Ledwo przyschła nieco
sprawa sporu w Polakach.eu.org (czasowo – bo merytorycznie nie odpuszczam),
ledwie przewaliła się nader oszczędna korespondencja związana z Nowym Ekranem –
a tu już „na mieście inne ważne są treście”… To znaczy: właściciele i
gospodarze rozmaitych portali i witryn zaczęli dostrzegać coś, co ja u siebie
uprawiam od początku, czyli właściwą proporcję pomiędzy wolnością słowa, a
obowiązkami i przywilejami Mistrzów Ceremonii, czyli autorów tego wszystkiego.
Krótko: wolność słowa to nie wolność bredzenia, obrażania i chamskiego
zachowywania się w cudzym domu. Późno? Prawda, późno – ale i tak lepiej, że
teraz, niż gdyby w ogóle…
W Ekranie wyszła przy
okazji jeszcze jedna sprawa, kiedyś powszechnie znana, później powszechnie
przemilczana – mołojecka sława. Spora grupa blogerów pisze po to, by trwać
uparcie na czołowych miejscach. Taka sama nie patrzy na to, co napisała, ale
ile jest komentarzy pod spodem. Albo ilu ma zwolenników na fej-zbuku… Oczywiście
świat ma prawo być „różnisty”, ludzie też – na szczęście u mnie nigdy tego nie
było, więc i podobnych stresów brak. Nie przemawiam do milionów, raczej staram
się jak najstaranniej ubrać własne myśli we własne słowa, jeśli komuś się
spodoba, albo go poruszy to wspaniale. Jeśli nie – mówi się trudno i pisze się
dalej. Z tym wszakże zastrzeżeniem, iż uwagi należy analizować, nie wszystkie z
założenia są głupie, a Czytelnik ma prawo domagać się jeszcze większej jasności
myśli… No to analizuję i jak trzeba ulepszam.
Mam też kilku bliższych i
dalszych znajomych, którzy widząc mocne ruchy w sieci postanowili je jakoś, w
pewnym zakresie, okiełznać. Założyli własne portale i od wielu miesięcy usiłują
na tym zarobić choćby minimalne pieniądze. Niektórzy z nich prosili mnie w
początkach swej działalności o uwagi dotyczące merytorycznej opieki na sprawą,
dostali co chcieli – ale nie uwierzyli zdaje się w ani jedno słowo. Ich
produkty grzęzną, wyraźnie widać, że towarzystwo „nie ma pana”, hasa jak
popadnie, od rolnictwa przez elementy betonowe do polityki fiskalnej i
żywnościowej. A reklama nawet gdy się pojawi to taka nie wiadomo skąd wzięta i
po co w danym miejscu zamieszczona. Miłośnicy amerykańskiej muzyki country
rzadko kiedy są inwestorami budowlanymi, więc reklamowy przekaz o tej treści do
nich adresowany to czyste nieporozumienie.
A jak to powinno być?
Dzisiaj reprezentowanie wyłącznie
firm dających do magazynu reklamy do niczego nie prowadzi. Tylko prawda jest
ciekawa – tak, tak, Cat-Mackiewicz miał rację jak cholera! Bez treści
prawdziwych i opisujących REALNE kłopoty standardowego założonego odbiorcy magazyn
nie umrze – on się po prostu nigdy nie
narodzi, nikt go nie kupi, nikt go nie przeczyta. Zespół MUSI o tym
wiedzieć. Zespół MUSI MIEĆ PANA i czystą,
jasno sprecyzowaną linię programową – inaczej wszystko będzie mieleniem
mordą trawy. Bezsensownym, kosztownym dla właściciela mozołem. Zakończonym
klęską…
Misja…
Bez odrobiny misji weź się za kopanie rowów, układanie kabli, byleby nie
wydawanie czegokolwiek. ALE UWAGA! Szaleńcy czynią z misji jedyny powód
działania. Rozsądni starają się wyważyć proporcje misji i komercji. Rzadko komu
się udaje – ale to się zdarza naprawdę i jest jedyną rzeczą, w którą warto
wierzyć.
Forma:
to nieprawda, że ludzie chcą czytać wyłącznie krótkie kawałki, że wszystko jest
cywilizacją komiksu i głośnego okrzyku, który ma wyrażać uniwersalnie wszystko.
Ludzie chcą też bogato ilustrowanego reportażu, dobrej publicystyki,
wyjaśnienia im dlaczego coś się dzieje tak, jak się dzieje i co uczynić, by
działo się inaczej. Jeśli tabloidy przyciągają uwagę i pieniądze już stroną
tytułową – to co stoi na przeszkodzie, by wziąć od nich ten pomysł i nasycić go
daleko głębszą treścią? Co uniemożliwia dobre skomponowanie materiału
dziennikarskiego na kolumnie (stronie) tak, by nie można było od niego oczu
oderwać? Brak wprawy i wspomniany wyżej brak pana?
Radio wspomagające rzekomo portal… Magnes dla młodych, wszystko teoretycznie w nim można
powiedzieć, bo mało kto zastanawia się PO CO? Najlepsze przeboje, jakaś
Ameryka, jakieś wyimaginowane pasje, kowbojski kapelusz – i będzie dobrze?
GUZIK PRAWDA!!! Niczego nie będzie. Co najwyżej zagubiony reklamodawca, dla
którego w dziale promocji pracuje taki sam leming, jak ten z radia czy portalu.
Czyli fikcja do fikcji o jakiejś bzdurze… Sprzedaż produktu po tych zabiegach
ani drgnie, towarzystwo wzajemnej adoracji wkrótce straci dla nowego bytu
zainteresowanie, w końcu produkuje kit by go korzystnie sprzedawać, a nie mnożyć wokół niego koszty, wrócimy do
punktu startu. I od nowa Polska ludowa…
Sponsorzy, ogłoszenia,
wsparcie reklamowe? Wokół kręci się tylu mądrych ludzi… Ten pracował dla
wielkich kompanii reklamowych, tamta coś wie i może kiedyś powie. Ale
który/która oprócz gadania pokaże, że tak można i w miejscu X, na portalu?
Żadne. Żadne tyłka nie ruszy, to chore, tamto ma inne zajęcia. Więc na co ich porady i wskazówki?
To wszystko oparte jest na
realnie istniejących rozmowach i doświadczeniach. Nie chcę nikomu robić krzywdy
– na razie nie wymieniam konkretnych adresów, przekaże najpierw te uwagi
zainteresowanym. Pomoże – dobrze. Nie pomoże – też dobrze, kolekcjonuje
ostatnio wrogów na pęczki…
M.Z.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz