Pod koniec minionego roku
wysyp naukowych i wszelkich innych opracowań dotyczących Mazur. Sytuacja
demograficzna, ekonomiczna, bezrobocie, ruch turystyczny i tak dalej. Czy
zupełnie zidiociałem przywołując ten polski region w styczniu? Nie, zimą
naprawdę dalej widać. Zwłaszcza w materii ruchu turystycznego. Nie ma szumu
klakierów, tych różnych pociotów i opłacanych chwalców, którzy na każdym forum
gotowi są dowodzić, że w nadjeziornej turystyce musi być drogo, bo takie mazurskie prawa.
Albo że jak mi się nie podoba to mogę jechać do Zakopanego, "tam już mnie górale
obiorą do żywego".
No więc zimą widać jak na dłoni, że rozumowanie większości
mazurskich „biznesmenów” coraz dalej odjeżdża od realiów – im więcej powstaje
drogich ośrodków wypoczynkowych możliwych do wykorzystania przez cały rok tym
mniej osób en bloc do magicznej krainy zjeżdża. To znaczy: niektórzy właściciele pensjonatów jakoś sobie
radzą. Potężna procentowo reszta – zupełnie nie. Z czego tylko część
posesjonatów usiłuje znaleźć jakieś wyjście z pułapki. Pozostali jak drzewa w
najgłośniejszej ze sztuk Alejandro Casony (1900-1965), hiszpańskiego
dramatopisarza, przyjaciela Federico Garcii Lorki - umierają stojąc. Jedni
twierdzą, że to szlachetne. Inni że po prostu głupie.
Tematowi wakacji, urlopów czy w ogóle wolnego czasu
poświęciłem już wiele wpisów. I w ciągu tych lat niewiele to dało. Ale teraz
pojawił się głęboki kryzys, który usiłowano do tej pory czarować magicznymi
słowami, albo po prostu nie zauważać. Czarowano, kuszono potencjalnych klientów
jakimiś bzdurami typu „ścieżki edukacyjne”, wpuszczano do sieci fotki młodych,
wysportowanych ludzi na rowerach latem i nartach zimą – bez efektu. Niektóre
drogie pensjonaty ratowały się współdziałając z prywatnymi szkołami, które
wysyłały do nich na koniec każdego roku szkolnego klasę czy dwie w ramach tak
zwanej „zielonej szkoły”. Inni żyli z kursokonferencji. Ale już tydzień później
pozostawał wąski zestaw szaleńców, którzy jak ja z żoną mieszkali w czerwcu w
niemal pustym budynku. Ile razy w takim terenie można oglądać „edukacyjną
ścieżkę” i uczyć się łacińskich nazw rosnących tam roślin? Ile razy trzeba
sobie uświadamiać, że do najbliższej miejscowości z normalnymi sklepami
jest co najmniej kilkanaście kilometrów,
a do pierwszej oficjalnej atrakcji kilkadziesiąt? I jakoś trzeba tam dojechać,
co żadną miarą nie dzieje się za darmo…
W sztuce marketingu jedną
z najwyższych umiejętności jest postrzeganie świata w kategoriach
konkurencyjności i specyficznych proporcji. Posłużę się tutaj znanym mi osobiście
przykładem: w połowie lat 90-tych na polski rynek usiłowała wejść pewna
europejska firma produkująca kosmetyki samochodowe. Towar mieli przedniej jakości,
handlowcy za duże pieniądze zostali przeszkoleni tak w kraju producenta, jak na
miejscu, porządnej marki samochody odpowiednio oklejone miały go dostarczać bezpośrednio
do sklepów. W okresie wstępnego uderzenia marketingowego handlowcy przejechali
pewnie kilka milionów kilometrów, docierali do już znanych sobie odbiorców i
starali się poszerzać to grono. Prezentowali działanie preparatów, dowodzili o
ile są lepsze od konkurencyjnych – a były bez dwóch zdań. Konkurent słynnego WD
40 luzował zapieczone śruby parę razy szybciej, wosk do lakierów powodował
lepszy wygląd karoserii, a wszelkiej maści „odsmradzacze” działały nawet na
sierść mokrego psa. Sklepikarze kiwali głowami, wyrażali swój niekłamany
zachwyt i zadawali najtrudniejsze pytanie: a ile to kosztuje? Niestety dwa-trzy
razy drożej, niż u konkurencji… Nadto miało być sprzedawane w pakietach,
zdecydowanie dla sklepikarzy niekorzystnych. Wszystko padło po roku. Zły,
włoski pieniądz wyparł lepszy, duński. Prawo Kopernika? A jakże by inaczej!
Na dodatek auta „dobrej
marki” prezesi firm zarezerwowali dla siebie. No przecież handlowiec nie może
jeździć nowym Mercedesem, prawda?
Tydzień w Zakopanem w
średniej jakości kwaterze dla dwóch osób to jakieś tysiąc złotych, dojazd
własny. Wybierając się do rzeczywiście czarownej mazurskiej krainy w tym samym
terminie nie mamy czego tam szukać bez dwóch tysięcy. I tu i tam bez obiadów, wyłącznie
śniadania. W sumie na Mazurach DWA RAZY
DROŻEJ!
Kto nie wierzy może sprawdzić
sam. Polecam oczywiście sieć i takie portale, jak Citeam czy Groupon. Południe Mazur ma też swój portal dla oszczędnych tutaj: witajwpodrozy.pl. Rzecz dotyczy Mazur południowych. Północ, czasem ciekawsza krajobrazowo, trwa w uporze. Na tych
ofertach oparłem swoje rozumowanie i tok wywodu. Proszę przy tym pamiętać, że
górale, rzekomo obdzierający ze skóry turystów od Bóg wie jak wielu lat to także
wieloletnia tradycja i nawyk. Mazury zimą to nadal wybryk i ekstrawagancja.
Wiec mówiąc wprost: kto tu kogo robi w konia?
M.Z.
Fot. witajwpodrozy.pl, wtatry.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz