poniedziałek, 28 stycznia 2013

Poczet "żniwiarzy" polskich?




W polecanym poprzednim wpisem tekście Tad-a9 jeden z elementów szczególnie utkwił mi w pamięci. To przeciwstawienie żydowskiego poszukiwania tożsamości współczesnych Polaków w mentalności pańszczyźnianej przy jednoczesnym zaprzeczaniu, jakoby ubeccy czy stalinowscy protoplaści poszukiwaczy i współczesnych „gwiazd” mieli na nie jakikolwiek wpływ. Tad9 jasno stawia pytanie: jak można ględzić o czymś, co zostało zakończone jakieś 150 lat wcześniej (pańszczyzna) i stanowczo odmawiać poważnej rozmowy na temat ludzi, z którymi obecni celebryci mają jeszcze do czynienia – w końcu nie wszystkie te stare dziady przeniosły się na drugą stronę lustra.

Nie ujmując niczego takiemu postawieniu sprawy – nawet poważna publicystyka z konieczności winna posługiwać się pewnym uogólnieniem, skrótem myślowym. Pod lupą widać jednak dodatkowe półtony i półcienie problemu. Uwaga: w sumie trafnie ujętego problemu…

Jak to już wyjaśniałem także w poprzednich swoich tekstach pojęcie „pańszczyźniany” nie ma ścisłego związku z wsią czy pracą na roli. Ta robocza nazwa dotyczy także części urzędników, barwnej menażerii dozorców, milicjantów i sb-ków, obiboków, niestety również dziennikarzy, właścicieli prywatnych biznesików, wszelkiej maści prezesów, dyrektorów, doradców i inżynierów. Podkreślam: CZĘŚCI, nie wszystkich. Rzecz w określonej strukturze umysłowej, dość dobrze opisuje ją powiedzonko powszechnie używane „z chama pan – a i tak cham”. Ale rzecz też w pewnej sytuacji, która jak katalizator albo zainicjowała pewien proces „chemiczny”, albo wyraźnie go przyspieszyła. W Polsce pierwszych lat po II wojnie światowej to wejście na  nasz teren sowietów. Wprowadzone przez nich prawa i zasady działania starannie rozwijane przez wszystkie następne lata, tworzenie klik pochodzenia czy przynależności, selekcja negatywna czy w końcu świadoma likwidacja pozostałości polskiej substancji narodowej i państwowej – to jest środowisko, w którym dokonują się nasze „procesy chemiczne”. W ich następstwie nie tylko zatarte zostały naturalne podziały czasu minionego (na przykład metafizyczna własność czy jak najbardziej realne pochodzenie), ale przede wszystkim wprowadzono kompletnie nowe. Ponieważ w danym momencie masa narodowej substancji jest mniej więcej określona - aby lepiej miał ktoś kto inny musi ekonomicznie dostać w skórę. Lub jak kto woli „trzeba ukraść cudze”, a następnie zalegalizować w majestacie jakiegoś pretekstu czy doraźnie wydanego zbójeckiego prawa. Okradzeni nie maja prawa głosu. Tad9 ironizuje, że na tej zasadzie Wawel mógłby zostać uznany za mienie poniemieckie, w końcu Hans Frank spędził tam kilka lat całkiem legalnie w świetle niemieckiego prawa.

 Co się zaś proweniencji i zależności osobistych tyczy niemal wszyscy współcześni celebryci pochodzenia żydowskiego doskonale wiedzą o swoich korzeniach, natomiast starannie dbają o to, by nie była to wiedza powszechnie dostępna. Starają się to osiągnąć wmawiając otoczeniu, iż każdy żyje na własny rachunek i rodzice czy dziadkowie nie mają tu nic do rzeczy. Dopiero po jakimś czasie ujawnia się logiczny fałsz takiej postawy: na przykład w chwili, w której Polaków zaczyna się na siłę przyszywać do zależności pańszczyźnianych sprzed minimum 150 lat, ale już potomków Żydów, milicjantów i ubeków starannie separuje od związków z własnymi rodzicami. Najczęściej nadal żyjącymi i mającymi się co najmniej świetnie… Tak, tak, proszę Państwa: dwie „resortowe” emeryturki po minimum 3 tysiące każda dla „starszych”, własnościowe mieszkanko pozyskane „po Niemcach” – i można uwierzyć, że socjalizm ma i ludzkie oblicze. A ręka, która się przeciw niemu wyciąga winna być po cyrankiewiczowsku odrąbana…

Ile jest takich przypadków? Jak może rozrastać się sieć, pajęczyna podobnych zależności? Ta świadomość budzi po prostu lęk. Prawdopodobnie każdy analizując najbliższe otoczenie jest w stanie wskazać podobne przypadki. A wskazując dojdzie też do wniosku, że bez ujawnienia nie metryk, ale ksiąg wieczystych i hipotek można się dokopać do rzeczy po prostu strasznych. Stąd histeryczna, konwulsyjna obrona przed takimi zabiegami, stąd kolejne „grube kreski” i rozgrzeszenia dla tez, iż „pierwszy milion trzeba obowiązkowo ukraść”. I zaraz potem wyjaśnienie: luuuudzie, nie ma czym się martwić, wszyscy jesteśmy złodziejami! I każdy Polak ma w sobie coś z Żyda…”

Na pewno?

M.Z.

Rys. buntskrzata.blogspot.com


Brak komentarzy: