Natura nie znosi próżni… Po upadku
Nowego Ekranu nasze małe ekraniki zalewa potop diagnoz i wskazań jak ludziom
zrobić dobrze i jak zagospodarować tę przestrzeń, która po cudzej śmierci
właśnie się ujawniła. Legiony świętych (na przykład św. Ekspedyta), ale też
naiwnych („będę Łażącego kochać dalej”), niedowiarków, krytykantów,
specjalistów inżynierii społecznej (a broń nas Panie Boże przed tą hałastrą!) –
wszystko to działa, gada na wyprzódki i przepisuje darmowe recepty na
szczęśliwość wiekuistą.
Wszystkich przebił jednak pewien dureń, który gdzieś
tam, już nie pamiętam gdzie, publicznie ogłosił, że póki nie wyzdychają wszyscy
urodzeni w PRL-u – to „mądrzy” szansy nie mają. Masz rację w jednym, dzieciaku
disco-polo: nie masz szansy. Ani wtedy – ani dzisiaj czy jutro.
Tak przy okazji: ci PRL-owcy z urodzenia to
faktycznie niezła banda! Oportuniści, pieczeniarze, zdrajcy i anty-patrioci… No
bo przecież gdyby było inaczej to zastrzelili by Gomułkę, nie uwierzyli
Gierkowi i wysłali z powrotem do Moskwy Jaruzelskiego. A nie zrobili tego. Ba,
oni nawet usiłowali jakoś tam przeżyć w tych ciemnych czasach. Zapisywali się
do spółdzielni mieszkaniowych i czekali na swoje M-ileś. Cieszyli się jak
dzieci z kupna wyrobu motoryzacyjnego czekoladopodobnego Fiat 126, słuchali
Skaldów i Czerwonych Gitar, ba, nawet szczypali socjalistyczne koleżanki i
próbowali następnie rozmnażać się! Istne horrendum, prawda? Ale czyż Najmilszy
Durniu istniał byś dzisiaj i wypowiadał swe głębokie przemyślenia bez tego
wszystkiego?
Niektórzy powiadają, że nie mogą brukać wspomnień
własnej młodości, więc w owym peerelu doszukują się wyłącznie miłych rzeczy i
zdarzeń. Ja tę młodość tam właśnie mam ulokowaną, wspomnień nie da się przecież
przenieść ani za granicę, ani w inny czas. Kiedy jednak rozmarzę się ponad stan
z ciemności obok wychodzi jedna z typowych dla epoki postaci - na przykład
tłusta zalotnica ze sklepu mięsnego – i już jestem gotów pisać podanie do Pana
Boga o przyznanie mi tytułu kombatanta. Z powodu niezliczonych cierpień natury
moralnej i egzystencjalnej. A także – tu ukłon w stronę zalotnicy – doznań
estetycznych, które wyłącznie za sprawą niezwykle silnej woli nie uczyniły ze
mnie impotenta lub zboczeńca. Bo prawić karesy takiej damie to nawet coś
więcej, jak zboczenie. To po prostu zbrodnia! Zaś za czynienie z nią
jakichkolwiek manewrów prokreacyjnych sprawców winno się publicznie łamać
kołem...
Ale jest jeszcze coś, o czym chciałem tu
opowiedzieć. Coś trudno opisywalnego wprost. Posłużę się zatem przykładem.
Wiele lat temu miałem pojechać zimą do Zakopanego po żonę i córkę, które
właśnie zakończyły dwutygodniowy pobyt w domu wypoczynkowym.
Pojechać w podróż 400 kilometrów to
nie było wtedy takie hop-hop. Należało pożyczyć od sąsiada z piętra wyżej dwie
mniej łyse opony do Fiata 126. Od tego z trzeciej klatki pasek klinowy, miał
kilka od pralki Frani, świetnie się nadawały. Akumulator przywiózł szwagier,
złamany fotel wzmocniłem starym paskiem od spodni. I w drogę!
Wyjechałem w środku nocy. Gdzieś tak
około piątej nad ranem gimnastyczne wyczyny na nie rozkładanym foteliku
zmęczyły mnie na tyle, że zjechałem z gierkówki gdzieś, gdzie było jasno i
cicho. W pobliże ogrodzonego i sowicie oświetlonego kompleksu magazynów.
Posiedzę sobie trochę, odpocznę – i jedziemy dalej. Silnik kaszlnął i zatrzymał
się, powoli otworzyłem skrzypiące drzwi. Wokół zupełna cisza, buczał pobliski
słup oświetleniowy i skrzypiał śnieg, jakby na mróz. Po kilku sekundach wszystkie
te dźwięki stały się niesłyszalnym tłem, niczym. Nic nie jechało po pobliskiej
drodze, nic nie leciało, nie szczekało i nie piszczało. Było absolutnie pusto.
Dla mnie ten cały cholerny peerel bywa taką właśnie
pustką. Albo lepiej: maszyną do wytwarzania pustki. Ktoś oszukiwał, kradł,
puszył się, bogacił na zielonych wędlinach, uprawiał dla korzyści
aprowizacyjnych seks z paskudnymi ekspedientkami, kupował im deficytowe
rajstopy – ale to właśnie była ta pustka. Taka jak w kuchni przy lodówce –
chwila, w której silnik już nie działa, ale w przewodach coś się porusza. Ni to
buczy, ni to syczy… Pustka w krystalicznie czystej formie. Niestety wtedy żyłem realnie. Nie jako winny pustki - ale jako w niej przemocą zanurzony.
Dzisiaj mogę wrócić przed klawiaturę. Wtedy
nie było wyjścia. Nie było klawiatur – ale nie było też tylu durniów
wymienionych na wstępie.
M.Z.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz