potwory jeden po drugim.
Siedemnaście.
I coś wielkiego pośrodku, przykrytego płachtą czarnego plastiku. John pociągnął
nas do trzeciego w prawym rzędzie. „To jest moja duma i niemal przyczyna
bankructwa. Czujecie to? To pierwszy kawalerski Rolls księcia Karola! Piękny,
prawda?” Nie wiem. Twór przede wszystkim absurdalny. Wielki jak stodoła,
abstrakcyjnie kanciasty, w środku skórzany i drewniany, z kierownicą dla
pasażera. Pewnie kosztował majątek. Ale czy nasz gospodarz wie, że w Polsce
królowa Elżbieta, i dalej jej siostra Małgorzata to tak, nasze mamy tym się
kiedyś fascynowały. Ale Karol? Ten wymoczkowaty, z wiecznie podbitymi oczyma
glut bez odrobiny wdzięku? Włożony w tę stodołę na kołach, jadący do jakiejś
wyimaginowanej księżniczki o równie pięknym wyglądzie… Brr!
Coś
wielkiego pośrodku zobaczyliśmy tylko do połowy. Oryginalny amerykaniec, nawet
nie wiem jakiej marki, należał do Al Capone’a. Ktoś go ostrzelał i gospodarz
chce zakonserwować ślady po kulach. Pokaże jak skończy zabiegi, będzie jego
zdaniem bomba.
Najciekawsze
tkwiło przed szopą. W pewnym sensie jeszcze ciepłe. To był zupełnie
współczesny, metalicznie zielony Porsche 944. Jeżeli jest na świecie jakaś przywiązana
do miejsca czy przedmiotu energia – to Porsche pluło tą energią co najmniej na
pięć metrów wokół. Nie miało przedniej szyby, w środku kłuły oczy pozdejmowane
płaty wykładzin drzwiowych. „Możecie oglądać, szybę wstawię jutro, wymienię
fotel kierowcy, jest naprawdę tanio do sprzedania. Albo wiecie co? Ja was już
znam, ja wam ufam, zabierajcie go bez pieniędzy, jak sprzedacie podzielimy się
zyskiem. Jeden warunek: opowiem wszystko, co mu się zdarzyło, dobrze?”
Zielonego
jak się okazuje fabryka wypuściła w świat w 1983 roku. To nie były dobre lata
dla Porsche. Rynek amerykański od lat domagał się coraz czystszych ekologicznie
samochodów, chłodzona powietrzem sześciocylidrowa jednostka napędowa z modeli
912 miała moc, brzmiała jak muzyka dla uszu fanów – ale paliła jak smok,
wydzielając z rur wydechowych zbędne trucizny. I kosztowała majątek, przez co
zawalał się i rynek europejski. Inżynierowie wpadli na pomysł skojarzenia
nadwozia Porsche z mechaniką Audi. Powstała hybryda – model 924, a później 944. Pierwsze
auta Porsche z silnikiem z przodu i oczywiście napędzanymi tylnymi kołami. Były
bardziej ekologiczne, paliły mniej – a rwały do przodu jak oszalałe dzięki dużej
mocy i zmyślnemu rozłożeniu ciężarów silnika i skrzyni biegów. Ta ostatnia
bowiem mieściła się pod tylna kanapą. A z motorem łączył ją niezbyt gruby,
dwudziesto- albo dwudziestopięciomilimetrowy pręt pracujący w szczelnej
obudowie. Dzięki takiemu układowi wóz świetnie trzymał się nawierzchni nawet
przy pokonywanych z szaleńczą prędkością zakrętach. Idealna maszyna dla
gangstera?
A potem
potoczyła się opowieść o losach ostatniego właściciela zielonego Porsche. Był
nim niejaki Alain, zapisany we wszystkich danych policyjnych jako „szczególnie
niebezpieczny”. Po części była to prawda: Alain zaliczył dwie tury w Legii i
doskonale dawał sobie radę tak w ulicznych bójkach, jak i bardziej
skomplikowanych działaniach siłowych. Mówiono, że najlepiej jednak zbiera
informacje. Nikt, ale to nikt nie potrafił mu odmówić odpowiedzi na zadawane
pytania. A nieliczni oporni wyglądali
zdecydowanie gorzej od pozostałych – co zresztą nie miało większego znaczenia,
rozmówcy Alaina znajdowani byli na ogół ze zgrabną dziurką w żywotnej części
swej ziemskiej powłoki.
A po
części policyjny zapis nic nie mówił o Alainie. Bo nie opisywał prawdziwej jego
miłości do dobrych samochodów, jak najlepiej uszytych garniturów, dobrego
żarcia i pięknych, długonogich kobiet. Jedna z nich towarzyszyła mu przez
ostatnie dwa miesiące w licznych podróżach, jakie odbywał pomiędzy Brukselą a
Barceloną w Hiszpanii. Alain wiedział co wozi i że nie jest to
najbezpieczniejsze zadanie. Ale wiedział też, że zatrzymany przez jakiś
pojedynczy wóz policyjny, choćby i z czteroosobową załogą wyjdzie z tego co
najwyżej lekko potarmoszony.
Ostatnia
podróż była nieco dziwna. Zaczęły się owe dziwy już na granicy
hiszpańsko-francuskiej. Alain ze swoją kobietą zatrzymał się na wezwanie
karabinierów, grzecznie sprawdzili dokumenty i byłoby po kłopocie – gdyby
kierowca Porsche nie zauważył kątem oka innego bolidu na belgijskiej
rejestracji, Alpiny A 310, którą trzymano w głębi przydrożnej zatoczki. Okazało
się, że jego właścicielowi wlepiono spory mandat za przekroczenie prędkości i
do zapłacenia brakuje mu kilkuset franków. Alain bez słowa wyjął banknoty i
wręczył je zdenerwowanemu chudzielcowi. Umówili się nawet, że jeśli to on
pierwszy dojedzie do paryskiej Periferique – to dług ulega automatycznej
kasacji. Albo dwukrotnemu wzmocnieniu – jeśli sztuka uda się Alainowi.
Podróż
minęła szybko, wygrał Alain, w barze przy autostradzie umówili się, że resztę
trasy pokonają wspólnie i na miejscu dług zostanie
uregulowany. Miało to stać się w Antwerpii, przy
Falconrui, prowadzącej wprost do znanej dzielnicy uciech. Kilkadziesiąt metrów cześniej znajdował się tam mały, zaciszny placyk, niewidoczny z okiem pobliskiego Domu Marynarza. Właściciel Alpiny miał wskoczyć do hotelu, podjąć gotówkę i oddać Alainowi. Tuż przy wjeździe w wąską uliczkę Alpina na chwilę kichnęła i
zatrzymała się, Porsche minęło ją z rozpędu, Alain widział w lusterku
wstecznym, że dłużnik odpalił silnik i jedzie tuż za nim. Nie zauważył tylko,
że musi ostro hamować. Wylot ulicy zastawiała spora ciężarówka do przewozu
mebli. Właśnie uchylała się jej zawieszona na hydraulicznym siłowniku tylna
ściana skrzyni ładunkowej.
To co
stało się później niektórzy opisują jako piekło. Kiedy metalowa rampa dojechała
do poziomu okazało się, że stoi za nią co najmniej czterech policjantów w
kuloodpornych kamizelkach i z automatami w ręku. Piąty przez metalową tubę
wydał krótkie polecenie: wysiadaj, masz trzy sekundy.
Trzy
sekundy to bardzo mało czasu. Alain prawą ręką odpiął pas bezpieczeństwa swej
współpasażerki. Wychylił się mocno i otworzył drzwi po jej stronie. Wypchnął
dziewczynę na jezdnię. Kiedy prostował się by samemu wyskoczyć z drugiej strony
- trafiła go pierwsza kula. Wypchnęła z płuc całe powietrze, ale nie zabiła.
Stary łobuz ze zdziwieniem stwierdził, że jego serce zaczyna bić w szalonym,
nieludzkim tempie, które urywa się nagle, w fali czerwonego i fioletowego
mroku. Coś gwizdało w uszach, przeraźliwie, męcząco, oczy nie słuchały poleceń
by nie patrzeć w stronę, z której nadlatują kule, ale nie widziały ich. A potem
była już tylko przeraźliwa cisza.
John nie
dowiedział się nigdy co przewoziło zielone Porsche. Dziewczyna gangstera
przeżyła, zaraz po ustaniu strzałów aresztował ją kierowca Alpiny, ale żadne
przesłuchania nie mogą z nikogo wyciągnąć tego, czego on nie wie. Porsche po
gruntownym przeszukaniu trafiło na policyjny przetarg. Było dziwnie mało
chętnych, jedyny amator kupił je po prostu za psie pieniądze.
Nie
przywieźliśmy zielonej żaby do Polski. To już były czasy, kiedy nad takimi
krokami należało się dobrze zastanowić. Wyszło nam, że nie warto ryzykować.
Powiedzmy – za dużo było w tym samochodzie złej energii…
M.Z.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz