Tekst
zamieszczony wcześniej jak widzę wzbudził nieoczekiwanie duże zainteresowanie. Tym razem chodzi mi o cenzurę klasyczną w kształcie, lokujemy ją na ogół na
Mysiej w Warszawie. Tam się w istocie
mieściła. Mysia to synonim komunistycznej cenzury, przemocy nad myślą i słowem. Szeregowy dziennikarz podlegał oczywiście cenzurze z fotki, ale w drugim
planie, najpierw kontrolował go kierownik działu, później naczelny, szczebli kontrolnych bywało wiele, czasem ostro wtrącał się do zabawy „aktyw partyjny”.
Komunistyczna
cenzura wychowywała ponoć niewolników. A przynajmniej starała się, co jak
wiadomo do końca nie wyszło. Niemniej jednak kiedy w księdze tzw. zapisów znalazło się słowo
Katyń – wszyscy wiedzieli, że o Katyniu pisać nie wolno i kropka. I nikt nie
pisał. Nie dlatego, że ludzie byli tchórzami – ale dlatego, że
wszystkie szczeble tkwiące nad szeregowcem zachowywały się niezwykle ostrożnie.
Nie chciały popełnić partyjnie karanego głupstwa – i w życiu niczego zakazanego
by nie puściły do druku. Motywy, o które pyta Mufti w dalszej części dyskusji
na Polakach.eu.org? Pieczeniarstwo, służalczy charakter, żądza kariery, chęć
odegrania się za coś na kimś, wreszcie betonowa konstrukcja rozumku – możliwości
jest tyle, że trzeba by to opisywać godzinami. Tak czy siak podział był
prostszy, niż dzisiaj: po jednej stronie byli „oni”, po drugiej cała reszta. Sztuka
czytania miedzy wierszami rozwinięta była do granic doskonałości, a cenzorom niekiedy
słabły charaktery, marniała uwaga i tak dalej. Stąd już w roku 1971 jeden z
kabaretów zaczynał opis poprzedniej zimy od skądinąd metaforycznie słusznych
słów, iż „zima była tak ciężka, że lud trzeszczał”. Pardon: lód. I to prawda i
tamto prawda. Publika wyła z ukontentowania, a dyżurujący na pokazie cenzor
udawał, że nie wie o co chodzi.
Niestety później już tak
zabawnie nie bywało. Prosta przemoc zamieniona została na bardziej wyrafinowane
operacje socjotechniczne, części obywateli zoperowano mózgi bez świadomości
zainteresowanych, że poddani zostali jakiemukolwiek zabiegowi. To co kiedyś było
wrogie stało się „swoje”. Prostak ze świętym obrazkiem w klapie bezkarnie zajął
się wzmacnianiem lewej nogi, poodwracano pojęcia i donosiciel cierpieć począł
bardziej od ofiary, w prasie dominował jąkała, o którym Herbert mówił wprost,
że to intelektualny oszust. Dziennikarze angażowani do różnych tytułów
prasowych nie mieli co prawda na głowie Mysiej – ale wirus Mysiej rozpanoszył
się w główkach proroków mniejszych i większych tak skutecznie, że dzisiaj pedał
to nie pedał, ale wesołek, urżnięcie sobie klejnotów rodzinnych wprost prowadzi
do Sejmu, gdzie pewien entomolog pluje jadem jak nie przymierzając kobra, jest
taka specjalistka od plucia właśnie. I tak największy dziennikarski dureń, nota
bene o wyglądzie rasowego debila, pisze książkę o Smoleńsku nie mając chyba
nawet pewności czy to przypadkiem nie w Kazachstanie, inni kombinują jak by tu
zaistnieć wyraźniej opowiadaniem o chęci zgwałcenia jakiej Ukrainki, czy
wetknięciem flagi w psie gówno. Bywalcy specjalnie się nie dziwią: SELEKCJA
NEGATYWNA (a tylko taka istnieje w Polsce) zrobiła swoje i działa dalej w
najlepsze. Dziennikarskie rzekome tuzy nadal nie mają nic nikomu do
powiedzenia, z obrzydzeniem jeżdżą w teren i z odrazą słuchają co ludzi boli
czy interesuje. Radary Janosika z Ministerstwa Finansów wpisano do budżetu jako
najlepsze polskie fabryki gotówki i natychmiast paru „specjalistów
motoryzacyjnych” pochwaliło dzielny rząd za innowacyjne pomysły ratowania
dziury w całym. Ąż prosi się zapytać idiotów o co tu w ogóle chodzi – pal sześć
dziura, przecież NIE MA CAŁEGO!
Typuję więc, że już wkrótce
w tabloidach pojawi się odwieczny cykl porad jak uprawiać seks na śniegu, jak
bardzo pożywny jest szczaw z przydrożnego rowu i dlaczego poważnie chorym
ludziom należy kłaść pod głowę grubą poduszkę. Tygodniki zajmą się
preparowaniem reportaży z Hawajów, na które wybrał się pewien nieznany senior
po podpisaniu tak zwanej odwróconej hipoteki. Z moich ulubionych Mazur
nadejdzie zapewne już niebawem materiał o szczęśliwej właścicielce pensjonatu,
do którego zjeżdża się kwiat najspokojniejszych i delikatnych turystów zza
granicy. Spod Hamburga i z Kaliningradu – rzecz jasna…
Tylko proszę Państwa ktoś
za te banialuki płaci! I NIESTETY DALEJ SĄ TO WYDAWCY!
M.Z.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz